Postanowiłam wykorzystać swoje umiejętności pisarskie (
jeśli w ogóle można to nazwać szczególnymi zdolnościami ) i zdać krótką relację
z pewnej wyprawy. Dzięki niej spełniły się moje marzenia, o
których wcześniej mogłam tylko śnić. Przy okazji przekonałam się o tym, że, bez względu na wszystko, należy pomagać innym - bo
wdzięczność i satysfakcja jest najlepszą nagrodą.
Ania
"Kalina" Kalinowska
31 sierpnia
Nareszcie jutro nadejdzie ten dzień - pierwszy w nowej
szkole. Trochę się boję, że
nie wszystko będzie w porządku, że coś się nie poukłada.
Od dawna bardzo zależało mi na
zmianie. Niewielu byłoby w stanie przeżyć jeszcze dwa
lata
w takich, a nie innych warunkach, w jakich ja trwałam
przez cały okrągły rok szkolny.
Właściwie to nie wiem, co jest powodem nienawiści (
delikatnie mówiąc ) ze strony
towarzystwa. Że niby ja jestem gorsza, bo mieszkam w domu
dziecka? Bo nie mam
rodziców, którzy spełnią każdą moją zachciankę? Bo
potrafię okazać współczucie
innym? Nie mam pojęcia, zaczynam tracić wiarę w ludzi...
Przecież Ajka jest taką sympatyczną dziewczyną, tak
pięknie potrafi malować...
Zazdroszczę jej tego, ja nie mam takiego talentu. To, co
ona potrafi stworzyć na papierze często nie można
porównywać nawet z rzeczywistością. Zauważyłam ją kiedyś
samotną na korytarzu, podeszłam, zagadałam i tak zaczęła się nasza przyjaźń.
Okazało się nawet, że będzie mieszkać w tym samym domu
dziecka, co ja!
A mimo swojej skromności i pozytywnego nastawienia do
ludzi,
wciąż spotykamy się z brakiem akceptacji.
Ajka ma o tyle lepiej, że najgorsze, co ją spotkało, to
porozrzucanie jej książek
po szkolnym podwórku. Po tym, co ja przeżyłam, marzę o
zbieraniu swoich rzeczy
spod krzaków. Mam już za sobą m.in. powrót do domu bez
butów i koszulki, zmywanie z
włosów makaronu z zupki chińskiej, a także grabienie
liści na podwórku
szkolnym przez ponad 2 tygodnie po półtorej godziny
dziennie za to, że to niby ja zabrałam nauczycielowi
jeden egzemplarz sprawdzianu, skserowałam go i rozdałam
całej klasie. Tak właśnie
swoją pracę wykonuje nasz "ukochany" pan
wychowawca. Przyjdzie jedna ślicznotka z
dekoltem i ma spokój na całe trzy lata, a jak człowiek
się stara,
uczy się systematycznie, to nie ma u niego szans. I tu
kłania się pytanie, gdzie
podziali się ci słynni specjaliści od pedagogiki, którzy
"doskonale znają się na
wychowaniu młodzieży"? Niestety, albo ich genialne
metody na mnie nie działają,
albo coś jest nie tak. Nie raz wspominałam wychowawcy o
tym, co robią dziewczyny
z mojej klasy, a on za każdym razem spoglądał na mnie z
politowaniem:
- Dziecko drogie, nudzą mnie już te twoje baśnie. Te
wypociny, które mi wypisujesz na
sprawdzianach, mi wystarczą. Myślę, że przesadzasz
trochę.
I tak za każdym razem - facet po prostu cierpi na brak
wyobraźni.
Młody, wykształcony... i w ogóle niedoświadczony. Z nim
nie można
dyskutować. Z innymi nauczycielami jest niewiele lepiej.
Wprawdzie doceniają ciężką pracę,
ale za bardzo nic poza tym. Albo są na tyle głupi, żeby
dostrzec jakiś problem, albo po prostu
udają, że tego nie zauważają. Przykre, naprawdę
przykre...
Dlatego też od jutra zaczynam "nowe życie".
Może poznam kogoś ciekawego, z kim będzie można "normalnie"
porozmawiać? Mam nadzieję, że teraz wszystko się ułoży.
1 września
Pierwszy widok, jaki przywitał mnie przed nową szkołą, to
grupa palaczy, najprawdopodobniej w moim wieku. Wcale mnie
to nie zdziwiło - niemało takich osób znam. Choćby Ajka -
wprawdzie wypala tylko 4 papierosy dziennie, ale nie jest
to coś, czym można się pochwalić. Dla niej to akurat jest
środek odstresowujący. Właściwie nie mam nic przeciwko
takim ludziom, w końcu papieros to nie narkotyk.
Oczywiście w tym momencie każdy stwierdziłby, że rodzaj używki nie ma w ogóle
znaczenia, ale ja nie zamierzam posądzać tych ludzi.
Tylko przykro czasem patrzeć, jak
niszczą swój organizm. No, trudno, nic na to nie poradzę.
Nie patrzę przez to na Ajkę inaczej. Staram się
rozumieć, że ona tego po prostu potrzebuje. Sama kiedyś
spróbowałam, ale nie przypadło mi to do gustu. Do zapachu
od dawna zdążyłam się przyzwyczaić, dlatego z
obojętnością minęłam grupkę palaczy i weszłam do budynku szkoły.
Oczywiście nie zdziwili mnie ludzie przyglądający się
mojemu ubiorowi - w końcu nie często dziewczyny w gimnazjum
noszą za duże ubrania i rozchodzone, dziurawe kalosze.
Nie trudno się chyba domyślić, że dom
dziecka nie gardzi pieniędzmi. Udałam się w kierunku
sekretariatu, aby porozmawiać z dyrektorem.
Jednak zarówno on, jak i sekretarki spoglądali na mnie
niezbyt przekonującym wzrokiem.
- Jeśli pozwolisz, poproszę mojego syna, aby oprowadził
cię po szkole. - zaproponował. Chyba starał się być uprzejmy.
- Byłoby mi bardzo miło, dziękuję.
Wyszedł na chwilę i za moment przyprowadził trzech
chłopaków - rok starszych ode mnie. Syn dyrektora pierwszy podał
mi rękę:
- Cześć, ja jestem Kuba, a to jest Marcin i Paweł. -
wskazał na pozostałych, którzy następnie także się przywitali.
- Cześć, ja mam na imię Ania, miło was poznać. -
uśmiechnęłam się.
Prawie przez całą "podróż" po szkole
rozmawiałam z Kubą. Marcin w ogóle się nie odezwał - chyba po prostu jest
trochę nieśmiały.
Paweł, zwany przez kumpli Bilbo ( to przez nazwisko
Bagiński ), również nawiązał rozmowę. Wciąż śmiać mi się chce, gdy widzę te
jego
rude, rozczochrane kosmyki włosów i głupkowatą minę -
pocieszający człowiek. To właśnie on pierwszy raz nazwał mnie Kaliną ( od
nazwiska Kalinowska ).
Nigdy nie miałam żadnego przezwiska, więc to będzie dla
mnie nowość. Opowiedziałam im w skrócie o swojej starej szkole. Kuba starał się
uważnie mnie słuchać i okazać współczucie - to było
bardzo miłe. Po tym, jak zwiedziliśmy szkołę, pożegnali się ze mną, a Drzewo
( przezwisko Kuby ) zaproponował mi jutro spacer po
mieście. Bardzo się ucieszyłam - mam tylko nadzieję, że ciocia Frania, czyli
moja opiekunka z domu
dziecka, nie będzie miała nic przeciwko temu. Na nią mogę
liczyć - zawsze pomaga mi w trudnych sytuacjach, lubi ze mną
rozmawiać i najczęściej zgadza się na spotkania z
przyjaciółmi. Cieszę się, że ją mam - jest jedną z niewielu osób, którym
można jeszcze zaufać.
2 września
Spotkanie z Drzewem, choć z początku zapowiadające się
pomyślnie, przerodziło się później w coś dziwnego. Kuba wydawał się bardzo
sympatycznym
chłopakiem, ale po dzisiejszym dniu mam wobec niego mały
dystans. Zaczęło się od zbyt przesadnych komplementów, które po krótkim czasie
zaczęły mnie irytować. Potem zaczął opowiadać o tym, jaki
to on ma wspaniały dom i opisywał każdy sprzęt, a to wieża, to jakieś drogie
głośniki markowej firmy. Nie rozumiem - czy on chciał
przez to przekonać mnie do swojej osoby? Jeśli tak, to niestety mu się nie
udało.
Powiedziałam o tym Kaśce - koleżance z jego klasy, którą
miałam okazję wcześniej poznać:
- Nie przejmuj się, on tak każdą dziewczynę traktuje. I
każda z nich jest nim oczarowana. - odpowiedziała.
No tak, mnie to akurat zniechęciło - takie skupianie się
tylko na sobie i sztuczne komplementy. Spróbuję jeszcze porozmawiać o tym z
Białym ( czyli z Marcinem ) albo z Bilbem.
5 września
Na długiej przerwie szukałam Pawła - ale na próżno,
nigdzie go nie było. Trafiłam za to na Kubę:
- Hej, gdzie tak pędzisz?
- Szukam Pawła.
- Oj, teraz go nie znajdziesz w szkole. Ale możesz
pogadać ze mną.
- Dzięki, ale akurat do niego mam sprawę. - odparłam
sucho.
- Mogę mu przekazać, jak wróci.
- Chcę z nim porozmawiać osobiście.
- Jest przed szkołą, z tymi innymi palaczami.
- To on pali?
- No pewnie, jak widać nie ma nic lepszego do roboty. -
powiedział z przekąsem, co trochę mnie zdziwiło. Wydawało mi się, że są w
dobrych
stosunkach.
6 września
Rano, idąc w kierunku sali lekcyjnej, natrafiłam na
Bilba.
- Cześć Ania!
- Cześć! Słuchaj, przepraszam, że tak się dopytuję, ale
chciałabym wiedzieć - przyjaźnicie się z Kubą, czy za sobą nie przepadacie? Jak
to jest?
Paweł był zaskoczony.
- Dlaczego pytasz?
- Bo mówił mi o tobie, że palisz i wydawało mi się, że
nie powiedział tego z sympatią. - powiedziałam szczerze.
- Kuba jest moim kuzynem. A sytuacja z nim jest trochę
skomplikowana. - odrzekł. - Może kiedyś ci o tym powiem. Dobra, ja muszę
iść, cześć!
Kuzyni, a to ciekawe, nie spodziewałabym się tego!
Zadzwonił dzwonek i rozpoczęły się lekcje. Wciąż miałam przed oczami tą
zdziwioną i
równocześnie zabawną minę Pawła. Komiczny człowiek! Tylko
ciekawe, o co też kuzyni mogli się pokłócić?
6 października
Po miesiącu chodzenia do nowej szkoły stwierdzam, że to
był dobry wybór. Wprawdzie nie jestem uwielbiana przez wszystkich, ale mam
kilka
koleżanek, z którymi zawsze mogę porozmawiać. Chłopcy w
klasie też są bardzo sympatyczni, a nauczyciele w porządku.
Tu się czuję dobrze. Na pewno lepiej, niż w
domu dziecka. Ostatnio przydzielili mi do pokoju taką
jedną dziesięcioletnią Monikę. Przy niej nie ma spokoju - męczy pytaniami,
często pyskuje
i nie słucha, co się do niej mówi. Ale właściwie nie
dziwię się temu, nie miał jej kto wychować, skoro jest w domu dziecka.
Ja tam mieszkam, właściwie, od kiedy pamiętam - z tego,
co się dowiedziałam rodzice zmarli, najprawdopodobniej na raka. Na co dzień nie
myślę o tym, że ich nie mam, przyzwyczaiłam się do tego.
Nie znałam ich, więc nie potrafię za nimi tęsknić. Ciocia Frania i inne panie
starają się zapewnić nam odpowiednią opiekę, ale,
niestety, oprócz mnie, muszą pilnować prawie 50 dzieci! Choć, właściwie, jest
to jeden z mniejszych
sierocińców. Przez 2 lata mieszkałam tu razem z Ajką, ale
rok temu zaadoptowała ją pewna rodzina z innego miasta.
Ja również żyję nadzieją, że kiedyś ktoś mnie przygarnie.
W moim domu dziecka nie jest źle, ale chyba każdy
wolałby mieszkać w normalnym domu, z rodzicami. Ajka
teraz jest szczęśliwa. A ja, mimo, że rozstałyśmy się i kontaktujemy tylko za
pomocą listów ( niestety, dom dziecka nie stać na
komputery ani telefony ), cieszę się razem z nią - możliwe, że mnie także
kiedyś to spotka.
10 października
Niemożliwe - zaczynam mieć problemy z geografią! W
podstawówce całkiem nieźle mi szło, a teraz się w tym gubię. Nie potrafię tego
zapamiętać!
Zawsze miałam kłopot z takimi przedmiotami, jak biologia,
chemia, fizyka czy matma , ale geografia?! Bardzo ją lubię,
ale, niestety, w gimnazjum jest więcej nauki. Czyli, że
znów nie mam szans na wzięcie udziału w konkursie. Szkoda. Za to z polskiego
robię postępy - polonistce spodobało się już drugie moje
wypracowanie!
Akurat, myśląc o tym, przechodziłam obok tablicy, na
której wywieszona była lista uczestników konkursów przedmiotowych. Ja
postanowiłam
spróbować swoich sił w konkursie z polskiego, dlatego
moje nazwisko również tam było wypisane. Spojrzałam na spis uczestników
konkursu
geograficznego i zaskoczyło mnie jedno nazwisko -
mianowicie "Paweł Bagiński". Ucieszyłam się - znalazłam kogoś, kogo
będę mogła
poprosić o pomoc w nauce!
11 października
- Pewnie, że ci pomogę, nie ma problemu. - odpowiedział
na moje pytanie. - Teraz niestety mam mniej czasu, przez te przygotowania do
konkursów, ale postaram się ci pomóc.
- Jesteś wielki, dziękuję!
Zauważyłam jedną rzecz - powiedział "konkursy",
a nie "konkurs". Czyżby brał udział w kilku? Pobiegłam
jeszcze raz przejrzeć listy "konkursowiczów",
ale nie znalazłam jego nazwiska na żadnej z nich. Sprawdziłam przy okazji, kto
razem
ze mną będzie pisał z polskiego. I właśnie na tej liście
znalazłam Bilba! Czyli, że
będziemy przygotowywać się razem!
13 października
Gdy Paweł się o tym dowiedział, również się ucieszył.
Chyba mnie polubił. Ale skoro tak, to czemu zawsze ja idę z nim porozmawiać, a
nie
on. W ogóle przy mnie jest taki spokojny i opanowany, a
jak go czasem na korytarzu widzę, to mam obawy, że na sufit wejdzie. Jak to
chłopcy - nie lubią się nudzić, więc wymyślają różne
szalone pomysły. Tylko, że on potrafi raz być zwariowany, a innym razem
spokojny i
zamyślony. Dziwne. Ciekawa jestem, co się wydarzyło
między nim
a Kubą - przecież są kuzynami, ciężko im chyba rozmawiać,
skoro są skłóceni. Nie znam przyczyny tego konfliktu, ale, znając Kubę, nie
dziwię się, że mógł się z kimś pokłócić. Chyba, że wina
leży po stronie Pawła...
22 października
Nauka na konkurs idzie całkiem nieźle. Trochę inaczej
jest w przypadku geografii.
Za nic nie potrafię zapamiętać tych wszystkich pojęć i
miejsc, a Paweł potrafi tylko o tym opowiadać.
Ma geografię dosłownie we krwi. On to czuje, bez problemu
zapamiętuje wszystko.
Zmęczyła mnie ta nauka, więc postanowiłam zmienić temat.
- Lubisz książki Tolkiena? - spytałam z ciekawości.
- Bardzo. Głównie te, które dotyczą "Władcy
Pierścieni".
- To jest więcej takich książek??
- No pewnie, cała masa. Jest tam wiele informacji, o
których nie mam mowy w "Władcy Pierścieni".
- I ty to wszystko pamiętasz?
- No, prawie wszystko. Jeżeli coś jest ciekawe, to
łatwiej to zapamiętać. A ty czytałaś którąś z jego książek?
- Tylko "Hobbita", bo był lekturą szkolną.
- W takim razie zachęcam cię do przeczytania "Władcy
Pierścieni". Są świetne!
Nie przepadam za książkami, ale z ciekawości wypożyczyłam
pierwszą część z biblioteki. Otworzyłam, zaczęłam czytać i, o dziwo,
spodobała mi się! Skoro film był interesujący, to czemu
książka nie może być ciekawa?
6 listopada
Dziś pisałam wraz z Pawłem konkurs z polskiego. Przyznam,
że był dość trudny - dużo zadań dotyczących gramatyki. A w napisaniu
wypracowania bardzo pomogła mi książka! Praca miała
dotyczyć przemówienia - w tym momencie przypomniały mi się urodziny
Bilba Bagginsa, na których owe przemówienie wygłaszał.
Rozmawiałam z dziewczynami o tym, co która napisała na teście. Później
chwilę zamieniłam słowo z Pawłem:
- O czym jest twoje wypracowanie? Bo moje o urodzinach
Bilba.
- Niemożliwe, moje też!
Roześmialiśmy się. Jeszcze się okaże, że posądzą nas o
odpisywanie. Trudno, ważne, że dzięki Tolkienowi miałam o czym napisać.
13 listopada
- Niestety, żadnemu z was nie udało się przejść do
następnego etapu. - usłyszeliśmy od nauczycielki.
Teraz zwróciła się do mnie:
- Aniu, bardzo podobało mi się twoje wypracowanie. Paweł,
- zwróciła się do Bilba. - ty musisz jeszcze popracować nad ortografią i
pismem. Rozumiem, że jesteś dyslektykiem, ale twoje prace
muszą być czytelne.
Pawła nie zdziwiła ta uwaga, zapewne nie raz ją już
słyszał. Tylko pokiwał głową i uśmiechnął się głupkowato. Nie wiem, czemu, ale
zawsze mnie to rozśmiesza. I za to go lubię!
19 listopada
Ostatnio w ogóle nie można porozmawiać z Bilbem. Nie
odzywa się prawie, chodzi zamyślony i trochę zakłopotany. Jak na razie nie
udało mi się dowiedzieć, w czym tkwi problem. W dodatku
Moniczka dręczy mnie prośbami o pomoc w nauce, przy czym próbuje mnie nakłonić
do odrabiania za nią zadań domowych. Ciężko mi będzie ją
znosić...
28 listopada
Zauważyłam, że Kuby przez dłuższy czas nie było w szkole.
Nie dałam rady dowiedzieć się niczego od Pawła, więc postanowiłam zagadać do
Marcina. Właściwie to nigdy z nim nie rozmawiałam, nie
licząc przelotnej wymiany słów. Nie jest zbyt rozmowny, ale w tej chwili tylko
on
mógł mi udzielić informacji:
- Wiem, gdzie jest. - odparł krótko.
- A powiesz mi? - musiałam się dopytywać.
- Nie wiem, czy powinienem. - powiedział spokojnie.
Typowy flegmatyk, ciężko z nim rozmawiać.
- Jak będziesz wiedział, to daj znać. - nie miałam już
siły dłużej się wypytywać.
Paweł się dziwnie zachowuje, Marcin też, Kuby nie ma -
coś musi być nie tak. A że jestem ciekawska, zamierzam jak najszybciej
dowiedzieć
się, o co w tym wszystkim chodzi. No i oczywiście robię
to z troski o kumpli.
30 listopada
To, co zobaczyłam dzisiaj na tablicy ogłoszeń w szkole
dosłownie zwaliło mnie z nóg! Zdjęcie Kuby z podpisem "zaginął
nastolatek"! Nie
wiedziałam, co robić, zaczęłam coraz bardziej się
niepokoić, a nawet bać! To samo ogłoszenie widniało na drzewach i słupach w
mieście.
2 grudnia
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?! Przecież widzę, że
coś jest nie tak! - nie próbowałam opanować emocji.
- Spokojnie, po co te nerwy?? - Biały spytał głupio.
- Jak to po co?! Widziałam ogłoszenia, wiem, że to
poważna sprawa!
- Dobrze, dobrze, nie denerwuj się już. Muszę ustalić to
z Pawłem i...
Nie dokończył, bo w tym momencie przypomniałam sobie o
istnieniu Bilba i pobiegłam go szukać. Nie trudno było go znaleźć:
- Paweł, powiedz mi o co chodzi, bo zaczynam się coraz
bardziej niepokoić.
Milczał. Po chwili jednak pociągnął mnie za rękę w
kierunku tylnych drzwi wyjściowych. Tamtędy nikt nigdy nie chodził.
- Słuchaj, wybacz, że niczego nie mogłaś się dowiedzieć,
ale sprawa jest poważna. Mam do ciebie zaufanie, więc myślę, że
powinienem ci to wszystko wyjaśnić.
No nareszcie coś się dzieje! Już myślałam, że nigdy się o
niczym nie dowiem.
- No więc, słucham.
- Długa i trochę skomplikowana historia.
Jak zdążyłaś się zorientować, jesteśmy z Kubą skłóceni od
ponad 3 miesięcy. Zaczęło się w wakacje, gdy poznaliśmy w Kołobrzegu
taką jedną Maję - całkiem sympatyczna i ładna dziewczyna.
Kubie zaczęło zależeć na niej, a że paliła papierosy i inne świństwa,
on też postanowił zacząć, żeby
się jej przypodobać. Ja z tą "przypadłością"
borykam się od ok. pół roku. Gdy ją poznaliśmy, często razem szedłem z nią
zapalić. Dużo rozmawialiśmy, co nie podobało się
kuzynowi. Mi się dziewczyna w ogóle nie podobała - traktowałem ją tylko i
wyłącznie jak
koleżankę. Chyba jednak ona miała inne zdanie na ten
temat, o czym Kuba zdążył się dowiedzieć. Oczywiście wina niewątpliwie leżała
po mojej stronie. Próbowałem uświadomić jej, że nie
patrzę na nią "inaczej". Kuzyn odebrał to jednak po swojemu. Nie był
przyzwyczajony
do tego, że jakaś dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi.
Ja również byłem zaskoczony tym, że to ja jej bardziej przypadłem do gustu.
Później jednak okazało się, że robiła to po to, żeby
wzbudzić zazdrość w Kubie - nie ogarniam tego!
- No ,ja też właśnie nie. I co było dalej?
- Powiedziałem o tym kuzynowi dzień przed wyjazdem z
Kołobrzegu. On jednak mi nie uwierzył i nie zdążył już porozmawiać z Mają.
- Z jednej strony głupia sytuacja, a z drugiej poważna. -
stwierdziłam.
- Dokładnie tak! I właśnie niedawno, bo 2 tygodnie temu,
przysłała mu smsa "Cześć. Chciałam się z tobą pożegnać, bo już się nie
spotkamy.
Ciężko mi żyć. Żegnaj, miło było cię poznać!"
- Skąd ty to wszystko wiesz???
- Kuba powiedział mi o tym, zanim zniknął:
- Ja nie mogę tego tak zostawić, ona może zrobić coś
głupiego!
- Uspokój się, Kuba, niczego nie jesteś pewny, nie wiesz,
o co chodzi!
- Nie mogę zwlekać, trzeba jej pomóc!
I zemdlał. Zaniosłem go do jego łóżka i poszedłem spać.
Rano już go nie było, przysłał tylko smsa: "Wybacz kuzynie, ale musiałem
to
zrobić. Życz mi szczęścia."
W mieszkaniu została tylko część jego ubrań - pozostałych
rzeczy nie było. Próbowałem do niego dzwonić, ale nie odbierał.
- Przepraszam, że ci przerywam, ale mam pytanie - ta
rozmowa odbyła się u niego w domu, czy u ciebie?
- Nie wspomniałem ci o tym, ale my mieszkamy razem, z
jego ojcem, czyli moim wujkiem. Moi rodzice i jego matka zginęli w wypadku
samochodowym...
- Nie wiedziałam, wybacz.
- Nie masz za co, sama jesteś w gorszej sytuacji...
- Teraz to nieistotne, mów dalej!
- Dobrze, a więc pobiegłem do szkoły powiadomić o tym
dyrektora. Wujek kocha swojego syna, ale za mną niezbyt przepada.
Przez swoją pracę nie miał nigdy czasu ani dla niego, ani
tym bardziej dla mnie, więc całe nasze dzieciństwo byliśmy pod opieką babci.
Bardzo
sympatyczna pani, ale, niestety, obecnie przebywa w domu
spokojnej starości, głównie z powodu poważnych dolegliwości kręgosłupa. Nie
ma nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Przynajmniej
raz w tygodniu ją odwiedzamy z Kubą. Wybacz, rozgadałem się.
- Nie szkodzi, mów dalej.
- A więc chciałem powiadomić dyrektora o zaistniałym
zdarzeniu, a ponieważ była sobota, wujek nie zamierzał nikogo wpuszczać do
szkoły,
a zwłaszcza wysłuchiwać "bajeczek" swojego
siostrzeńca. Porozwieszałem więc ulotki.
- Co za... - nie dokończyłam, bo w przypływie emocji
mogłabym użyć zbyt "mocnego" słowa określającego dyrektora.
- Tak wiem. Ale on, Kuba i babcia, to moja jedyna
rodzina. Kocham ich wszystkich.
- Rozumiem.
I zapadło milczenie. Na takie tematy dość trudno się
rozmawia.
- I co teraz zamierzasz zrobić? - spytałam niepewnie.
- Jak to, co? Jadę go szukać! Nie pozwolę mu na to, żeby
pochopnie coś zrobił.
- Świetnie, jadę z tobą!
- Nie ma mowy, nie będę cię w to wkręcał.
- Ale ja nie wytrzymam tutaj w niepewności. Muszę jechać
z tobą!
- Biały był tak samo uparty jak ty... No dobra, skoro już
musicie, to jedźcie, ale jakby co, to ja was nie zmuszałem.
- Ok, nie ma problemu. Zaraz, ale przecież za tydzień
masz konkurs z geografii!
- Teraz mnie to nie obchodzi. Ważniejsza jest rodzina.
Głupio mi się zrobiło, że porównywałam te dwie sytuacje.
Ale Paweł się tym nie przejął.
- Ale jak nam się uda tak po prostu wyjechać? - spytałam
zaniepokojona.
- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę, będzie dobrze.
- Naprawdę sądzisz, że to się uda? - spytałam z
niedowierzaniem.
- Tak, tak sądzę. - odparł pewnie.
- Twoja wyobraźnia wykracza poza wszelkie granice - jak
ty to sobie wyobrażasz?? Będziemy się tak po prostu włóczyć po mieście, jak
gdyby
nigdy nic??? Weźmy chociaż kogoś dorosłego ze sobą.
- O, to jest dobra myśl! Tylko kto to miałby być?
Zastanowiłam się chwilę. Ale żadna osoba nie przychodziła
mi na myśl.
- Pomyślimy nad tym jeszcze. Czyli rozumiem, że ty i
Marcin jedziecie, tak?
- Dokładnie tak. Ciężko mi uwierzyć w to, że ten plan
wypali, ale skoro się uparłeś...
- Dzięki Kalina. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
Czyli jednak chciał, żebym mu pomogła! Tylko, że nadal
nie wyobrażam sobie realizacji tego planu, a Bilbo jest całkowicie pewien, że
wszystko
się uda. Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zadziwia!
3 grudnia
- Pójdziesz ze mną odwiedzić moją babcię? - zapytał rano.
- Chętnie ją poznam.
Po lekcjach udaliśmy się w kierunku domu spokojnej
starości. Serce mi ściskało na widok tych wszystkich starszych ludzi, którymi
nie ma kto
się zaopiekować. Doszliśmy do pokoju, w którym mieszka
babcia Gabriela.
- Cześć, Babciu, przyszedłem z koleżanką.
- Dzień dobry pani, mam na imię Ania.
- Cześć wnusiu, dzień dobry, koleżanko. Jak się macie,
wszystko w porządku?
- No, właśnie nie do końca. Mam problem z Kubą - uciekł z
domu, a my zamierzamy go szukać. Nie znasz kogoś, kto mógłby nam w tym pomóc?
Stwierdziłam, że babcia musiała być bardzo zaufaną osobą,
skoro Paweł jej o wszystkim powiedział. Rzeczywiście, bardzo sympatyczna,
starsza pani.
- Ojoj, z tym Kubusiem to zawsze problemy były. Zresztą z
tobą nie lepiej, czuć, że palisz te swoje papierosy. - zaśmiała się.
- No tak, niestety. Nie masz znajomego, który mógłby nam
towarzyszyć?
- Mam ich całkiem sporo. Możecie pojechać do Wrocławia,
tam mieszka mój kolega ze szkoły, Andrzej.
- Dobrze, babciu, ale to jest starszy pan, jak on może
nam pomóc?
- Pojedźcie do niego, na pewno wam coś doradzi.
Pawła nie do końca przekonał ten pomysł.
- Powinieneś go pamiętać, Pawełku, przyjechał mnie
odwiedzić ze 2 lata temu. Pokazywałam ci go kiedyś w moim albumie szkolnym.
- Rzeczywiście, kojarzę go trochę! Mądry człowiek.
- Bardzo mądry, wnusiu. Wieloletni nauczyciel.
Pawłowi wróciła nadzieja.
- Dziękuję Ci bardzo, babciu! Podasz mi jego adres?
Bilbo wyciągnął kartkę i szybko zanotował ulicę i numer
domu. Pożegnaliśmy się z panią Gabrielą i wyszliśmy.
- Nadal nie wierzysz, że to się uda? - zapytał z
satysfakcją.
- Może i się uda.
- Nie może, tylko na pewno!
Rzeczywiście zaczęłam wierzyć, że ten plan się powiedzie.
Widać, że jak Paweł obierze sobie jakiś cel, to bez względu na wszystko stara
się go zrealizować. To jest coś, co cenię w ludziach.
- Tylko jak się wytłumaczę w domu dziecka? -
przypomniałam sobie o najbardziej istotnej sprawie.
- O tym nie pomyśleliśmy.
Zamyśliliśmy się. Do głowy przychodził mi tylko jeden
pomysł:
- Musiałabym zwiać. Myślisz, że to się uda?
- No nie wiem, to byłoby prawdziwe poświęcenie dla Kuby.
- Spróbuję najpierw porozmawiać o tym z ciocią Franią. To
moja opiekunka, jej można zaufać. - wymyśliłam nagle.
- Rób, jak uważasz. Tylko najlepiej jak najszybciej.
- No, oczywiście. Postaram jeszcze dzisiaj się z nią
spotkać.
Późnym wieczorem, gdy ciocia w samotności czytała
książkę, wstałam z łóżka i poszłam z nią o tym porozmawiać. Chciała mi pomóc,
ale była to trudna
decyzja - musiałaby umożliwić mi samodzielny i
długotrwały wyjazd. Obiecała mi, że dogada się z właścicielem domu dziecka i
innymi osobami odpowiedzialnymi, żeby zgodziły
się na realizację mojego planu. Wracając do swojej
sypialni, zastałam Monikę stojącą przy drzwiach:
- A więc wyjeżdżasz gdzieś?
- Nie twoja sprawa, powinnaś już dawno spać, a nie
podsłuchiwać!
- Przez przypadek usłyszałam. Obudziłam się, jak ty
wstałaś.
- To trzeba było próbować zasnąć! Podsłuchiwanie jest
bardzo niegrzeczne.
- No dobrze, przepraszam. A mogę jechać z tobą? A kto to
ten Kuba?
- Zapomnij, nigdzie się nie wybierasz. To jest moja
prywatna sprawa.
- Ale mi się tu samej będzie nudzić. Proooooszęęęęę!
Zaczynała mnie wkurzać. Dlaczego ona zawsze musi być taka
męcząca?
- Słuchaj, ty masz tu zostać i się uczyć. Ja sama nie
jestem pewna, czy pojadę. A teraz idź spać, dobranoc.
Nie powiedziała już nic, ale wiedziałam, że nie pogodziła
się z moją decyzją. Kolejny problem!
4 grudnia
Ciocia Frania załatwiła mi wyjazd! Jest niesamowita!
Niestety, musiała trochę pozmyślać - że jadę ze znajomymi do ich rodziny, czy
coś
takiego, nie wiem dokładnie, co mówiła. Rozumiem, że to
było dla niej trudne - na niej ciąży odpowiedzialność za mnie. Podziwiam jej
poświęcenie się. W
przyszłości na pewno ogromnie się jej odwdzięczę.
Poinformowałam o tym chłopaków. Ustaliliśmy godzinę
spotkania na dworcu kolejowym i inne
szczegóły. Tego wieczora byłam bardzo zestresowana - nie
sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazję przeżyć taką "przygodę".
Monika siedziała na
swoim łóżku i uśmiechała się.
- Co cię tak bawi?
- Nic, nic, nie przeszkadzaj sobie. - zaśmiała się.
- Nie próbuj nic kombinować, bo i tak nic ci z tego nie
wyjdzie. - powiedziałam stanowczo.
Uśmiech nie zszedł z jej ust. Położyłam się więc do
łóżka, ale, w przypływie różnorodnych myśli, nie potrafiłam zasnąć.
5 grudnia
Pobudka o świcie - motywacją było dla mnie to, że wstaję
w słusznym celu. Szybko ubrałam się i poszłam do cioci Frani, żeby się z nią
pożegnać.
- Bądź ostrożna, nie zawiedź mnie.
- Dziękuję, ciociu. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci
wdzięczna.
Przytuliłam się do niej, a z oczu popłynęło mi kilka
kropel łez. Cioci też, ona wręcz się rozpłakała. Uśmiechnęłam się do niej i
opuściłam
budynek. Gdy dotarłam na dworzec kolejowy, Bilbo i Biały
już czekali.
- Cześć, dobrze, że już jesteś.
Paweł wyjął z kieszeni bilet i podał mi go.
- Pozwól, że będę ponosił za ciebie te drobne koszty.
Wstyd mi się zrobiło - przecież ja nie miałam żadnych
pieniędzy! Oczywiście Paweł zadecydował, że będzie za mnie płacił i nie chciał
słyszeć
sprzeciwu. Jestem mu z tego powodu wdzięczna, ale zrobiło
mi się jeszcze bardziej głupio.
- Nie gadaj głupot, bo to się nudne robi. - uśmiechnął
się.
Po kilkunastu minutach pociąg przyjechał. O tej porze
niewielu ludzi podróżuje, więc znaleźliśmy wolny przedział. I w tym momencie,
gdy
ruszyliśmy, znajoma twarz zajrzała do nas.
- Witam! Czy jest może wolne miejsce?
- O matko, Monika, co ty tu robisz?!
Jak widać, za mało stresu mnie jeszcze pożerało.
- Ciocia Frania zgodziła się, żebym jechała z wami.
- Akurat w to uwierzę.
Chłopcy siedzieli zdezorientowani. Przedstawiłam im więc
koleżankę.
- No, dobra, nie zgodziła się, ale wie o tym. To gdzie
jedziemy?
- Do Wrocławia. Siadaj koło mnie. - powiedział z
uśmiechem Paweł. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Nie widzisz, co się dzieje?! Mamy dziewczynkę na
głowie!
- A co chcesz zrobić teraz? Trzeba ją mieć na oku, skoro
już z nami pojechała.
Monikę, w przeciwieństwie do mnie, bardzo zadowoliła ta
odpowiedź.
- Fajny jesteś, wiesz? - zwróciła się do Pawła. A do mnie
uśmiechnęła się z satysfakcją, co jeszcze bardziej mnie rozdrażniło.
- Tak, wiem. - powiedział, ale spojrzał na mnie. Nie
mogłam się powstrzymać, roześmiałam się. Nie potrafię być na niego zła.
Przez całą drogę Monika zadręczała nas pytaniami, na
które Bilbo cierpliwie odpowiadał. Ja bym już dawno się wkurzyła. Zauważyłam,
że
dziesięciolatka była wyjątkowo grzeczna - chyba Paweł ma
na nią taki wpływ. Ten człowiek coraz bardziej mnie zaskakuje.
Po południu dotarliśmy na miejsce.
- Nie starczy nam pieniędzy na nocleg. Doszedł nam
nieproszony towarzysz. - odparł zaniepokojony Paweł.
- Ja mam taki mały namiot, może się przydać. - powiedział
Marcin.
- Stary, jesteś wielki! - uścisnął go Paweł.
- Tylko gdzie go zamierzacie rozłożyć? - spytałam.
- Niedaleko jest osiedle mieszkaniowe, można zająć
kawałek trawnika na zboczu.
- Jesteś niemożliwy!
Paweł zaśmiał się. Poszliśmy w kierunku, w którym nas
prowadził. Skąd u niego takie poczucie humoru?
Rozłożyliśmy namiot i wyjęliśmy koce. W takich warunkach
jeszcze nigdy nie spałam!
6 grudnia
Obudził mnie Paweł szarpiący mnie za ramię. Na dworze
było jeszcze ciemno - ok.6 godzina. Okazało się, że tylko ja jeszcze spałam -
pozostali byli już przygotowani do wyjścia.
- Gdzie my w ogóle mamy iść? - spytałam zaspana.
- Mam adres na kartce, orientuję się mniej więcej, gdzie
to jest.
- A więc, w drogę!
Pozbieraliśmy szybko nasze rzeczy i wyszliśmy z namiotu.
Okazało się, że grupka dzieci stoi obok i przygląda się nam z zaciekawieniem.
- Cześć, wam, co tam?
Jedna z dziewczynek uśmiechnęła się do Pawła - on to ma
podejście do dzieci!
- Nie wiecie może, którędy na rynek?
Starszy od pozostałych chłopczyk wskazał ręką prawą
stronę. Widać było, że wszyscy są trochę przerażeni. W końcu nie spotyka się na
co dzień
na osiedlu zupełnie obcych nastolatków śpiących w starym
namiocie, gdzieś na trawniku.
- Dzięki wielkie, na razie! - pożegnał się Bilbo.
Spakowaliśmy wszystkie rzeczy i udaliśmy się w owym
prawym kierunku.
- Właściwie to po co chcemy iść na rynek? - spytałam z
ciekawości.
- Stamtąd łatwiej wyznaczyć kierunek. - Paweł chciał
odpowiedzieć inteligentnie, ale niezbyt mu to wyszło. Ale skoro ma wiedzę na
ten
temat, niech działa! W końcu miał iść na ten konkurs z
geografii, więc jego umiejętności bardzo nam się teraz przydadzą.
Dostrzegliśmy rynek z bocznej ulicy, ale nie
zamierzaliśmy do niego wchodzić - nie chcieliśmy rzucać się w oczy. Jednak
szybko
zauważyliśmy, że nie byliśmy tu sami. Coś poruszało się
za wielkimi koszami na śmieci. Paweł, jako "przewodnik" naszej grupy,
podszedł
bliżej i delikatnie odsunął kubły. I tak znalazł się
kolejny towarzysz do naszej "misji" - a mianowicie mały, brudny,
wygłodniały pies.
Bilbo ostrożnie wyjął go stamtąd i przyniósł do nas.
Szybko wyjęłam kawałek chleba z torby i nakarmiłam zwierzę. Od razu zyskaliśmy
jego zaufanie, przez co nie chciał się od nas odłączyć -
gdy chcieliśmy odejść, szedł za nami. Postąpiliśmy podobnie jak z Moniką -
psiak dołączył do naszej grupy, przynajmniej dopóki nie
dowiemy się, kto jest jego właścicielem. Otrzymał imię Max - Monia się uparła
na to imię.
Zrobiła mu smycz ze sznurka od plecaka, owinęła mu ją
wokół szyi i prowadziła go w naszą stronę.
Szliśmy w kierunku, który wskazał nam chłopiec z osiedla,
jednak Paweł, który szedł przodem, nie posuwał się pewnie. Właśnie palił
papierosa, co
świadczyło o tym, że się denerwował.
- Coś jest nie tak? - spytałam.'
- Nie, nic. - odparł bez przekonania.
- Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
Widać było, że Bilbo jest coraz bardziej zakłopotany.
- Słuchajcie, jest mały problem. - powiedział w końcu.
Nikogo nie uszczęśliwiła ta nowina.
- Co się stało?
- Wiecie, tak jakby nie bardzo potrafię zlokalizować tej
ulicy... - zaczął kręcić.
- Pokaż mi tą kartkę. - wyrwałam mu ją z ręki.
No i się wydało! Pierwsza zasada na przyszłość - nie
należy zlecać notowania istotnych informacji dyslektykowi - sam siebie nie
umiał rozczytać!
W dodatku atrament z pióra się rozmazał.
- I co teraz?
- Spokojnie, dam radę to odczytać. - nikogo to nie
przekonało, ale nie mieliśmy teraz innego wyjścia.
- Na pewno będzie Andrzej Woz... Wdowiak, tak, to na
pewno będzie Wdowiak!
- Brawo. - powiedziałam sarkastycznie.
- Czekajcie, dobrze mi idzie. Ulica to będzie... 9 maja, tak!
- A nie 3 maja?
- Raczej nie, to wygląda jak dziewiątka.
- To, że wygląda, to nie znaczy...
- Znaczy, znaczy, nie kombinuj. Numer się nie rozmazał -
8 na pewno.
- A co według ciebie nie jest na pewno? - spytała Monika.
- Numer domu. - uśmiechnął się. Tylko on z nas wszystkich
był wyluzowany. No i jeszcze Max, ale pies raczej tego wszystkiego nie rozumie.
- I co dalej? - zapytałam.
- To wszystko, co byś chciała więcej?
- Ja już tam wolę nic nie wiedzieć. A więc prowadź,
geniuszu.
Kierując się tym adresem, dotarliśmy do dużego,
nowoczesnego domu.
- To mi nie wygląda na mieszkanie starego nauczyciela. -
Marcin odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Skoro nauczyciel, to pewnie bogaty. - stwierdził Bilbo.
- Chodźmy!
Szedł przodem, pewnym krokiem, w przeciwieństwie do nas -
wciąż mieliśmy wątpliwości co do adresu. Paweł zadzwonił do drzwi. I aż
odskoczył z
wrażenia, gdy otworzył mu o połowę niższy pan w średnim
wieku. Bez wątpienia, karzeł.
- Dzień dobry, co państwa tu sprowadza? - powiedział
sympatycznie człowieczek.
- Dzień dobry, czy trafiliśmy do domu pana Andrzeja
Wdowiaka? - spytał niepewnie Paweł.
- To właśnie ja, w czym mogę służyć? - spodobał mi się ta
uprzejmość i wesoły sposób bycia.
Paweł przekonał się, że na pewno musiała zajść pomyłka -
karzeł był dużo młodszy niż babcia Bilba.
- Szukamy znajomego pani Gabrieli Kowalczuk z Bielska -
Białej.
- Hm, nie bardzo kojarzę tą osobę. Może wejdziecie do
środka, wypijemy herbatę i porozmawiamy.
- Dziękujemy za zaproszenie, z chęcią.
- O, widzę, że nasz towarzysz miejski znalazł sobie
właścicieli. - spojrzał z uśmiechem na Maxa.
- Siedział przy kontenerach na śmieci. Przywiązał się do
nas. Pan zna tego psa?
- Jak każdy Wrocławianin - jest przyjacielem wszystkich
miejscowych. Wejdźcie, porozmawiamy o wszystkim na spokojnie.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego domu! Duże,
okrągłe okna, drewniane meble i kolorowe ściany, na których wisiała masa
różnorodnych
obrazów: na jednym był pies, na innym rycerz z szablą i
tak dalej, wiele innych wizerunków. Nie było z kolei takich sprzętów, jak
telewizor
czy wieża. Krótko mówiąc - z zewnątrz wydaje się być
nowoczesny, z kolei w środku przypomina trochę chatkę, gdzieś w górach. Ściany
były
pokryte boazerią, a podłoga wyłożona kaflami. Całkiem
przytulne mieszkanko.
Karzeł wprowadził nas do salonu i polecił usiąść.
- Rozgośćcie się, zaraz przyniosę herbatę.
- Szkoda, że nie ma jeszcze okrągłych drzwi. - powiedział
cicho Paweł.
- No właśnie, miały być, ale, niestety, panowie robotnicy
pominęli ten szczegół z niewiadomej przyczyny. A szkoda, pasowałyby idealnie. -
odparł człowieczek. Domyśliłam się, że Pawłowi, podobnie,
jak mi, domek kojarzył się z hobbicką norą.
Karzeł przyszedł za moment z tacą, na której wniósł pięć
eleganckich filiżanek z gorącą, pachnącą herbatą.
- A więc, powiedzcie, w jakim celu przybywacie? - spytał,
jakbyśmy byli jakimiś podróżnikami.
- Mamy taki jeden problem z moim kuzynem, długa historia,
uciekł z domu i staramy się go szukać. Owa pani Gabriela podała nam pana adres
i
poleciła, żebyśmy tu przyjechali po radę.
- Hm, dziwna sytuacja. A jesteście pewni, że to był mój
adres?
- Właśnie nie do końca. Mam niewielkie problemy z
pisaniem i nie byliśmy do końca pewni, czy dobrze trafimy.
- To wszystko wyjaśnia - zaszła drobna pomyłka! Jak ten
świat lubi nam czasem wszystko komplikować! - zaśmiał się.
- Niech pan zobaczy tą kartkę, może panu uda się coś z
tego odczytać? - Paweł podał mu kartkę.
- Hm, "niewielkie problemy z pisaniem" to
trochę za mało powiedziane, nie sądzisz? Oczywiście, z całym szacunkiem do
twojej osoby.
- U mnie to normalne, nie raz to już słyszałem. -
uśmiechnął się.
- Nie wiem, gdzie ty tu przeczytałeś moje nazwisko. Ja tu
wyraźnie widzę "o" i "z".
- No widzisz, Pan tu widzi "o", a nie
"d", Pawełku. - powiedziałam z sarkazmem, ale uśmiechnięta. Ten
człowieczek bardzo poprawił mi humor.
- Może pana naprowadzi to, że ten "ktoś" był
starym nauczycielem. - powiedział Bilbo.
- O, to w takim razie już wiem! - roześmiał się.
- Tak?? Więc kto to jest?
- Jejku, jejku, moi drodzy, nie wiem, skąd czerpała
informacje wasza znajoma, ale pan Andrzej Woźniak, z ulicy 3 maja, nie żyje od
pół roku.
- Słucham??? - powiedzieliśmy wszyscy równocześnie.
- No tak, niestety. Zmarł na zawał serca. Smutna prawda.
- Pani Gabriela jest starszą panią, mogła tego nie
wiedzieć. - odparł Paweł.
- Widzisz, czyli jednak to było 3 maja! - powiedziałam z
satysfakcją.
- To co my teraz zrobimy? - spytała nagle Monika, która,
o dziwo, siedziała cały czas spokojnie i po cichu.
- Jeżeli chcecie, możecie pozostać u mnie póki co. Będzie
mi bardzo miło.
- Dziękujemy Panu serdecznie! Ale nie chcielibyśmy robić
problemu...
- Problemu??? Jakiego problemu?? Porządne z was
dzieciaki, absolutnie nie będziecie mi w niczym przeszkadzać!
- Jeszcze raz dziękujemy panu! - powiedział Paweł.
- Aha, jeszcze jedno - chyba nie będziecie wciąż do mnie
mówić per pan, prawda? Dla was jestem Andrzej. - podał nam rękę i po kolei się
przedstawialiśmy.
Zastanawia mnie jedno - tak bezinteresownie zaufaliśmy
temu człowiekowi, chociaż w ogóle go nie znamy. Nie miałam żadnych zarzutów co
do
niego, ale, mimo to, postanowiłam "zbadać"
trochę ten dom. Powiedziałam o tym Pawłowi.
- Ja mu ufam. Ale nie zaszkodzi się upewnić, czy wszystko
tu jest ok.
Poprosiliśmy Andrzeja, żeby oprowadził nas po domu.
Pokazał nam kuchnię, łazienkę, sypialnię i piwnicę - właściwie więcej pokojów
już nie
było. Nie dostrzegliśmy niczego niepokojącego w żadnym
pomieszczeniu ani w zachowaniu karła. Nic innego nam nie pozostało, jak tylko
mu
zaufać i liczyć na jego pomoc.
Polecił nam, żebyśmy kolejno poszli się umyć i przebrać.
Później wszyscy zasiedliśmy znów w salonie.
- Opowiedz nam coś o sobie. - poprosiła Monika.
- Jeżeli Was to ciekawi... . No, dobrze. Mieszkam sobie
we Wrocławiu całe moje życie. Moja matula zmarła dwa lata temu - była już
schorowaną,
niedołężną staruszką. Tatuś zginął wcześniej. Jak się
pewnie domyślacie, był karłem, podobnie jak i ja, mama była także dość niskiego
wzrostu. Pochodzili z bogatych rodzin, więc cały majątek,
który otrzymali od swoich rodziców, przeznaczyli później mi. Tylko, że ja za
bardzo
nie mam na co tych pieniędzy wydawać - mieszkam tu sobie
sam, nie potrzebuję szczególnych wygód. Dlatego też nie muszę pracować - mogę
siedzieć
całymi dniami na ławeczce w ogródku i czytać książki - to
pochłania mi ogromną ilość czasu. Lubię też czasem napisać jakiś wiersz,
pracować
w ogródku i chodzić na spacery. Takie spokojne,
bezstresowe życie. Jestem tutaj sam, czasem tylko odwiedzam sąsiadów i
znajomych, dlatego
uwielbiam przyjmować gości! No, właściwie to nie mam już
nic ciekawego do opowiadania, może teraz wy coś powiecie o sobie, skąd
jesteście?
- Jesteśmy z Bielska. - zaczął Paweł. I w skrócie
opowiedział Andrzejkowi o Kubie i tej całej sytuacji z nim związanej.
- Szlachetny cel sobie obraliście. - powiedział z
podziwem karzeł.
- Trzeba troszczyć się o swoją rodzinę. - Paweł
uśmiechnął się.
- Ja już dawno nie zaznałem tego uczucia. - powiedział
smutno Andrzej.
- Może jeszcze kiedyś znajdziesz kogoś bliskiego. -
próbowałam go pocieszyć.
- Możliwe. Ale, mimo wszytko, czuję się szczęśliwy.
Dziękuję za troskę, Aniu. - odpowiedział uśmiechnięty.
I w tym momencie nastąpił przełom w naszej
"przygodzie" - zadzwonił telefon Bilba!
- Przepraszam Was bardzo, muszę odebrać. - wyszedł do
innego pokoju.
Słyszeliśmy tylko fragmenty rozmowy, ale zaczęliśmy się
niepokoić - Paweł mówił bardzo nerwowo.
- Bilbo, co się stało??? - spytałam zestresowana.
- Kuba dzwonił, powiedział mi, gdzie jest. Ale nie
przekazał dobrych wieści ...
- Co jest z nim, coś mu się stało??? - coraz bardziej
zaczęłam się niepokoić.
- Jemu nie, ale gorzej z dziewczyną...
- Co z nią???
Paweł milczał przez moment. Ciężko mu było o tym mówić.
- Szybko trafił do jej domu - w końcu podała mu swój
adres, gdy byliśmy w Kołobrzegu. Otworzyła mu jej mama i gdy się dowiedziała,
że Kuba pyta
o jej córkę, rozpłakała się. Zaprosiła go do środka i
powiedziała, że Maja popada w depresję, nie chce jeść, nie wychodzi ze swojego
pokoju, opowiada
jakieś absurdalne rzeczy. Tak, jakby nie do końca była
świadoma tego, co robi i mówi.
Wszyscy zamilkli. Nikt nie wiedział, co ma na to
powiedzieć.
- Wywnioskowali, że jednym z tego powodów było rozstanie
z moim kuzynem. Nawet nie miała okazji pożegnać się z nim, wyjaśnić mu
wszystkiego.
A dziewczyna ma dodatkowo problemy w kontaktach z ludźmi
i w szkole.
wciąż nikt się nie odzywał. Wreszcie Paweł wziął paczkę
papierosów i wyszedł na zewnątrz zapalić.
7 grudnia
Trudno powiedzieć, że ktokolwiek spał tej nocy - wszyscy
byli zajęci myślami dotyczącymi dziewczyny. Nie spodziewałam się, że jej stan
będzie
aż tak poważny. Skoro Kuba się znalazł, to teraz naszym
zadaniem jest pomóc tej Mai.
Wstaliśmy i zeszliśmy do salonu, gdzie czekało na nas
świeże śniadanie - jajecznica z chlebem. Zjedliśmy w milczeniu, nikt nie
potrafił
poruszyć jakiegoś tematu. W końcu Monika zniecierpliwiła
się:
- Może ktoś się wreszcie odezwie?!
- Monia, nie podnoś głosu. To poważna sprawa. -
powiedział spokojnie Paweł. On miał największy wpływ na jej zachowanie.
- Rozumiem, że zamierzamy jej pomóc. - bardziej stwierdziłam,
niż zapytałam.
- Ja także zrobię, co mogę w tej sprawie. - odezwał się
Andrzej.
- Najpierw trzeba się zobaczyć z Kubą. - oznajmił Paweł i
zadzwonił do kuzyna.
Po krótkiej rozmowie polecił nam, żebyśmy spakowali
niezbędne rzeczy i udali się razem do Drzewa.
- Gdybyście potrzebowali pomocy, wiedzcie, że możecie na
mnie liczyć. To mój numer telefonu. - powiedział karzeł i dał nam kartkę z
numerem.
Paweł, jako człowiek, który najlepiej z nas orientuje się
w terenie,
prowadził naszą grupę. Oczywiście nie zabrakło wśród nas
Maxa, który chyba także wyczuł, że dzieje się coś niedobrego.
- Daleko jeszcze??? - zaczęła narzekać Monika.
- A możesz nie zadawać głupich pytań? - odpowiedziałam.
- Chodzimy po mieście bez żadnego celu, to jest bez
sensu!
- A może zamiast na mnie wrzeszczeć, pomyślałabyś o tej
dziewczynie, której chcemy pomóc?!
- A czemu my jej mamy pomagać?! Znaleźliśmy tego waszego
Kubę, więc powinniśmy wracać!
- Nikt ci nie kazał z nami jechać! Trzeba było zostać w
domu!
- Dziewczyny, uspokójcie się, to nie jest czas na
kłótnie. - przerwał nam Bilbo.
Monika natychmiast wyciszyła się. Miała obrażoną minę.
Wreszcie nie wytrzymała i wykrzyczała:
- Zajmujecie się obcymi ludźmi, a na mnie nawet nie
zwrócicie uwagi - przecież ja też tu jestem, a wy mnie traktujecie jak
powietrze!!!
Rozpłakała się. Kilku ludzi przechodzących obok spojrzało
dziwnie w naszą stronę.
- Uspokój się Monia, co cię napadło?! - mnie także
puściły emocje.
- Nie odzywaj się do mnie!!! - wywrzeszczała i kopnęła
nogą w znak drogowy. Przewróciła się i zaczęła jeszcze głośniej płakać i
wrzeszczeć z
bólu. Podbiegłam do niej, ale ona odepchnęła mnie -
wyraźnie była na mnie wkurzona. Podszedł więc Paweł.
- Monika, co ty wyprawiasz? Przecież wiesz, że nie
jechaliśmy tu z byle powodu. A że chciałaś być tu z nami, to nie zostawiliśmy
cię w Bielsku.
- No, tak, ale... - mówiła przez łzy.
- Tu nie ma żadnego "ale". Pojechałaś razem z
nami, więc musimy teraz trzymać się razem i razem wszystko robić.
- Bo... bo ja myślałam..., że jak pojadę z wami, to... to
będziecie mnie musieli pilnować i... i... - płakała coraz bardziej.
- I chciałaś zwrócić na siebie uwagę. - dokończył za nią
Paweł. - Słuchaj, Monia, nie możesz z tego powodu robić awantur, bo to niczego
nie
zmieni. Teraz najważniejsza jest dla nas ta dziewczyna, a
przecież nie zabraniamy ci z nami rozmawiać.
Monika zastanowiła się nad tym i już nic więcej nie
powiedziała.
- To co, idziemy dalej? - spytałam.
- Chodź. - Paweł chwycił Monikę za rękę i poprowadził ją
w naszą stronę. Dlaczego ja tak nie potrafię?? Czemu ja nie mam takiego
podejścia
do dzieci??
- Jak ty to robisz? - spytałam go, gdy pozostali szli za
nami.
- Ale że co?
- No, masz taki wpływ na Monikę...
- Nie wiem, po prostu staram się okazać jej zrozumienie i
spokojnie z nią rozmawiać.
- W moim przypadku to nie działa. W domu dziecka zawsze
się kłóciłyśmy.
- To może powinnyście spróbować inaczej się traktować?
Wcześniej zawsze śmiałam się z Bilba, z tej jego
głupkowatej miny, uśmieszków i rudych włosów. A teraz zachowałam całkowitą
powagę, podobnie,
jak on. Zmartwiło mnie to - wszystko zaczynało być takie
ponure, nie śmialiśmy się, nie żartowaliśmy. Podzieliłam się tym odczuciem z
Pawłem:
- Też nad tym ubolewam. Widzisz, jak to jest, czasem coś
się wydarzy i trzeba zachować powagę i skupienie. Ale mam nadzieję, że wszystko
się
dobrze ułoży.
Powiedział to trochę bez przekonania. Nie dziwię mu się -
nie jest to czas, w którym człowiek jest pełen nadziei na lepsze jutro. Skoro
wcześniej wszystko dobrze się układało, to teraz, niestety,
może się zupełnie zmienić.
8 grudnia
Spotkaliśmy się z Kubą w kawiarni na rynku. Dawno się nie
widzieliśmy, więc nie brakowało radosnych powitań i uścisków. Usiedliśmy na
zewnątrz
( ze względu na Maxa ). Drzewo jeszcze raz opowiedział
nam o Mai:
- Jest w okropnym stanie. Gdy mnie zobaczyła, powiedziała
tylko "Tatusiu, dlaczego dopiero teraz przyjechałeś, gdzie byłeś tak
długo?". W
ogóle nie kojarzy ludzi, a przecież od dawna nie ma ojca.
Pani, z którą rozmawiałem, jest jej przybraną matką i wdową.
- A co na to lekarze?
- Matka Mai na razie nie powiadamiała nikogo o tym. Te
dziwne zachowania pojawiły się dopiero od niedawna.
- Trzeba coś z tym zrobić, przecież to nie jest normalne.
A czy mówiła coś jeszcze?
- Podobno cały czas opowiada o jakimś psie - że go musi
nakarmić, wyprowadzić na spacer i bawić się z nim. A jego tak naprawdę nie ma.
- Słuchajcie... - przełknęłam ślinę. - To mi wygląda
na...
- Schizofrenię. - dokończył za mnie Paweł.
Wszyscy umilkli. Właściwie każdy od początku miał takie
podejrzenia. W tej chwili nawet Monika się wzruszyła i przytuliła do Bilba. W
takiej
sytuacji niezwłocznie trzeba było powiadomić psychologa.
Matka dziewczyny zadzwoniła. Doktor umówił się na jutro -
przyjdzie do domu Mai i ją zbada. Jednak nikt nie spodziewał się nowych wieści
-
tą chorobę bardzo łatwo było zdiagnozować. Tymczasem
udaliśmy się wszyscy do domu naszego przyjaciela karła. Opowiedzieliśmy mu o
wszystkim -
on także zaniemówił. Oczywiście zapewnił nam nocleg -
gdyby nie on, męczylibyśmy się cały czas w tym małym namiocie!
9 grudnia
Po południu udaliśmy się do domu dziewczyny, aby
porozmawiać z jej matką. Psycholog odwiedził rano pacjentkę, zaobserwował jej
zachowania i
jednoznacznie stwierdził to, co my - dziewczyna cierpi na
schizofrenię. Ustalił z matką Mai terminy badań - trzeba przecież dobrać
dla niej odpowiednie leki, ocenić, jaka dokładnie to jest
przypadłość i zaplanować jakieś terapie.
- Czy mogłabym spróbować porozmawiać z Mają? - spytałam
jej matkę.
- Wiesz, właściwie to możesz do niej pójść na chwilę. Ale
lepiej idź sama - nie wiem, jak ona zareaguje na większą liczbę ludzi.
Udałam się więc po schodach w kierunku pokoju, w którym
przesiadywała dziewczyna. Delikatnie zapukałam do drzwi.
- Przepraszam, czy mogę wejść? - spytałam grzecznie.
- Azorku, nie szczekaj tak głośno, choć do pani. -
domyśliłam się, że mówi do "swojego psa".
- Maju, mogę wejść, jestem znajomą od twojej mamy.
- Ale ja cię przecież znam. Pamiętam twój głos...
Uchyliłam drzwi i przeżyłam chyba największy szok w moim
życiu - Maja wcale się nie myliła...
* * * * * * * * * * *
Za jakieś pół godziny wróciłam do salonu, gdzie wszyscy
siedzieli:
- Nie uwierzycie, co wam teraz powiem.
Spojrzeli na mnie przerażonym wzrokiem. Coraz więcej
rzeczy zaczęło nas ostatnio zaskakiwać.
- Maja to moja stara przyjaciółka ze szkoły...
10 grudnia
Właściwie już jest następny dzień, bo swoją opowieść
skończyłam po północy. Pobyt w pokoju Mai wyglądał mniej więcej tak:
"- Ajka, to ty!!! - krzyknęłam.
- Ciszej trochę, bo przestraszysz Azorska. - szepnęła.
- W porządku, przepraszam Cię. - starałam się mówić do
niej spokojnie.
- Czyli, że ty też mnie pamiętasz?
- No oczywiście, że tak, Ajka! Tak się cieszę, że cię
widzę!
- Podasz mi miskę z wodą od mojego psiaka? Stoi koło
szafy. - nagle zmieniła temat.
Podniosłam naczynie i podałam jej.
- Możesz go pogłaskać, on nie gryzie.
Spróbowałam delikatnym ruchem ręki dotknąć Azorka,
którego, niestety, nie byłam w stanie zobaczyć. Ajka żyła jakby w innym
świecie.
- Maja, a pamiętasz Kubę? - spytałam niepewnie.
- Drzewo? Tak, pamiętam. I tego rudego wariata też nie
zapomniałam.
- Mówisz o Pawle?
- O tak, właśnie o nim. Ale smutno mi - nigdy już Kuby
nie będę mogła zobaczyć...
- Ależ możesz, jest tutaj w domu.
- Przecież jego już nie ma - zmarł niedawno, nie pamiętasz?
Zaczęło mnie to przerażać. Dziewczyna w ogóle nie
wiedziała, co się wokół niej dzieje, co jest prawdą, a co nie.
- A z mamą nie rozmawiasz? - spytałam.
- Czasem tak, ale ona nie bardzo mnie rozumie. -
odpowiedziała. Cały czas mówiła wolnym, cichym i spokojnym głosem.
- Był tutaj lekarz u ciebie, prawda?
- O nie! Błagam, nie mów o nich! Zostaw mnie samą,
proszę! - krzyknęła przestraszona.
- Dobrze, w porządku. Trzymaj się, cześć."
Wszyscy z zaciekawieniem słuchali tej opowieści. Ale
równocześnie każdy miał w sercu głębokie współczucie względem Mai.
- Strasznie się sprawy pomieszały. - powiedziała poważnie
Monika.
- Skoro niepokoją ją lekarze, to trudno jej będzie zrobić
te badania. - odparł nagle Marcin. Aż dziwnie brzmi jego głos - bardzo rzadko
można go usłyszeć.
- Teraz może ja spróbuję pójść. - oznajmił Paweł.
- Powinna jeszcze nie spać. - powiedziała matka.
Bilbo udał się w kierunku pokoju Mai. Zapukał do drzwi:
- Cześć Maja, tu Paweł - ten rudy wariat.
- Dobrze, wejdź, ale uważaj, żeby Azor cię nie ugryzł.
Paweł więc wszedł powoli do pokoju i usiadł na łóżku.
- Co tam u ciebie słychać?
- Może być, nie jest źle. Tylko, że Azor dziwnie się
zachowuje, boję się, że może być chory. Spróbuj go zawołać.
Bilbo wymawiał imię psa, aby ten do niego "przyszedł".
Starał się wczuć w sytuację widzianą oczami Ajki.
- Chyba cię polubił. - uśmiechnęła się.
- Jak widać tak. - Paweł "głaskał i drapał"
niewidziane przez niego zwierzę.
- Tęsknisz za Kubą? - spytała z troską.
- On jest przy mnie, cały czas. Jego dusza zawsze będzie
z nami. - powiedział jej Paweł.
- No właśnie, on cały czas ze mną jest. - stwierdziła.
- A tobie go brakuje?
- Sama nie wiem. Nie pamiętam go tak dobrze. Widziałeś,
jaką Azorek ma ładną kość? Musiał gdzieś ją sobie znaleźć w ogródku.
- Na pewno mu bardzo smakuje. - stwierdził.
- No właśnie ta chyba nie do końca jest dobra. Popatrz na
niego, trochę wybrzydza.
Bilbo spojrzał, ale, niestety, mógł sobie tylko to
wszystko wyobrazić.
W czasie tej krótkiej rozmowy o psie, Maja położyła się
do łóżka i momentalnie zasnęła. Paweł więc zgasił światło, wrócił do salonu i
opowiedział
nam o tej pogawędce.
I znów zapadła ta niezręczna cisza. Matka Mai zaprosiła
nas na noc - z chęcią zostaliśmy. Pożyczyła nam jakieś stare pidżamy,
przygotowała
ręczniki do kąpieli itp.. Bardzo uprzejma i sympatyczna
pani. Ale nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, jak ona teraz się czuje -
zaadoptowała dziecko, które po niedługim czasie nagle
staje się schizofrenikiem. Tacy ludzie, jak ta kobieta, muszą wykazać się
niesamowitą wytrwałością, żyją w niepokoju i z nadzieją,
że to wszystko się dobrze ułoży. Ale prawda jest taka, że teraz już będzie
tylko
gorzej.
Nie wspomniałam nic o Kubie. Serce mnie boli, jak widzę
jego cierpienie. Bardzo polubił Majkę, tymczasem ona, widząc go, twierdzi, że
zmarł i myli go
z zupełnie kimś innym. Nie piszę za wiele o tym, bo
takich emocji dosłownie nie da się określić słowami. Tego nawet nie można sobie
wyobrazić.
19 grudnia
Przez te wszystkie dni przebywaliśmy w domu Andrzeja.
Dzisiaj miały odbyć się badania Majki, więc po południu udaliśmy się do jej
matki.
- Nic nowego. Lekarz potwierdził chorobę i przepisał
jakieś leki. Mam z Mają chodzić do niego na regularne zajęcia terapeutyczne.
Wspominał też coś o szpitalu psychiatrycznym. Najgorsze
jest to, że ona bardzo boi się doktorów, więc nie wiem, jak będą przebiegać te
wszystkie
jej kontakty z nimi. Dzisiaj prawie
udało jej się wybiec z gabinetu, wrzeszczała i płakała.
Trochę się nie dziwię jej zachowaniu, bo lekarze nawet mnie specjalnie nie
przekonują.
- Z tym akurat się zgodzę. - odezwał się Marcin. - U mnie
podejrzewali depresję i jakieś zaburzenia psychiczne tylko dlatego, że rzadko
się
odzywam.
- Ja nie mam zaufania również do nauczycieli, tak tylko
przy okazji mówię. - wtrąciłam.
- No tak, mają podobne podejście do ludzi. - odpowiedział
mi Marcin.
Trochę zmieniliśmy temat, ale szybko wróciliśmy do Mai:
- Jeszcze o jednym wam nie wspomniałam. - powiedziała z
niepokojem matka Mai i łzy pociekły z jej oczu.
Naprawdę, nie potrafię opisać współczucia względem tej
pani.
- Lekarz zauważył na jej ręce ślady pocięcia. Jednak ani
jemu, ani mi, nie udało się dowiedzieć od niej, dlaczego to robi.
- To może ja spróbuję drugi raz z nią porozmawiać. -
zaproponowałam.
Nikt się nie odezwał, więc poszłam do pokoju Mai.
Zapukałam i weszłam. Dostrzegłam przyjaciółkę siedzącą przy ścianie z twarzą
ukrytą w dłoniach.
Obok leżał nóż, trochę ubrudzony od krwi.
- Ajka, co się dzieje? - zapytałam spokojnie.
- Boję się, Aniu, wiesz. Boję się, że ten pan zabierze mi
Azorka.
Podeszłam do niej i uśmiechnęłam się ciepło.
- Nie przejmuj się, nie oddamy mu twojego pieska.
Maja spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Jednak smutek
znów do niej wrócił.
- Ale oni chcą mnie stąd zabrać... Do jakiegoś
szpitala...
Łza zakręciła jej się w oku. Jednak niektórych rzeczy
była świadoma.
- Obiecaj mi, że zaopiekujesz się Azotkiem. Musi jeść dwa
razy dziennie i iść na spacer co najmniej trzy razy.
- Możesz na mnie liczyć. - powiedziałam i chwyciłam
delikatnie jej rękę. Było jeszcze widać kilka kropel krwi na śladach pocięcia.
Maja szybko
odsunęła ją.
- Nie mów o tym nikomu. Nie chcę, żeby ktoś wiedział. -
odrzekła.
- Ale czemu to robisz, co cię dręczy? - starałam się być
wobec niej jak najbardziej delikatna, mówić spokojnym, cichym głosem. Chciałam,
żeby
mi zaufała, żeby się przekonała do mnie.
- Sama nie wiem. Boję się, że coś złego się stanie, że
mnie zabiorą w jakieś straszne miejsce.
- Nie martw się o to teraz. - powiedziałam i nagle
przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Lubisz pieski, prawda?
- Kocham! Nie wyobrażam sobie życia bez Azorka.
- Może chciałabyś poznać mojego zwierzaka. Ma na imię
Max.
- Masz pieska? To fantastycznie, z chęcią go zobaczę. -
powiedziała radośnie.
- Azorek biega sobie w ogródku. Możesz tu przyprowadzić swojego
Maxa.
Nasz czworonożny towarzysz, świeżo wykąpany, nakarmiony i
niedawno szczepiony, chętnie poszedł ze mną do Mai. Gdy go zobaczyła, z
początku trochę się wystraszyła.
- A on nie gryzie? - zapytała.
- Możesz być spokojna. Nic ci nie zrobi.
Pies, jak to pies, wyczuł niepokojącą sytuację -
podziwiam u zwierząt ten zmysł. Podszedł do dziewczyny i szturchnął jej rękę,
żeby go
pogłaskała.
- Ma inną sierść, niż Azorek. Taką bardziej puszystą. -
powiedziała. Spodobał jej się Max.
Nagle dostrzegłam coś na jej biurku - a mianowicie
obrazek. Maja od zawsze ładnie malowała, nie inaczej było w przypadku tego
dzieła. Przedstawiało
mężczyznę ubranego w strój wojskowy. Obok niego siedział
owczarek. Koło tego dzieła leżała paczka papierosów. Maja zauważyła, że przyglądam
się jej rzeczom:
- To jest mój tatuś i Azorek. - powiedziała.
Rzeczywiście, jej przybrana matka wspomniała raz o tym, że jej mąż był
żołnierzem.
- Tęsknię za nim. Ostatnio wydawało mi się, że nas
odwiedził, ale coś mi się chyba zdawało. - chodziło jej o sytuację, gdy
pomyliła przybranego ojca z Kubą.
- Dalej palisz papierosy? - zmieniłam temat.
- Mama mnie tego oduczyła, ale ostatnio znalazłam w
szafie paczkę. Już zapomniałam, jak to jest.
Zaniepokoiło mnie to.
- Nie chciałabyś czegoś zjeść? - spytałam.
- Nie chcę, proszę, nie zmuszaj mnie do tego! -
przestraszyła się.
Nie dość, że schizofreniczka, to jeszcze palaczka,
anorektyczka i nie wiadomo, kto jeszcze.
- Cześć, Max, ładnym pieskiem jesteś, wiesz? - mówiła do
niego. Chyba jednak widziała różnicę pomiędzy prawdziwym a zmyślonym
zwierzęciem.
Zachciało mi się płakać. Stałam i widziałam młodą
dziewczynę, nieświadomą zupełnie swojego stanu. Mimo że teraz była radosna,
bawiła się z Maxem,
jak gdyby nigdy nic, niedługo może trafić do psychiatry,
gdzie codziennie będzie musiała walczyć z różnymi lękami.
- Czemu płaczesz, Aniu? - spytała.
- Nie płaczę, nic się nie stało. - przetarłam szybko łzy.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Max w końcu wyczuł ślady cięcia na jej dłoni i zaczął je
lizać. Maja odsunęła rękę.
- Chciałabym zobaczyć tatę. On by mnie zrozumiał...
I oto odkryłam kolejny powód, dla którego Ajka mogła
robić sobie krzywdę.
- Maju, nie możesz tak się ciąć, do niczego dobrego to
nie doprowadzi.
- Nie myślę o tym. Nikt mnie nie rozumie, a w tym
szpitalu nie dam sobie rady.
- Wszystko będzie dobrze, pomożemy ci. Może prześpij się
trochę, zmęczona jesteś.
- Dobrze. Do widzenia, Max, miły z ciebie piesek. Azorek
powinien już wrócić z podwórka.
Otworzyłam drzwi, przez które "wbiegł" pies
Mai. Wzięłam Maxa na ręce i wyszłam z pokoju. Oczywiście zdałam wszystkim
relacje z pobytu u przyjaciółki.
Tym razem poznałam więcej szczegółów dotyczących jej
problemów. Zaczynam bać się tego, że kiedyś Majka może zrobić sobie coś
gorszego, niż tylko
cięcie sobie skóry...
22 grudnia
Postanowiliśmy, za namową Andrzeja, spędzić święta razem
z nim. Sporządziliśmy listę zakupów i udaliśmy się do sklepu. Następnie
rozpoczęliśmy
wstępne przygotowania dań. Ciocia Frania uczyła mnie
trochę gotowania w domu dziecka, więc mogłam objąć stanowisko "szefa
kuchni". Andrzej
oczywiście też ma pojęcie na ten temat, ale, z tego co
wiem, gustuje w kupowaniu gotowych obiadów. Max również chciał nam pomóc, ale
raczej bardziej
zależało mu na wyprzątaniu jedzenia z lodówki. Zabawny psiak!
Byliśmy wczoraj odwiedzić Majkę. Zauważyłam, że od czasu
spotkania z Maxem, trochę inaczej się zachowuje. Gdy z nią rozmawiałam, nie
wspomniała
ani razu o swoim Azorku, zaś na jej biurku dostrzegłam
kilka obrazków, wyraźnie przedstawiających naszego psiaka.
- Polubiłaś naszego Maxa? - spytałam.
- O tak, bardzo! Chciałabym go znowu zobaczyć.
- Poczekaj chwilę, zawołam go.
Ajka była bardzo rozpromieniona na samą myśl o spotkaniu
z psem. Przyszłam za moment z Maxem na rękach. Wypuściłam go, a on momentalnie
podbiegł do
Mai. Skoczył na łóżko, a za moment wszedł dziewczynie na
kolana.
- On jest taki miły. Najładniejszy piesek, jakiego w
życiu widziałam. Chciałabym mieć takiego.
Max wyraźnie przywiązał się do Ajki. Polubili się
bezinteresownie.
Posiedziałam z Mają przez chwilę, potem wyszłam i
przyszedł do niej Paweł z Moniką i Marcinem. Porozmawiali z nią chwilę i wyszli
razem z psem.
Dziewczynie ciężko było rozstać się ze zwierzakiem.
- Żegnała się z nim chyba z 10 minut. - powiedziała
później Monika.
Już wtedy chodził mi po głowie pewien pomysł, ale dziś
omówiliśmy go wszyscy razem i każdy jednoznacznie się z nim zgodził.
- Max będzie idealnym prezentem gwiazdkowym dla Mai. -
potwierdził Andrzej.
Kuba przez ten cały czas milczał, nie poszedł porozmawiać
z Mają ( skoro ona pogodziła się z jego nieobecnością ).
- Wszystko dobrze, kuzynie? - zapytał Paweł.
- Nic nie jest dobrze, wszystko jest nie tak. -
odpowiedział smutno.
Bilbo już się nie odezwał. Żal mu było kuzyna. Pierwsza
dziewczyna, którą naprawdę polubił, jest teraz zupełnie innym człowiekiem.
- Boję się, że ona rzeczywiście chce sobie odebrać życie.
- powiedział Kuba i pokazał Pawłowi starego smsa od Mai, przez który podjął się
poszukiwania dziewczyny.
- Od kiedy zobaczyła Maxa, zauważyłam, że jej
samopoczucie zdecydowanie się polepszyło. - wtrąciłam.
- Możliwe, ale to może nie mieć żadnego wpływu na jej
zachowanie. - powiedział smutno Paweł.
Wieczorem nie umiałam zasnąć, a że Andrzej jeszcze nie
spał, poszłam do jego sypialni. Siedział w fotelu z książką.
- Nie masz czegoś ciekawego do czytania?
- Zależy, co cię interesuje. - uśmiechnął się.
Nagle przypomniałam sobie o "Władcy
Pierścieni", którego zaczęłam czytać.
- Oczywiście, że mam. Niedawno kupiłem, świeżo wydane.
Sięgnął do półki i podał mi pierwszy tom. Położyłam się
do łóżka, znalazłam fragment, na którym zakończyłam czytanie w domu dziecka i
kontynuowałam.
Zaśmiałam się, gdy hobbit Sam skakał z radości, bo
Gandalf nakazał mu towarzyszyć Frodowi w jego podróży - przypomniałam sobie
siebie i Pawła.
To było tak dawno! Od tego czasu bardziej go polubiłam,
chociaż dopiero teraz sobie to uświadomiłam. Wtedy patrzyłam na niego tylko jak
na
zabawnego, zwariowanego kumpla, a teraz dostrzegłam coś
więcej. Czuję się przy nim bezpiecznie i pewnie - w końcu to on przez cały czas
dowodził
naszą "ekipą". Niby jest pokręcony i śmieszny,
jednak z drugiej strony potrafi być wrażliwy i cierpliwy. Zresztą od zawsze
zadziwiała mnie
jego osobowość. Ciekawa jestem, czy gdyby nie ta nasza
"misja", bylibyśmy tak bliskimi przyjaciółmi, jakimi jesteśmy teraz.
Zamyśliłam się nad tym głęboko i nawet nie zauważyłam,
kiedy zasnęłam.
24 grudnia
Po południu odwiedziliśmy Maję, żeby dać jej nasz
prezent. Nie da się opisać radości, jaką odczuła w tym momencie. Podbiegła do
mnie i przytuliła
mocno. Wzruszyło mnie to ogromnie, jej matkę również.
Ajka przecież nie przestała być moją ukochaną przyjaciółką.
Kuba stał z boku, nie chciał być zauważony. Nie uszło to
uwadze Mai
- Kim jest ten chłopak? - szepnęła mi do ucha i pokazała
w kierunku Drzewa.
- Nie pamiętasz go?
Podeszła do Kuby, przyjrzała mu się uważnie, ale nie
skojarzyła go.
- Cześć, nazywam się Maja, a ty? - podała mu rękę.
- Jestem Kuba. - powiedział niepewnie.
- Ładne imię, mój kolega też tak się nazywał. Nawet
jesteś do niego trochę podobny. - zaśmiała się.
Jednak nikomu innemu nie było tak wesoło. W szczególności
dotknęło to Kubę - ciężko mu było się z tym pogodzić. Szepnęłam mu do ucha:
- Może spróbujcie wszystko od nowa?
Drzewo uśmiechnął się do mnie.
- Podobno ładnie malujesz. Pokażesz mi jakieś swoje
dzieła? - spytał wesoło.
- Zwykłe obrazki. Ale skoro chcesz je zobaczyć... Chodź
ze mną.
Pociągnęła go za rękę do swojego pokoju. Byli tam jakieś
pół godziny. Gdy Drzewo wrócił do nas, pożegnaliśmy się z mamą Mai oraz z już
nie "naszym"
ukochanym psiakiem Maxem i poszliśmy na kolację wigilijną
do Andrzeja.
- I jak było? - spytał kuzyn.
- Wiesz, całkiem dobrze. Oprócz tego, że myli fakty,
wciąż jest tą samą Mają, którą była kiedyś. Jest szansa, że będziemy
znów się przyjaźnić. Chociaż... - nie dokończył i
zasmucił się.
- To już nie jest to samo, prawda? - powiedział Paweł.
- Niestety. I nigdy nie będzie.
Doszliśmy w milczeniu do domu Andrzeja. Dokończyliśmy przygotowania, aż
wreszcie zasiedliśmy przy stole wigilijnym. Jedliśmy w bardzo miłej
atmosferze, każdy był w dobrym humorze. Tylko Monika
siedziała smutna. Gdy zaczęliśmy dzielić się opłatkiem, podeszłam od razu do
niej.
Spojrzała na mnie ponurym wzrokiem.
- Słuchaj, wiem, że różnie między nami było, ale wiedz,
że, mimo wszystko, traktuję cię, jak siostrę.
- Trochę wam namieszałam. Przepraszam, że było ze mną
tyle kłopotu.
Zdziwiły mnie te słowa. Nie sądziłam, że stać ją na takie
szczere wyznanie.
- To co, między nami zgoda?
- Zgoda. Ale i tak będę ci czasem musiała trochę
podokuczać. - zaśmiała się.
Zauważyłam, że przygląda nam się Paweł. Gdy spojrzałam na
niego, uśmiechnął się. To był znów ten głupkowaty, ale szczery uśmiech.
- Wesołych świąt, Kalina. Dobrze, że jesteś. - tyle słów
mi wystarczyło. Popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczami i przytulił.
- Wesołych świąt. - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
Te święta, chociaż spędzone w zupełnie innym miejscu, niż
zwykle, należały do najlepszych, jakie w życiu przeżyłam.
Podsumowaniem tego wieczoru był niespodziewany telefon do
Kuby.
- To mój ojciec. - powiedział niepewnie Drzewo.
Dyrektor mówił tak głośno, że słyszeliśmy całą rozmowę:
- Synek, co ty wyprawiasz, gdzie jesteś?! - był bardzo
wkurzony.
- Jestem we Wrocławiu, ze znajomymi. Paweł ci nie mówił?
- Jakieś bzdury mi tam naopowiadał. Co ty sobie w ogóle
wyobrażasz?! Jak cię jutro nie zobaczę w domu, pójdziesz z walizkami do tych
swoim znajomych!
Paweł i pozostali też mają wrócić, bo ich ze szkoły
wywalę!!
- Dobra, będę! Wiesz, czasem wolałbym faktycznie się wynieść!!
I się rozłączył.
- Słyszeliście rozmowę. Wracamy, ekipo.
Posprzątaliśmy stół i pozmywaliśmy naczynia. Potem
spakowaliśmy swoje rzeczy.
- Odprowadzę was na przystanek. - powiedział Andrzej.
W święta nie jeżdżą żadne pociągi, więc musieliśmy
pojechać jeszcze dzisiaj. Udaliśmy się do domu Ajki, żeby się pożegnać.
- Maja jest w szpitalu. Znów się cięła i zemdlała.
Znalazłam ją leżącą na ziemi z nożem w ręku i z zakrwawioną ręką. - powiedziała
nam zapłakana
mama dziewczyny.
- Rozumiemy. My niestety musimy jechać. Może jeszcze
kiedyś tu wpadniemy. Do widzenia. - pożegnaliśmy się po kolei.
- Jedźcie bezpiecznie! - powiedziała na koniec.
Dotarliśmy na dworzec. Nadszedł czas na rozstanie z
Andrzejem.
- Trudno mi będzie bez was. Przyzwyczaiłem się do waszego
towarzystwa. - nawet nie próbował powstrzymać łez.
- Nam też. Jesteś dla nas, jak ojciec. - powiedziałam i
również się rozpłakałam. Przywiązałam się do tego karzełka.
Długo trwały pożegnania. Wreszcie nadjechał pociąg, więc
ostatecznie musieliśmy się rozstać.
- Do zobaczenia, moi kochani! - krzyknął do nas Andrzej.
Czyżby planował ponowne spotkanie z nami?
25 grudnia
Dojechaliśmy rano. Musieliśmy, póki co, się rozstać.
Udałyśmy się z Moniką do naszego domu dziecka. Jednak nie znalazłyśmy cioci
Frani.
- Cześć, nie widziałeś gdzieś cioci Franciszki? -
spytałam nieznanego mi chłopca, którego pierwszego napotkałyśmy.
- Nie znam takiej pani. Słyszałem tylko, jak ktoś o niej
mówił, że była tutaj opiekunką.
- Dzięki, mały. - powiedziałam i pobiegłam szybko do naszego
pokoju. Okazało się, że był zamknięty. Wtedy podeszła do nas znienawidzona
przeze mnie
pani Ewa.
- A wy co tu robicie, łobuziary brudne?!
- Dzień dobry, szukamy pani Franciszki.
- Słucham?! Ona już tu nie pracuje od tygodnia. Może
znajdziecie ją w G12, podobno miała tam szukać nowej pracy.
Nie zwlekając, pobiegłyśmy w kierunku gimnazjum nr 12,
czyli mojej szkoły. Przed wejściem spotkałyśmy poszukiwaną przez nas osobę.
- Dziewczynki, co wy tu robicie?! - zaskoczyłyśmy ją.
- Szukamy cię. Podobno cię zwolnili.
- Tak, niestety. Dopytywali się o was, więc musiałam im
powiedzieć, że wyjechałyście w sprawie znalezienia nowego domu. Nie ustaliłam
tego dokładnie
z właścicielem domu dziecka, więc mnie zwolnił. Uznał
też, że mam was przyprowadzić i potwierdzić waszą "przeprowadzkę".
- Przepraszamy cię, ciociu. Zrobimy wszystko, co w naszej
mocy, żeby to wyjaśnić. Jesteśmy ci ogromnie wdzięczne.
- Nie martwcie się o mnie, dziewczynki. Gdybyście mnie
szukały, będę cały dzień w domu. - podała nam swój adres.
Postanowiłyśmy, że pójdziemy spotkać się z Pawłem i Kubą.
Może oni nam coś doradzą.
- Może Andrzej by wam pomógł? - wymyślił Bilbo.
Zadzwonił do karła, ale ten nie odbierał. Napisał więc
smsa. Za jakieś 10 minut dostał odpowiedź:
- Będę u was niedługo.
Nie wiedzieliśmy, co mamy na ten temat myśleć. Poszłyśmy
więc do cioci Frani powiedzieć jej to, co, na razie, wiemy. Posiedziałyśmy u
niej niecałe
2 godziny, gdy zadzwonił jej telefon.
- Chodźcie, dziewczynki, chyba wreszcie ta cała sprawa
się wyjaśni. - powiedziała po skończeniu krótkiej rozmowy telefonicznej.
W domu dziecka spotkaliśmy nie kogo innego, jak Andrzeja!
Rozmawiał o czymś z właścicielem domu dziecka i podpisywał jakieś papiery.
Gdy zobaczył mnie i Monikę, podbiegł i uścisnął nas
mocno.
- Witajcie, moje kochane! - ucieszył się chyba jeszcze
bardziej, niż my.
- Cześć! Jak miło cię widzieć!
- Dzień dobry, pani. - zwrócił się grzecznie do cioci
Frani.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się.
- Słuchajcie, dziewczyny, potrzebuję waszej zgody -
trochę samotny się czuję bez was, a skoro pan właściciel domu dziecka twierdzi,
że
znalazłyście sobie nowy dom, pomyślałem, że mogę was
wziąć do siebie...
- Naprawdę?! Dziękujemy, Andrzeju!! - obie z Monią nie
posiadałyśmy się z radości.
Musieliśmy ustalić dużo spraw dotyczących adopcji. W
międzyczasie Andrzej zapytał:
- Skoro dziewczynki znalazły dom, to może przywróci pan
do pracy panią Franciszkę?
- Hm, właściwie zawsze dobrze się sprawowała. Ale o tym
porozmawiamy później.
Po tym całym zamieszaniu musiałyśmy powiedzieć o
wszystkim chłopakom.
- Czyli, że znów zmienisz szkołę? - zapytał Paweł.
- Na to wygląda. Ale przynajmniej będziemy szczęśliwe,
mieszkając w normalnym domu. - uśmiechnęłam się, jednak zauważyłam, że Bilbo
jest smutny.
- Co jest, panie Baggins, tęsknisz za przygodami? -
zaśmiałam się.
- Bardziej ciebie i Moniki będzie mi brakować. -
powiedział smutno.
- Andrzej ma telefon, będziemy się kontaktować. -
próbowałam go pocieszyć.
- Słuchajcie, jak ja skończę gimnazjum, wynoszę się do
was, do Wrocławia. - postanowił Kuba.
- Ale przecież tu masz dom i rodzinę.
- Mojego ojca trudno nazwać rodziną - on i tak nigdy nie
ma dla mnie czasu, dziwię się, że zauważył, że nas nie ma.
- Smutne. - powiedziałam ze współczuciem.
- A wy co, chłopaki, pojedziecie ze mną? - zwrócił się do
Pawła i Marcina.
- Jak jakaś dobra szkoła jest w pobliżu, to czemu nie?
- Świetnie, więc jesteśmy umówieni. Przygotujcie się we
wrześniu na nasz przyjazd. - puścił do nas oko.
Po tym spotkaniu pojechałyśmy z Monią pakować nasze
rzeczy.
- A więc jednak jesteś na mnie skazana. - zaśmiała się
Monika.
- Na to wygląda. Nie wiem, jak to przeżyję. -
uśmiechnęłam się.
Przez cały dzień nie myślałam o tym, że dziś są święta
Bożego Narodzenia! Zapamiętam ten dzień do końca życia.
27 grudnia
Dyrektor mojej i Moniki szkoły ustalił już przeniesienie
nas do podstawówki i gimnazjum we Wrocławiu. Mam nadzieję, że nie będzie
przypominało
tego, w którym byłam na samym początku. Właściwie to nie
przejmuję się tym tak samo, jak w przypadku wcześniejszej szkoły. Teraz mam
przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Dzięki nim tak
wiele się zmieniło!
Ciocia Frania wróciła do domu dziecka. Cieszę się, że
wreszcie mogłam się jej odwdzięczyć.
Wreszcie nadszedł czas na pożegnanie z chłopakami. To był
najbardziej bolesny moment. Rozmawialiśmy chyba jeszcze z pół godziny przed
naszym wyjazdem: umawialiśmy się na ferie zimowe i inne
wolne dni, że przyjadą do Wrocławia.
- Postaramy się poszukać jakiejś dobrej szkoły średniej w
okolicach waszego miasta. - powiedział, zadowolony z tego pomysłu, Kuba.
Czekaliśmy jeszcze na Pawła, który poszedł zapalić.
Niestety, nie udało mu się uwolnić z tego nałogu. Długo go nie było, więc
poszłam
do niego.
- Co tak długo?
- Zapalniczka mi się psuje, nie umiałem odpalić. -
skończył i wyrzucił papierosa na trawę.
- Nie udało ci się przestać. - stwierdziłam.
- Niestety. Mam nadzieję, że szczególnie ci to nie
przeszkadza.
- Niby nie, ale jeżeli będziesz próbował z tym skończyć,
docenię to.
- Zobaczę. Póki co, nie potrafię.
Zamilkliśmy na chwilę.
- Smutno mi będzie bez ciebie, wiesz? - wyznałam.
- Tak, dobrze o tym wiem. Jesteś mi bliższa, niż zwykła
przyjaciółka.
I znów ten głupkowaty uśmiech. I jak tu go nie lubić??
- Chodź, zaraz wasz pociąg przyjedzie. - chwycił mnie za
rękę.
Za chwilę nadjechał nasz środek lokomocji. Po ostatnich
pożegnaniach wsiedliśmy do środka i machaliśmy do chłopaków przez okno. Łza
zakręciła mi się w oku.
Usiadłam przy oknie i zaczęłam myśleć o Pawle. Trudno
nazwać więź, która nas łączy. Na pewno jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi. I
co
dalej? Co będzie za kilka lat? Nie potrafię teraz tego
przewidzieć.
- O czym myślisz? - spytała nagle Monika.
- O wszystkim i o niczym. - zaśmiałam się.
- Andrzej zasnął, więc nie mam z kim gadać. Nudzi mi się.
Nagle przypomniałam sobie najbardziej istotną rzecz.
- Monia, rozmawialiście może o Mai?
- Tak, spytałam o to, bo nikt inny o tym nie pamiętał.
Podobno, jak na razie, wszystko dobrze, ale dziewczyna popada w coraz większą
depresję. Nie wiadomo, co z tego wyniknie.
- Coś czuję, że będziemy musieli działać w tej sprawie.
Nie potrafię siedzieć bezczynnie, gdy komuś dzieje się
krzywda, a ja mogę pomóc. To jest jeden z powodów, dla którego zamieszkam we
Wrocławiu.
- Aha, podobno dopytywała się o Kubę. Chyba znów go
polubiła.
Skoro wcześniej byli sobie tak bliscy, dlaczego nie mogą
odnowić tej więzi? Zabawne!
Jednak strasznie jest pomyśleć o tym, że dla Mai nie ma
już szans na wyleczenie. Nie będę teraz o tym myśleć - jak
przyjadę, dowiem się, w jakim stanie jest moja
przyjaciółka i będę starała się jej pomagać. To jest teraz mój główny i, jak na
razie,
jedyny cel. A co dalej? Co ze mną i z Pawłem? Jak będzie
wyglądać nowa szkoła? Tego, być może, dowiem się już niebawem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz