niedziela, 4 maja 2014

Znamię

Obudził mnie hałas dochodzący z zewnątrz. Prawie zupełnie pozbawiona sił po zaledwie godzinie snu, wstałam jednak z łóżka, ubrałam szlafrok, zajrzałam przez okno i... zupełnie zaniemówiłam z wrażenia! Oto co dostrzegłam – ogromny, o promieniu co najmniej stu metrów lej po bombie, na miejscu naszego ogródka! 
Nie zastanawiając się dłużej, pobiegłam do sypialni moich rodziców. Kolejne zaskoczenie – po otwarciu drzwi dostrzegłam tylko rozrzuconą pościel... Nie było ich w całym mieszkaniu; odnalazłam jedynie swojego psa, zaszytego w kącie pod komodą. Próbowałam go zawołać, jednak chyba tylko siłą byłabym w stanie go stamtąd zabrać. Jedyne co mi pozostało, to wyjść na zewnątrz...
Z wielkiej dziury toczyły się jeszcze smugi dymu. Zdziwiło mnie to, że usłyszany przeze mnie hałas nie równał się wybuchowi na taką skalę! Przerażona i zszokowana, odważyłam się jednak wolnym krokiem podejść bliżej. Jak nie trudno się domyślić, po starym baseniku dla dzieci i maminych grządkach, tak troskliwie pielęgnowanych przez wiele miesięcy, nie zostało ani śladu. Nie użalałam się jednak nad kwiatkami, do których nigdy nie żywiłam szczególnych uczuć, a zaczęłam coraz bardziej zbliżać się do krawędzi dziury.
Pod stopami, okrytymi tylko włochatymi kapciami o cienkiej podeszwie, odczuwałam coraz większe ciepło. W innych okolicznościach ucieszyłoby mnie to, zważywszy na temperatury powietrza w połowie stycznia, jednak tym razem nie wróżyło to dobrze. Sam lej był jednak niczym w porównaniu do tego, co właśnie w nim ujrzałam.
Przy ścianie, naprzeciwko mnie, jak gdyby nigdy nic, siedziała kilkuletnia dziewczynka!  Drobna, szczupła blondyneczka, ubrana zaledwie w zwiewną sukieneczkę i lakierki, sprawiała wrażenie, jak gdyby na co dzień miała w zwyczaju przesiadywać w świeżo powstałych lejach. Spojrzała na mnie. W jej błękitnych oczach dostrzegłam całkowity spokój, wręcz radość. Usta lekko ułożyły się w uśmiech.
Patrzyłam na nią, aż gestem ręki pokazała mi, żebym do niej przyszła. Ostrożnie zeskoczyłam z krawędzi. Gorące podłoże coraz bardziej grzało moje stopy, jednak nie na tyle, żeby nie dało się stanąć. Wolnym, niepewnym krokiem zmierzyłam w jej kierunku.
Gdy już stanęłam na wprost niej, nakazała mi usiąść. Czułam się skrępowana, gdy wzrok nieznanej osoby dosłownie przeszywał mnie na wylot. Wpatrywała się we mnie, nie wymawiając ani słowa. Mnie ze strachu głos uwiązł w gardle, dlatego też przez dłuższą chwilę siedziałyśmy w całkowitej ciszy. Wyciągnęła rękę w moją stronę i pogładziła mnie po ramieniu. Wciąż była uśmiechnięta, za to ja siedziałam w napięciu. Jej dłoń powędrowała na mój policzek, w miejsce, gdzie miałam znamię. Następnie chwyciła moją rękę i przyłożyła do swojej twarzy; wtedy dopiero dostrzegłam, że posiada identyczne piętno, dokładnie w tym samym miejscu! Poczułam, jak kręci mi się w głowie, zaczęłam tracić przytomność...

Obudziłam się w swoim łóżku. Dzień już świtał, a z dołu usłyszałam krzątaninę mojej mamy. Więc to był tylko sen! Podniosłam się i, swoim zwyczajem, wyjrzałam przez okno... Kilkakrotnie przetarłam oczy, żeby przekonać się, że wzrok mnie nie myli, jednak na próżno – lej po bombie w moim ogródku! Wystraszona nie na żarty, najszybciej jak tylko mogłam, zbiegłam do salonu. Nie zastałam swojej matki; ujrzałam za to parę lakierków i mojego psa śpiącego obok. Z kuchni usłyszałam trzaskanie – doskonale wiedziałam, kogo mogę się tam spodziewać. Gdy tam zajrzałam, moim oczom ukazała się ta sama twarz, z tym samym piętnem na twarzy. Wywnioskowałam, że to ona, o własnych siłach, zaniosła mnie w nocy do łóżka, gdy zemdlałam.
Wyglądało na to, że najdziwniejszy dzień mojego życia miał dopiero swój początek....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz