niedziela, 4 maja 2014

Kalina cz.1 "Relacja pewnej wyprawy"

Postanowiłam wykorzystać swoje umiejętności pisarskie ( jeśli w ogóle można to nazwać szczególnymi zdolnościami ) i zdać krótką relację z pewnej wyprawy. Dzięki niej spełniły się moje marzenia, o których wcześniej mogłam tylko śnić. Przy okazji przekonałam się o tym, że, bez względu na wszystko, należy pomagać innym - bo wdzięczność i satysfakcja jest najlepszą nagrodą.

Ania "Kalina" Kalinowska


31 sierpnia


Nareszcie jutro nadejdzie ten dzień - pierwszy w nowej szkole. Trochę się boję, że
nie wszystko będzie w porządku, że coś się nie poukłada. Od dawna bardzo zależało mi na
zmianie. Niewielu byłoby w stanie przeżyć jeszcze dwa lata
w takich, a nie innych warunkach, w jakich ja trwałam przez cały okrągły rok szkolny.
Właściwie to nie wiem, co jest powodem nienawiści ( delikatnie mówiąc ) ze strony
towarzystwa. Że niby ja jestem gorsza, bo mieszkam w domu dziecka? Bo nie mam
rodziców, którzy spełnią każdą moją zachciankę? Bo potrafię okazać współczucie
innym? Nie mam pojęcia, zaczynam tracić wiarę w ludzi...
Przecież Ajka jest taką sympatyczną dziewczyną, tak pięknie potrafi malować...
Zazdroszczę jej tego, ja nie mam takiego talentu. To, co ona potrafi stworzyć na papierze często nie można
porównywać nawet z rzeczywistością. Zauważyłam ją kiedyś samotną na korytarzu, podeszłam, zagadałam i tak zaczęła się nasza przyjaźń.
Okazało się nawet, że będzie mieszkać w tym samym domu dziecka, co ja!
A mimo swojej skromności i pozytywnego nastawienia do ludzi,
wciąż spotykamy się z brakiem akceptacji.
Ajka ma o tyle lepiej, że najgorsze, co ją spotkało, to porozrzucanie jej książek
po szkolnym podwórku. Po tym, co ja przeżyłam, marzę o zbieraniu swoich rzeczy
spod krzaków. Mam już za sobą m.in. powrót do domu bez butów i koszulki, zmywanie z
włosów makaronu z zupki chińskiej, a także grabienie liści na podwórku
szkolnym przez ponad 2 tygodnie po półtorej godziny dziennie za to, że to niby ja zabrałam nauczycielowi
jeden egzemplarz sprawdzianu, skserowałam go i rozdałam całej klasie. Tak właśnie
swoją pracę wykonuje nasz "ukochany" pan wychowawca. Przyjdzie jedna ślicznotka z
dekoltem i ma spokój na całe trzy lata, a jak człowiek się stara,
uczy się systematycznie, to nie ma u niego szans. I tu kłania się pytanie, gdzie
podziali się ci słynni specjaliści od pedagogiki, którzy "doskonale znają się na
wychowaniu młodzieży"? Niestety, albo ich genialne metody na mnie nie działają,
albo coś jest nie tak. Nie raz wspominałam wychowawcy o tym, co robią dziewczyny
z mojej klasy, a on za każdym razem spoglądał na mnie z politowaniem:
- Dziecko drogie, nudzą mnie już te twoje baśnie. Te wypociny, które mi wypisujesz na
sprawdzianach, mi wystarczą. Myślę, że przesadzasz trochę.
I tak za każdym razem - facet po prostu cierpi na brak wyobraźni.
Młody, wykształcony... i w ogóle niedoświadczony. Z nim nie można
dyskutować. Z innymi nauczycielami jest niewiele lepiej. Wprawdzie doceniają ciężką pracę,
ale za bardzo nic poza tym. Albo są na tyle głupi, żeby dostrzec jakiś problem, albo po prostu
udają, że tego nie zauważają. Przykre, naprawdę przykre...
Dlatego też od jutra zaczynam "nowe życie". Może poznam kogoś ciekawego, z kim będzie można "normalnie"
porozmawiać? Mam nadzieję, że teraz wszystko się ułoży.

1 września

Pierwszy widok, jaki przywitał mnie przed nową szkołą, to grupa palaczy, najprawdopodobniej w moim wieku. Wcale mnie
to nie zdziwiło - niemało takich osób znam. Choćby Ajka - wprawdzie wypala tylko 4 papierosy dziennie, ale nie jest
to coś, czym można się pochwalić. Dla niej to akurat jest środek odstresowujący. Właściwie nie mam nic przeciwko
takim ludziom, w końcu papieros to nie narkotyk. Oczywiście w tym momencie każdy stwierdziłby, że rodzaj używki nie ma w ogóle
znaczenia, ale ja nie zamierzam posądzać tych ludzi. Tylko przykro czasem patrzeć, jak
niszczą swój organizm. No, trudno, nic na to nie poradzę. Nie patrzę przez to na Ajkę inaczej. Staram się
rozumieć, że ona tego po prostu potrzebuje. Sama kiedyś spróbowałam, ale nie przypadło mi to do gustu. Do zapachu
od dawna zdążyłam się przyzwyczaić, dlatego z obojętnością minęłam grupkę palaczy i weszłam do budynku szkoły.
Oczywiście nie zdziwili mnie ludzie przyglądający się mojemu ubiorowi - w końcu nie często dziewczyny w gimnazjum
noszą za duże ubrania i rozchodzone, dziurawe kalosze. Nie trudno się chyba domyślić, że dom
dziecka nie gardzi pieniędzmi. Udałam się w kierunku sekretariatu, aby porozmawiać z dyrektorem.
Jednak zarówno on, jak i sekretarki spoglądali na mnie niezbyt przekonującym wzrokiem.
- Jeśli pozwolisz, poproszę mojego syna, aby oprowadził cię po szkole. - zaproponował. Chyba starał się być uprzejmy.
- Byłoby mi bardzo miło, dziękuję.
Wyszedł na chwilę i za moment przyprowadził trzech chłopaków - rok starszych ode mnie. Syn dyrektora pierwszy podał
mi rękę:
- Cześć, ja jestem Kuba, a to jest Marcin i Paweł. - wskazał na pozostałych, którzy następnie także się przywitali.
- Cześć, ja mam na imię Ania, miło was poznać. - uśmiechnęłam się.
Prawie przez całą "podróż" po szkole rozmawiałam z Kubą. Marcin w ogóle się nie odezwał - chyba po prostu jest trochę nieśmiały.
Paweł, zwany przez kumpli Bilbo ( to przez nazwisko Bagiński ), również nawiązał rozmowę. Wciąż śmiać mi się chce, gdy widzę te jego
rude, rozczochrane kosmyki włosów i głupkowatą minę - pocieszający człowiek. To właśnie on pierwszy raz nazwał mnie Kaliną ( od nazwiska Kalinowska ).
Nigdy nie miałam żadnego przezwiska, więc to będzie dla mnie nowość. Opowiedziałam im w skrócie o swojej starej szkole. Kuba starał się
uważnie mnie słuchać i okazać współczucie - to było bardzo miłe. Po tym, jak zwiedziliśmy szkołę, pożegnali się ze mną, a Drzewo
( przezwisko Kuby ) zaproponował mi jutro spacer po mieście. Bardzo się ucieszyłam - mam tylko nadzieję, że ciocia Frania, czyli moja opiekunka z domu
dziecka, nie będzie miała nic przeciwko temu. Na nią mogę liczyć - zawsze pomaga mi w trudnych sytuacjach, lubi ze mną
rozmawiać i najczęściej zgadza się na spotkania z przyjaciółmi. Cieszę się, że ją mam - jest jedną z niewielu osób, którym
można jeszcze zaufać.

2 września

Spotkanie z Drzewem, choć z początku zapowiadające się pomyślnie, przerodziło się później w coś dziwnego. Kuba wydawał się bardzo sympatycznym
chłopakiem, ale po dzisiejszym dniu mam wobec niego mały dystans. Zaczęło się od zbyt przesadnych komplementów, które po krótkim czasie
zaczęły mnie irytować. Potem zaczął opowiadać o tym, jaki to on ma wspaniały dom i opisywał każdy sprzęt, a to wieża, to jakieś drogie
głośniki markowej firmy. Nie rozumiem - czy on chciał przez to przekonać mnie do swojej osoby? Jeśli tak, to niestety mu się nie udało.
Powiedziałam o tym Kaśce - koleżance z jego klasy, którą miałam okazję wcześniej poznać:
- Nie przejmuj się, on tak każdą dziewczynę traktuje. I każda z nich jest nim oczarowana. - odpowiedziała.
No tak, mnie to akurat zniechęciło - takie skupianie się tylko na sobie i sztuczne komplementy. Spróbuję jeszcze porozmawiać o tym z
Białym ( czyli z Marcinem ) albo z Bilbem.

5 września

Na długiej przerwie szukałam Pawła - ale na próżno, nigdzie go nie było. Trafiłam za to na Kubę:
- Hej, gdzie tak pędzisz?
- Szukam Pawła.
- Oj, teraz go nie znajdziesz w szkole. Ale możesz pogadać ze mną.
- Dzięki, ale akurat do niego mam sprawę. - odparłam sucho.
- Mogę mu przekazać, jak wróci.
- Chcę z nim porozmawiać osobiście.
- Jest przed szkołą, z tymi innymi palaczami.
- To on pali?
- No pewnie, jak widać nie ma nic lepszego do roboty. - powiedział z przekąsem, co trochę mnie zdziwiło. Wydawało mi się, że są w dobrych
stosunkach.

6 września

Rano, idąc w kierunku sali lekcyjnej, natrafiłam na Bilba.
- Cześć Ania!
- Cześć! Słuchaj, przepraszam, że tak się dopytuję, ale chciałabym wiedzieć - przyjaźnicie się z Kubą, czy za sobą nie przepadacie? Jak to jest?
Paweł był zaskoczony.
- Dlaczego pytasz?
- Bo mówił mi o tobie, że palisz i wydawało mi się, że nie powiedział tego z sympatią. - powiedziałam szczerze.
- Kuba jest moim kuzynem. A sytuacja z nim jest trochę skomplikowana. - odrzekł. - Może kiedyś ci o tym powiem. Dobra, ja muszę
iść, cześć!
Kuzyni, a to ciekawe, nie spodziewałabym się tego! Zadzwonił dzwonek i rozpoczęły się lekcje. Wciąż miałam przed oczami tą zdziwioną i
równocześnie zabawną minę Pawła. Komiczny człowiek! Tylko ciekawe, o co też kuzyni mogli się pokłócić?

6 października

Po miesiącu chodzenia do nowej szkoły stwierdzam, że to był dobry wybór. Wprawdzie nie jestem uwielbiana przez wszystkich, ale mam kilka
koleżanek, z którymi zawsze mogę porozmawiać. Chłopcy w klasie też są bardzo sympatyczni, a nauczyciele w porządku.
Tu się czuję dobrze. Na pewno lepiej, niż w
domu dziecka. Ostatnio przydzielili mi do pokoju taką jedną dziesięcioletnią Monikę. Przy niej nie ma spokoju - męczy pytaniami, często pyskuje
i nie słucha, co się do niej mówi. Ale właściwie nie dziwię się temu, nie miał jej kto wychować, skoro jest w domu dziecka.
Ja tam mieszkam, właściwie, od kiedy pamiętam - z tego, co się dowiedziałam rodzice zmarli, najprawdopodobniej na raka. Na co dzień nie
myślę o tym, że ich nie mam, przyzwyczaiłam się do tego. Nie znałam ich, więc nie potrafię za nimi tęsknić. Ciocia Frania i inne panie
starają się zapewnić nam odpowiednią opiekę, ale, niestety, oprócz mnie, muszą pilnować prawie 50 dzieci! Choć, właściwie, jest to jeden z mniejszych
sierocińców. Przez 2 lata mieszkałam tu razem z Ajką, ale rok temu zaadoptowała ją pewna rodzina z innego miasta.
Ja również żyję nadzieją, że kiedyś ktoś mnie przygarnie. W moim domu dziecka nie jest źle, ale chyba każdy
wolałby mieszkać w normalnym domu, z rodzicami. Ajka teraz jest szczęśliwa. A ja, mimo, że rozstałyśmy się i kontaktujemy tylko za
pomocą listów ( niestety, dom dziecka nie stać na komputery ani telefony ), cieszę się razem z nią - możliwe, że mnie także kiedyś to spotka.

10 października

Niemożliwe - zaczynam mieć problemy z geografią! W podstawówce całkiem nieźle mi szło, a teraz się w tym gubię. Nie potrafię tego zapamiętać!
Zawsze miałam kłopot z takimi przedmiotami, jak biologia, chemia, fizyka czy matma , ale geografia?! Bardzo ją lubię,
ale, niestety, w gimnazjum jest więcej nauki. Czyli, że znów nie mam szans na wzięcie udziału w konkursie. Szkoda. Za to z polskiego
robię postępy - polonistce spodobało się już drugie moje wypracowanie!
Akurat, myśląc o tym, przechodziłam obok tablicy, na której wywieszona była lista uczestników konkursów przedmiotowych. Ja postanowiłam
spróbować swoich sił w konkursie z polskiego, dlatego moje nazwisko również tam było wypisane. Spojrzałam na spis uczestników konkursu
geograficznego i zaskoczyło mnie jedno nazwisko - mianowicie "Paweł Bagiński". Ucieszyłam się - znalazłam kogoś, kogo będę mogła
poprosić o pomoc w nauce!

11 października

- Pewnie, że ci pomogę, nie ma problemu. - odpowiedział na moje pytanie. - Teraz niestety mam mniej czasu, przez te przygotowania do
konkursów, ale postaram się ci pomóc.
- Jesteś wielki, dziękuję!
Zauważyłam jedną rzecz - powiedział "konkursy", a nie "konkurs". Czyżby brał udział w kilku? Pobiegłam
jeszcze raz przejrzeć listy "konkursowiczów", ale nie znalazłam jego nazwiska na żadnej z nich. Sprawdziłam przy okazji, kto razem
ze mną będzie pisał z polskiego. I właśnie na tej liście znalazłam Bilba! Czyli, że
będziemy przygotowywać się razem!

13 października

Gdy Paweł się o tym dowiedział, również się ucieszył. Chyba mnie polubił. Ale skoro tak, to czemu zawsze ja idę z nim porozmawiać, a nie
on. W ogóle przy mnie jest taki spokojny i opanowany, a jak go czasem na korytarzu widzę, to mam obawy, że na sufit wejdzie. Jak to
chłopcy - nie lubią się nudzić, więc wymyślają różne szalone pomysły. Tylko, że on potrafi raz być zwariowany, a innym razem spokojny i
zamyślony. Dziwne. Ciekawa jestem, co się wydarzyło między nim
a Kubą - przecież są kuzynami, ciężko im chyba rozmawiać, skoro są skłóceni. Nie znam przyczyny tego konfliktu, ale, znając Kubę, nie
dziwię się, że mógł się z kimś pokłócić. Chyba, że wina leży po stronie Pawła...

22 października

Nauka na konkurs idzie całkiem nieźle. Trochę inaczej jest w przypadku geografii.
Za nic nie potrafię zapamiętać tych wszystkich pojęć i miejsc, a Paweł potrafi tylko o tym opowiadać.
Ma geografię dosłownie we krwi. On to czuje, bez problemu zapamiętuje wszystko.
Zmęczyła mnie ta nauka, więc postanowiłam zmienić temat.
- Lubisz książki Tolkiena? - spytałam z ciekawości.
- Bardzo. Głównie te, które dotyczą "Władcy Pierścieni".
- To jest więcej takich książek??
- No pewnie, cała masa. Jest tam wiele informacji, o których nie mam mowy w "Władcy Pierścieni".
- I ty to wszystko pamiętasz?
- No, prawie wszystko. Jeżeli coś jest ciekawe, to łatwiej to zapamiętać. A ty czytałaś którąś z jego książek?
- Tylko "Hobbita", bo był lekturą szkolną.
- W takim razie zachęcam cię do przeczytania "Władcy Pierścieni". Są świetne!
Nie przepadam za książkami, ale z ciekawości wypożyczyłam pierwszą część z biblioteki. Otworzyłam, zaczęłam czytać i, o dziwo,
spodobała mi się! Skoro film był interesujący, to czemu książka nie może być ciekawa?

6 listopada

Dziś pisałam wraz z Pawłem konkurs z polskiego. Przyznam, że był dość trudny - dużo zadań dotyczących gramatyki. A w napisaniu
wypracowania bardzo pomogła mi książka! Praca miała dotyczyć przemówienia - w tym momencie przypomniały mi się urodziny
Bilba Bagginsa, na których owe przemówienie wygłaszał. Rozmawiałam z dziewczynami o tym, co która napisała na teście. Później
chwilę zamieniłam słowo z Pawłem:
- O czym jest twoje wypracowanie? Bo moje o urodzinach Bilba.
- Niemożliwe, moje też!
Roześmialiśmy się. Jeszcze się okaże, że posądzą nas o odpisywanie. Trudno, ważne, że dzięki Tolkienowi miałam o czym napisać.

13 listopada

- Niestety, żadnemu z was nie udało się przejść do następnego etapu. - usłyszeliśmy od nauczycielki.
Teraz zwróciła się do mnie:
- Aniu, bardzo podobało mi się twoje wypracowanie. Paweł, - zwróciła się do Bilba. - ty musisz jeszcze popracować nad ortografią i
pismem. Rozumiem, że jesteś dyslektykiem, ale twoje prace muszą być czytelne.
Pawła nie zdziwiła ta uwaga, zapewne nie raz ją już słyszał. Tylko pokiwał głową i uśmiechnął się głupkowato. Nie wiem, czemu, ale
zawsze mnie to rozśmiesza. I za to go lubię!

19 listopada

Ostatnio w ogóle nie można porozmawiać z Bilbem. Nie odzywa się prawie, chodzi zamyślony i trochę zakłopotany. Jak na razie nie
udało mi się dowiedzieć, w czym tkwi problem. W dodatku Moniczka dręczy mnie prośbami o pomoc w nauce, przy czym próbuje mnie nakłonić
do odrabiania za nią zadań domowych. Ciężko mi będzie ją znosić...

28 listopada

Zauważyłam, że Kuby przez dłuższy czas nie było w szkole. Nie dałam rady dowiedzieć się niczego od Pawła, więc postanowiłam zagadać do
Marcina. Właściwie to nigdy z nim nie rozmawiałam, nie licząc przelotnej wymiany słów. Nie jest zbyt rozmowny, ale w tej chwili tylko on
mógł mi udzielić informacji:
- Wiem, gdzie jest. - odparł krótko.
- A powiesz mi? - musiałam się dopytywać.
- Nie wiem, czy powinienem. - powiedział spokojnie. Typowy flegmatyk, ciężko z nim rozmawiać.
- Jak będziesz wiedział, to daj znać. - nie miałam już siły dłużej się wypytywać.
Paweł się dziwnie zachowuje, Marcin też, Kuby nie ma - coś musi być nie tak. A że jestem ciekawska, zamierzam jak najszybciej dowiedzieć
się, o co w tym wszystkim chodzi. No i oczywiście robię to z troski o kumpli.

30 listopada

To, co zobaczyłam dzisiaj na tablicy ogłoszeń w szkole dosłownie zwaliło mnie z nóg! Zdjęcie Kuby z podpisem "zaginął nastolatek"! Nie
wiedziałam, co robić, zaczęłam coraz bardziej się niepokoić, a nawet bać! To samo ogłoszenie widniało na drzewach i słupach w mieście.

2 grudnia

- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?! Przecież widzę, że coś jest nie tak! - nie próbowałam opanować emocji.
- Spokojnie, po co te nerwy?? - Biały spytał głupio.
- Jak to po co?! Widziałam ogłoszenia, wiem, że to poważna sprawa!
- Dobrze, dobrze, nie denerwuj się już. Muszę ustalić to z Pawłem i...
Nie dokończył, bo w tym momencie przypomniałam sobie o istnieniu Bilba i pobiegłam go szukać. Nie trudno było go znaleźć:
- Paweł, powiedz mi o co chodzi, bo zaczynam się coraz bardziej niepokoić.
Milczał. Po chwili jednak pociągnął mnie za rękę w kierunku tylnych drzwi wyjściowych. Tamtędy nikt nigdy nie chodził.
- Słuchaj, wybacz, że niczego nie mogłaś się dowiedzieć, ale sprawa jest poważna. Mam do ciebie zaufanie, więc myślę, że
powinienem ci to wszystko wyjaśnić.
No nareszcie coś się dzieje! Już myślałam, że nigdy się o niczym nie dowiem.
- No więc, słucham.
- Długa i trochę skomplikowana historia.
Jak zdążyłaś się zorientować, jesteśmy z Kubą skłóceni od ponad 3 miesięcy. Zaczęło się w wakacje, gdy poznaliśmy w Kołobrzegu
taką jedną Maję - całkiem sympatyczna i ładna dziewczyna. Kubie zaczęło zależeć na niej, a że paliła papierosy i inne świństwa,
on też postanowił zacząć, żeby
się jej przypodobać. Ja z tą "przypadłością" borykam się od ok. pół roku. Gdy ją poznaliśmy, często razem szedłem z nią
zapalić. Dużo rozmawialiśmy, co nie podobało się kuzynowi. Mi się dziewczyna w ogóle nie podobała - traktowałem ją tylko i wyłącznie jak
koleżankę. Chyba jednak ona miała inne zdanie na ten temat, o czym Kuba zdążył się dowiedzieć. Oczywiście wina niewątpliwie leżała
po mojej stronie. Próbowałem uświadomić jej, że nie patrzę na nią "inaczej". Kuzyn odebrał to jednak po swojemu. Nie był przyzwyczajony
do tego, że jakaś dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi. Ja również byłem zaskoczony tym, że to ja jej bardziej przypadłem do gustu.
Później jednak okazało się, że robiła to po to, żeby wzbudzić zazdrość w Kubie - nie ogarniam tego!
- No ,ja też właśnie nie. I co było dalej?
- Powiedziałem o tym kuzynowi dzień przed wyjazdem z Kołobrzegu. On jednak mi nie uwierzył i nie zdążył już porozmawiać z Mają.
- Z jednej strony głupia sytuacja, a z drugiej poważna. - stwierdziłam.
- Dokładnie tak! I właśnie niedawno, bo 2 tygodnie temu, przysłała mu smsa "Cześć. Chciałam się z tobą pożegnać, bo już się nie spotkamy.
Ciężko mi żyć. Żegnaj, miło było cię poznać!"
- Skąd ty to wszystko wiesz???
- Kuba powiedział mi o tym, zanim zniknął:
- Ja nie mogę tego tak zostawić, ona może zrobić coś głupiego!
- Uspokój się, Kuba, niczego nie jesteś pewny, nie wiesz, o co chodzi!
- Nie mogę zwlekać, trzeba jej pomóc!
I zemdlał. Zaniosłem go do jego łóżka i poszedłem spać. Rano już go nie było, przysłał tylko smsa: "Wybacz kuzynie, ale musiałem to
zrobić. Życz mi szczęścia."
W mieszkaniu została tylko część jego ubrań - pozostałych rzeczy nie było. Próbowałem do niego dzwonić, ale nie odbierał.
- Przepraszam, że ci przerywam, ale mam pytanie - ta rozmowa odbyła się u niego w domu, czy u ciebie?
- Nie wspomniałem ci o tym, ale my mieszkamy razem, z jego ojcem, czyli moim wujkiem. Moi rodzice i jego matka zginęli w wypadku samochodowym...
- Nie wiedziałam, wybacz.
- Nie masz za co, sama jesteś w gorszej sytuacji...
- Teraz to nieistotne, mów dalej!
- Dobrze, a więc pobiegłem do szkoły powiadomić o tym dyrektora. Wujek kocha swojego syna, ale za mną niezbyt przepada.
Przez swoją pracę nie miał nigdy czasu ani dla niego, ani tym bardziej dla mnie, więc całe nasze dzieciństwo byliśmy pod opieką babci. Bardzo
sympatyczna pani, ale, niestety, obecnie przebywa w domu spokojnej starości, głównie z powodu poważnych dolegliwości kręgosłupa. Nie
ma nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować. Przynajmniej raz w tygodniu ją odwiedzamy z Kubą. Wybacz, rozgadałem się.
- Nie szkodzi, mów dalej.
- A więc chciałem powiadomić dyrektora o zaistniałym zdarzeniu, a ponieważ była sobota, wujek nie zamierzał nikogo wpuszczać do szkoły,
a zwłaszcza wysłuchiwać "bajeczek" swojego siostrzeńca. Porozwieszałem więc ulotki.
- Co za... - nie dokończyłam, bo w przypływie emocji mogłabym użyć zbyt "mocnego" słowa określającego dyrektora.
- Tak wiem. Ale on, Kuba i babcia, to moja jedyna rodzina. Kocham ich wszystkich.
- Rozumiem.
I zapadło milczenie. Na takie tematy dość trudno się rozmawia.
- I co teraz zamierzasz zrobić? - spytałam niepewnie.
- Jak to, co? Jadę go szukać! Nie pozwolę mu na to, żeby pochopnie coś zrobił.
- Świetnie, jadę z tobą!
- Nie ma mowy, nie będę cię w to wkręcał.
- Ale ja nie wytrzymam tutaj w niepewności. Muszę jechać z tobą!
- Biały był tak samo uparty jak ty... No dobra, skoro już musicie, to jedźcie, ale jakby co, to ja was nie zmuszałem.
- Ok, nie ma problemu. Zaraz, ale przecież za tydzień masz konkurs z geografii!
- Teraz mnie to nie obchodzi. Ważniejsza jest rodzina.
Głupio mi się zrobiło, że porównywałam te dwie sytuacje. Ale Paweł się tym nie przejął.
- Ale jak nam się uda tak po prostu wyjechać? - spytałam zaniepokojona.
- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę, będzie dobrze.
- Naprawdę sądzisz, że to się uda? - spytałam z niedowierzaniem.
- Tak, tak sądzę. - odparł pewnie.
- Twoja wyobraźnia wykracza poza wszelkie granice - jak ty to sobie wyobrażasz?? Będziemy się tak po prostu włóczyć po mieście, jak gdyby
nigdy nic??? Weźmy chociaż kogoś dorosłego ze sobą.
- O, to jest dobra myśl! Tylko kto to miałby być?
Zastanowiłam się chwilę. Ale żadna osoba nie przychodziła mi na myśl.
- Pomyślimy nad tym jeszcze. Czyli rozumiem, że ty i Marcin jedziecie, tak?
- Dokładnie tak. Ciężko mi uwierzyć w to, że ten plan wypali, ale skoro się uparłeś...
- Dzięki Kalina. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć.
Czyli jednak chciał, żebym mu pomogła! Tylko, że nadal nie wyobrażam sobie realizacji tego planu, a Bilbo jest całkowicie pewien, że wszystko
się uda. Z dnia na dzień coraz bardziej mnie zadziwia!

3 grudnia

- Pójdziesz ze mną odwiedzić moją babcię? - zapytał rano.
- Chętnie ją poznam.
Po lekcjach udaliśmy się w kierunku domu spokojnej starości. Serce mi ściskało na widok tych wszystkich starszych ludzi, którymi nie ma kto
się zaopiekować. Doszliśmy do pokoju, w którym mieszka babcia Gabriela.
- Cześć, Babciu, przyszedłem z koleżanką.
- Dzień dobry pani, mam na imię Ania.
- Cześć wnusiu, dzień dobry, koleżanko. Jak się macie, wszystko w porządku?
- No, właśnie nie do końca. Mam problem z Kubą - uciekł z domu, a my zamierzamy go szukać. Nie znasz kogoś, kto mógłby nam w tym pomóc?
Stwierdziłam, że babcia musiała być bardzo zaufaną osobą, skoro Paweł jej o wszystkim powiedział. Rzeczywiście, bardzo sympatyczna, starsza pani.
- Ojoj, z tym Kubusiem to zawsze problemy były. Zresztą z tobą nie lepiej, czuć, że palisz te swoje papierosy. - zaśmiała się.
- No tak, niestety. Nie masz znajomego, który mógłby nam towarzyszyć?
- Mam ich całkiem sporo. Możecie pojechać do Wrocławia, tam mieszka mój kolega ze szkoły, Andrzej.
- Dobrze, babciu, ale to jest starszy pan, jak on może nam pomóc?
- Pojedźcie do niego, na pewno wam coś doradzi.
Pawła nie do końca przekonał ten pomysł.
- Powinieneś go pamiętać, Pawełku, przyjechał mnie odwiedzić ze 2 lata temu. Pokazywałam ci go kiedyś w moim albumie szkolnym.
- Rzeczywiście, kojarzę go trochę! Mądry człowiek.
- Bardzo mądry, wnusiu. Wieloletni nauczyciel.
Pawłowi wróciła nadzieja.
- Dziękuję Ci bardzo, babciu! Podasz mi jego adres?
Bilbo wyciągnął kartkę i szybko zanotował ulicę i numer domu. Pożegnaliśmy się z panią Gabrielą i wyszliśmy.
- Nadal nie wierzysz, że to się uda? - zapytał z satysfakcją.
- Może i się uda.
- Nie może, tylko na pewno!
Rzeczywiście zaczęłam wierzyć, że ten plan się powiedzie. Widać, że jak Paweł obierze sobie jakiś cel, to bez względu na wszystko stara
się go zrealizować. To jest coś, co cenię w ludziach.
- Tylko jak się wytłumaczę w domu dziecka? - przypomniałam sobie o najbardziej istotnej sprawie.
- O tym nie pomyśleliśmy.
Zamyśliliśmy się. Do głowy przychodził mi tylko jeden pomysł:
- Musiałabym zwiać. Myślisz, że to się uda?
- No nie wiem, to byłoby prawdziwe poświęcenie dla Kuby.
- Spróbuję najpierw porozmawiać o tym z ciocią Franią. To moja opiekunka, jej można zaufać. - wymyśliłam nagle.
- Rób, jak uważasz. Tylko najlepiej jak najszybciej.
- No, oczywiście. Postaram jeszcze dzisiaj się z nią spotkać.
Późnym wieczorem, gdy ciocia w samotności czytała książkę, wstałam z łóżka i poszłam z nią o tym porozmawiać. Chciała mi pomóc, ale była to trudna
decyzja - musiałaby umożliwić mi samodzielny i długotrwały wyjazd. Obiecała mi, że dogada się z właścicielem domu dziecka i innymi osobami odpowiedzialnymi, żeby zgodziły
się na realizację mojego planu. Wracając do swojej sypialni, zastałam Monikę stojącą przy drzwiach:
- A więc wyjeżdżasz gdzieś?
- Nie twoja sprawa, powinnaś już dawno spać, a nie podsłuchiwać!
- Przez przypadek usłyszałam. Obudziłam się, jak ty wstałaś.
- To trzeba było próbować zasnąć! Podsłuchiwanie jest bardzo niegrzeczne.
- No dobrze, przepraszam. A mogę jechać z tobą? A kto to ten Kuba?
- Zapomnij, nigdzie się nie wybierasz. To jest moja prywatna sprawa.
- Ale mi się tu samej będzie nudzić. Proooooszęęęęę!
Zaczynała mnie wkurzać. Dlaczego ona zawsze musi być taka męcząca?
- Słuchaj, ty masz tu zostać i się uczyć. Ja sama nie jestem pewna, czy pojadę. A teraz idź spać, dobranoc.
Nie powiedziała już nic, ale wiedziałam, że nie pogodziła się z moją decyzją. Kolejny problem!

4 grudnia

Ciocia Frania załatwiła mi wyjazd! Jest niesamowita! Niestety, musiała trochę pozmyślać - że jadę ze znajomymi do ich rodziny, czy coś
takiego, nie wiem dokładnie, co mówiła. Rozumiem, że to było dla niej trudne - na niej ciąży odpowiedzialność za mnie. Podziwiam jej poświęcenie się. W
przyszłości na pewno ogromnie się jej odwdzięczę.
Poinformowałam o tym chłopaków. Ustaliliśmy godzinę spotkania na dworcu kolejowym i inne
szczegóły. Tego wieczora byłam bardzo zestresowana - nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała okazję przeżyć taką "przygodę". Monika siedziała na
swoim łóżku i uśmiechała się.
- Co cię tak bawi?
- Nic, nic, nie przeszkadzaj sobie. - zaśmiała się.
- Nie próbuj nic kombinować, bo i tak nic ci z tego nie wyjdzie. - powiedziałam stanowczo.
Uśmiech nie zszedł z jej ust. Położyłam się więc do łóżka, ale, w przypływie różnorodnych myśli, nie potrafiłam zasnąć.

5 grudnia

Pobudka o świcie - motywacją było dla mnie to, że wstaję w słusznym celu. Szybko ubrałam się i poszłam do cioci Frani, żeby się z nią pożegnać.
- Bądź ostrożna, nie zawiedź mnie.
- Dziękuję, ciociu. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna.
Przytuliłam się do niej, a z oczu popłynęło mi kilka kropel łez. Cioci też, ona wręcz się rozpłakała. Uśmiechnęłam się do niej i opuściłam
budynek. Gdy dotarłam na dworzec kolejowy, Bilbo i Biały już czekali.
- Cześć, dobrze, że już jesteś.
Paweł wyjął z kieszeni bilet i podał mi go.
- Pozwól, że będę ponosił za ciebie te drobne koszty.
Wstyd mi się zrobiło - przecież ja nie miałam żadnych pieniędzy! Oczywiście Paweł zadecydował, że będzie za mnie płacił i nie chciał słyszeć
sprzeciwu. Jestem mu z tego powodu wdzięczna, ale zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio.
- Nie gadaj głupot, bo to się nudne robi. - uśmiechnął się.
Po kilkunastu minutach pociąg przyjechał. O tej porze niewielu ludzi podróżuje, więc znaleźliśmy wolny przedział. I w tym momencie, gdy
ruszyliśmy, znajoma twarz zajrzała do nas.
- Witam! Czy jest może wolne miejsce?
- O matko, Monika, co ty tu robisz?!
Jak widać, za mało stresu mnie jeszcze pożerało.
- Ciocia Frania zgodziła się, żebym jechała z wami.
- Akurat w to uwierzę.
Chłopcy siedzieli zdezorientowani. Przedstawiłam im więc koleżankę.
- No, dobra, nie zgodziła się, ale wie o tym. To gdzie jedziemy?
- Do Wrocławia. Siadaj koło mnie. - powiedział z uśmiechem Paweł. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Nie widzisz, co się dzieje?! Mamy dziewczynkę na głowie!
- A co chcesz zrobić teraz? Trzeba ją mieć na oku, skoro już z nami pojechała.
Monikę, w przeciwieństwie do mnie, bardzo zadowoliła ta odpowiedź.
- Fajny jesteś, wiesz? - zwróciła się do Pawła. A do mnie uśmiechnęła się z satysfakcją, co jeszcze bardziej mnie rozdrażniło.
- Tak, wiem. - powiedział, ale spojrzał na mnie. Nie mogłam się powstrzymać, roześmiałam się. Nie potrafię być na niego zła.
Przez całą drogę Monika zadręczała nas pytaniami, na które Bilbo cierpliwie odpowiadał. Ja bym już dawno się wkurzyła. Zauważyłam, że
dziesięciolatka była wyjątkowo grzeczna - chyba Paweł ma na nią taki wpływ. Ten człowiek coraz bardziej mnie zaskakuje.

Po południu dotarliśmy na miejsce.
- Nie starczy nam pieniędzy na nocleg. Doszedł nam nieproszony towarzysz. - odparł zaniepokojony Paweł.
- Ja mam taki mały namiot, może się przydać. - powiedział Marcin.
- Stary, jesteś wielki! - uścisnął go Paweł.
- Tylko gdzie go zamierzacie rozłożyć? - spytałam.
- Niedaleko jest osiedle mieszkaniowe, można zająć kawałek trawnika na zboczu.
- Jesteś niemożliwy!
Paweł zaśmiał się. Poszliśmy w kierunku, w którym nas prowadził. Skąd u niego takie poczucie humoru?
Rozłożyliśmy namiot i wyjęliśmy koce. W takich warunkach jeszcze nigdy nie spałam!

6 grudnia

Obudził mnie Paweł szarpiący mnie za ramię. Na dworze było jeszcze ciemno - ok.6 godzina. Okazało się, że tylko ja jeszcze spałam -
pozostali byli już przygotowani do wyjścia.
- Gdzie my w ogóle mamy iść? - spytałam zaspana.
- Mam adres na kartce, orientuję się mniej więcej, gdzie to jest.
- A więc, w drogę!
Pozbieraliśmy szybko nasze rzeczy i wyszliśmy z namiotu. Okazało się, że grupka dzieci stoi obok i przygląda się nam z zaciekawieniem.
- Cześć, wam, co tam?
Jedna z dziewczynek uśmiechnęła się do Pawła - on to ma podejście do dzieci!
- Nie wiecie może, którędy na rynek?
Starszy od pozostałych chłopczyk wskazał ręką prawą stronę. Widać było, że wszyscy są trochę przerażeni. W końcu nie spotyka się na co dzień
na osiedlu zupełnie obcych nastolatków śpiących w starym namiocie, gdzieś na trawniku.
- Dzięki wielkie, na razie! - pożegnał się Bilbo.
Spakowaliśmy wszystkie rzeczy i udaliśmy się w owym prawym kierunku.
- Właściwie to po co chcemy iść na rynek? - spytałam z ciekawości.
- Stamtąd łatwiej wyznaczyć kierunek. - Paweł chciał odpowiedzieć inteligentnie, ale niezbyt mu to wyszło. Ale skoro ma wiedzę na ten
temat, niech działa! W końcu miał iść na ten konkurs z geografii, więc jego umiejętności bardzo nam się teraz przydadzą.
Dostrzegliśmy rynek z bocznej ulicy, ale nie zamierzaliśmy do niego wchodzić - nie chcieliśmy rzucać się w oczy. Jednak szybko
zauważyliśmy, że nie byliśmy tu sami. Coś poruszało się za wielkimi koszami na śmieci. Paweł, jako "przewodnik" naszej grupy, podszedł
bliżej i delikatnie odsunął kubły. I tak znalazł się kolejny towarzysz do naszej "misji" - a mianowicie mały, brudny, wygłodniały pies.
Bilbo ostrożnie wyjął go stamtąd i przyniósł do nas. Szybko wyjęłam kawałek chleba z torby i nakarmiłam zwierzę. Od razu zyskaliśmy
jego zaufanie, przez co nie chciał się od nas odłączyć - gdy chcieliśmy odejść, szedł za nami. Postąpiliśmy podobnie jak z Moniką -
psiak dołączył do naszej grupy, przynajmniej dopóki nie dowiemy się, kto jest jego właścicielem. Otrzymał imię Max - Monia się uparła na to imię.
Zrobiła mu smycz ze sznurka od plecaka, owinęła mu ją wokół szyi i prowadziła go w naszą stronę.
Szliśmy w kierunku, który wskazał nam chłopiec z osiedla, jednak Paweł, który szedł przodem, nie posuwał się pewnie. Właśnie palił papierosa, co
świadczyło o tym, że się denerwował.
- Coś jest nie tak? - spytałam.'
- Nie, nic. - odparł bez przekonania.
- Wiesz w ogóle, gdzie jesteśmy?
Widać było, że Bilbo jest coraz bardziej zakłopotany.
- Słuchajcie, jest mały problem. - powiedział w końcu.
Nikogo nie uszczęśliwiła ta nowina.
- Co się stało?
- Wiecie, tak jakby nie bardzo potrafię zlokalizować tej ulicy... - zaczął kręcić.
- Pokaż mi tą kartkę. - wyrwałam mu ją z ręki.
No i się wydało! Pierwsza zasada na przyszłość - nie należy zlecać notowania istotnych informacji dyslektykowi - sam siebie nie umiał rozczytać!
W dodatku atrament z pióra się rozmazał.
- I co teraz?
- Spokojnie, dam radę to odczytać. - nikogo to nie przekonało, ale nie mieliśmy teraz innego wyjścia.
- Na pewno będzie Andrzej Woz... Wdowiak, tak, to na pewno będzie Wdowiak!
- Brawo. - powiedziałam sarkastycznie.
- Czekajcie, dobrze mi idzie. Ulica to będzie... 9 maja, tak!
- A nie 3 maja?
- Raczej nie, to wygląda jak dziewiątka.
- To, że wygląda, to nie znaczy...
- Znaczy, znaczy, nie kombinuj. Numer się nie rozmazał - 8 na pewno.
- A co według ciebie nie jest na pewno? - spytała Monika.
- Numer domu. - uśmiechnął się. Tylko on z nas wszystkich był wyluzowany. No i jeszcze Max, ale pies raczej tego wszystkiego nie rozumie.
- I co dalej? - zapytałam.
- To wszystko, co byś chciała więcej?
- Ja już tam wolę nic nie wiedzieć. A więc prowadź, geniuszu.
Kierując się tym adresem, dotarliśmy do dużego, nowoczesnego domu.
- To mi nie wygląda na mieszkanie starego nauczyciela. - Marcin odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Skoro nauczyciel, to pewnie bogaty. - stwierdził Bilbo. - Chodźmy!
Szedł przodem, pewnym krokiem, w przeciwieństwie do nas - wciąż mieliśmy wątpliwości co do adresu. Paweł zadzwonił do drzwi. I aż odskoczył z
wrażenia, gdy otworzył mu o połowę niższy pan w średnim wieku. Bez wątpienia, karzeł.
- Dzień dobry, co państwa tu sprowadza? - powiedział sympatycznie człowieczek.
- Dzień dobry, czy trafiliśmy do domu pana Andrzeja Wdowiaka? - spytał niepewnie Paweł.
- To właśnie ja, w czym mogę służyć? - spodobał mi się ta uprzejmość i wesoły sposób bycia.
Paweł przekonał się, że na pewno musiała zajść pomyłka - karzeł był dużo młodszy niż babcia Bilba.
- Szukamy znajomego pani Gabrieli Kowalczuk z Bielska - Białej.
- Hm, nie bardzo kojarzę tą osobę. Może wejdziecie do środka, wypijemy herbatę i porozmawiamy.
- Dziękujemy za zaproszenie, z chęcią.
- O, widzę, że nasz towarzysz miejski znalazł sobie właścicieli. - spojrzał z uśmiechem na Maxa.
- Siedział przy kontenerach na śmieci. Przywiązał się do nas. Pan zna tego psa?
- Jak każdy Wrocławianin - jest przyjacielem wszystkich miejscowych. Wejdźcie, porozmawiamy o wszystkim na spokojnie.
Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego domu! Duże, okrągłe okna, drewniane meble i kolorowe ściany, na których wisiała masa różnorodnych
obrazów: na jednym był pies, na innym rycerz z szablą i tak dalej, wiele innych wizerunków. Nie było z kolei takich sprzętów, jak telewizor
czy wieża. Krótko mówiąc - z zewnątrz wydaje się być nowoczesny, z kolei w środku przypomina trochę chatkę, gdzieś w górach. Ściany były
pokryte boazerią, a podłoga wyłożona kaflami. Całkiem przytulne mieszkanko.
Karzeł wprowadził nas do salonu i polecił usiąść.
- Rozgośćcie się, zaraz przyniosę herbatę.
- Szkoda, że nie ma jeszcze okrągłych drzwi. - powiedział cicho Paweł.
- No właśnie, miały być, ale, niestety, panowie robotnicy pominęli ten szczegół z niewiadomej przyczyny. A szkoda, pasowałyby idealnie. -
odparł człowieczek. Domyśliłam się, że Pawłowi, podobnie, jak mi, domek kojarzył się z hobbicką norą.
Karzeł przyszedł za moment z tacą, na której wniósł pięć eleganckich filiżanek z gorącą, pachnącą herbatą.
- A więc, powiedzcie, w jakim celu przybywacie? - spytał, jakbyśmy byli jakimiś podróżnikami.
- Mamy taki jeden problem z moim kuzynem, długa historia, uciekł z domu i staramy się go szukać. Owa pani Gabriela podała nam pana adres i
poleciła, żebyśmy tu przyjechali po radę.
- Hm, dziwna sytuacja. A jesteście pewni, że to był mój adres?
- Właśnie nie do końca. Mam niewielkie problemy z pisaniem i nie byliśmy do końca pewni, czy dobrze trafimy.
- To wszystko wyjaśnia - zaszła drobna pomyłka! Jak ten świat lubi nam czasem wszystko komplikować! - zaśmiał się.
- Niech pan zobaczy tą kartkę, może panu uda się coś z tego odczytać? - Paweł podał mu kartkę.
- Hm, "niewielkie problemy z pisaniem" to trochę za mało powiedziane, nie sądzisz? Oczywiście, z całym szacunkiem do twojej osoby.
- U mnie to normalne, nie raz to już słyszałem. - uśmiechnął się.
- Nie wiem, gdzie ty tu przeczytałeś moje nazwisko. Ja tu wyraźnie widzę "o" i "z".
- No widzisz, Pan tu widzi "o", a nie "d", Pawełku. - powiedziałam z sarkazmem, ale uśmiechnięta. Ten człowieczek bardzo poprawił mi humor.
- Może pana naprowadzi to, że ten "ktoś" był starym nauczycielem. - powiedział Bilbo.
- O, to w takim razie już wiem! - roześmiał się.
- Tak?? Więc kto to jest?
- Jejku, jejku, moi drodzy, nie wiem, skąd czerpała informacje wasza znajoma, ale pan Andrzej Woźniak, z ulicy 3 maja, nie żyje od pół roku.
- Słucham??? - powiedzieliśmy wszyscy równocześnie.
- No tak, niestety. Zmarł na zawał serca. Smutna prawda.
- Pani Gabriela jest starszą panią, mogła tego nie wiedzieć. - odparł Paweł.
- Widzisz, czyli jednak to było 3 maja! - powiedziałam z satysfakcją.
- To co my teraz zrobimy? - spytała nagle Monika, która, o dziwo, siedziała cały czas spokojnie i po cichu.
- Jeżeli chcecie, możecie pozostać u mnie póki co. Będzie mi bardzo miło.
- Dziękujemy Panu serdecznie! Ale nie chcielibyśmy robić problemu...
- Problemu??? Jakiego problemu?? Porządne z was dzieciaki, absolutnie nie będziecie mi w niczym przeszkadzać!
- Jeszcze raz dziękujemy panu! - powiedział Paweł.
- Aha, jeszcze jedno - chyba nie będziecie wciąż do mnie mówić per pan, prawda? Dla was jestem Andrzej. - podał nam rękę i po kolei się
przedstawialiśmy.
Zastanawia mnie jedno - tak bezinteresownie zaufaliśmy temu człowiekowi, chociaż w ogóle go nie znamy. Nie miałam żadnych zarzutów co do
niego, ale, mimo to, postanowiłam "zbadać" trochę ten dom. Powiedziałam o tym Pawłowi.
- Ja mu ufam. Ale nie zaszkodzi się upewnić, czy wszystko tu jest ok.
Poprosiliśmy Andrzeja, żeby oprowadził nas po domu. Pokazał nam kuchnię, łazienkę, sypialnię i piwnicę - właściwie więcej pokojów już nie
było. Nie dostrzegliśmy niczego niepokojącego w żadnym pomieszczeniu ani w zachowaniu karła. Nic innego nam nie pozostało, jak tylko mu
zaufać i liczyć na jego pomoc.
Polecił nam, żebyśmy kolejno poszli się umyć i przebrać. Później wszyscy zasiedliśmy znów w salonie.
- Opowiedz nam coś o sobie. - poprosiła Monika.
- Jeżeli Was to ciekawi... . No, dobrze. Mieszkam sobie we Wrocławiu całe moje życie. Moja matula zmarła dwa lata temu - była już schorowaną,
niedołężną staruszką. Tatuś zginął wcześniej. Jak się pewnie domyślacie, był karłem, podobnie jak i ja, mama była także dość niskiego
wzrostu. Pochodzili z bogatych rodzin, więc cały majątek, który otrzymali od swoich rodziców, przeznaczyli później mi. Tylko, że ja za bardzo
nie mam na co tych pieniędzy wydawać - mieszkam tu sobie sam, nie potrzebuję szczególnych wygód. Dlatego też nie muszę pracować - mogę siedzieć
całymi dniami na ławeczce w ogródku i czytać książki - to pochłania mi ogromną ilość czasu. Lubię też czasem napisać jakiś wiersz, pracować
w ogródku i chodzić na spacery. Takie spokojne, bezstresowe życie. Jestem tutaj sam, czasem tylko odwiedzam sąsiadów i znajomych, dlatego
uwielbiam przyjmować gości! No, właściwie to nie mam już nic ciekawego do opowiadania, może teraz wy coś powiecie o sobie, skąd jesteście?
- Jesteśmy z Bielska. - zaczął Paweł. I w skrócie opowiedział Andrzejkowi o Kubie i tej całej sytuacji z nim związanej.
- Szlachetny cel sobie obraliście. - powiedział z podziwem karzeł.
- Trzeba troszczyć się o swoją rodzinę. - Paweł uśmiechnął się.
- Ja już dawno nie zaznałem tego uczucia. - powiedział smutno Andrzej.
- Może jeszcze kiedyś znajdziesz kogoś bliskiego. - próbowałam go pocieszyć.
- Możliwe. Ale, mimo wszytko, czuję się szczęśliwy. Dziękuję za troskę, Aniu. - odpowiedział uśmiechnięty.

I w tym momencie nastąpił przełom w naszej "przygodzie" - zadzwonił telefon Bilba!
- Przepraszam Was bardzo, muszę odebrać. - wyszedł do innego pokoju.
Słyszeliśmy tylko fragmenty rozmowy, ale zaczęliśmy się niepokoić - Paweł mówił bardzo nerwowo.
- Bilbo, co się stało??? - spytałam zestresowana.
- Kuba dzwonił, powiedział mi, gdzie jest. Ale nie przekazał dobrych wieści ...
- Co jest z nim, coś mu się stało??? - coraz bardziej zaczęłam się niepokoić.
- Jemu nie, ale gorzej z dziewczyną...
- Co z nią???
Paweł milczał przez moment. Ciężko mu było o tym mówić.
- Szybko trafił do jej domu - w końcu podała mu swój adres, gdy byliśmy w Kołobrzegu. Otworzyła mu jej mama i gdy się dowiedziała, że Kuba pyta
o jej córkę, rozpłakała się. Zaprosiła go do środka i powiedziała, że Maja popada w depresję, nie chce jeść, nie wychodzi ze swojego pokoju, opowiada
jakieś absurdalne rzeczy. Tak, jakby nie do końca była świadoma tego, co robi i mówi.
Wszyscy zamilkli. Nikt nie wiedział, co ma na to powiedzieć.
- Wywnioskowali, że jednym z tego powodów było rozstanie z moim kuzynem. Nawet nie miała okazji pożegnać się z nim, wyjaśnić mu wszystkiego.
A dziewczyna ma dodatkowo problemy w kontaktach z ludźmi i w szkole.
wciąż nikt się nie odzywał. Wreszcie Paweł wziął paczkę papierosów i wyszedł na zewnątrz zapalić.

7 grudnia

Trudno powiedzieć, że ktokolwiek spał tej nocy - wszyscy byli zajęci myślami dotyczącymi dziewczyny. Nie spodziewałam się, że jej stan będzie
aż tak poważny. Skoro Kuba się znalazł, to teraz naszym zadaniem jest pomóc tej Mai.
Wstaliśmy i zeszliśmy do salonu, gdzie czekało na nas świeże śniadanie - jajecznica z chlebem. Zjedliśmy w milczeniu, nikt nie potrafił
poruszyć jakiegoś tematu. W końcu Monika zniecierpliwiła się:
- Może ktoś się wreszcie odezwie?!
- Monia, nie podnoś głosu. To poważna sprawa. - powiedział spokojnie Paweł. On miał największy wpływ na jej zachowanie.
- Rozumiem, że zamierzamy jej pomóc. - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
- Ja także zrobię, co mogę w tej sprawie. - odezwał się Andrzej.
- Najpierw trzeba się zobaczyć z Kubą. - oznajmił Paweł i zadzwonił do kuzyna.
Po krótkiej rozmowie polecił nam, żebyśmy spakowali niezbędne rzeczy i udali się razem do Drzewa.
- Gdybyście potrzebowali pomocy, wiedzcie, że możecie na mnie liczyć. To mój numer telefonu. - powiedział karzeł i dał nam kartkę z numerem.
Paweł, jako człowiek, który najlepiej z nas orientuje się w terenie,
prowadził naszą grupę. Oczywiście nie zabrakło wśród nas Maxa, który chyba także wyczuł, że dzieje się coś niedobrego.
- Daleko jeszcze??? - zaczęła narzekać Monika.
- A możesz nie zadawać głupich pytań? - odpowiedziałam.
- Chodzimy po mieście bez żadnego celu, to jest bez sensu!
- A może zamiast na mnie wrzeszczeć, pomyślałabyś o tej dziewczynie, której chcemy pomóc?!
- A czemu my jej mamy pomagać?! Znaleźliśmy tego waszego Kubę, więc powinniśmy wracać!
- Nikt ci nie kazał z nami jechać! Trzeba było zostać w domu!
- Dziewczyny, uspokójcie się, to nie jest czas na kłótnie. - przerwał nam Bilbo.
Monika natychmiast wyciszyła się. Miała obrażoną minę. Wreszcie nie wytrzymała i wykrzyczała:
- Zajmujecie się obcymi ludźmi, a na mnie nawet nie zwrócicie uwagi - przecież ja też tu jestem, a wy mnie traktujecie jak powietrze!!!
Rozpłakała się. Kilku ludzi przechodzących obok spojrzało dziwnie w naszą stronę.
- Uspokój się Monia, co cię napadło?! - mnie także puściły emocje.
- Nie odzywaj się do mnie!!! - wywrzeszczała i kopnęła nogą w znak drogowy. Przewróciła się i zaczęła jeszcze głośniej płakać i wrzeszczeć z
bólu. Podbiegłam do niej, ale ona odepchnęła mnie - wyraźnie była na mnie wkurzona. Podszedł więc Paweł.
- Monika, co ty wyprawiasz? Przecież wiesz, że nie jechaliśmy tu z byle powodu. A że chciałaś być tu z nami, to nie zostawiliśmy cię w Bielsku.
- No, tak, ale... - mówiła przez łzy.
- Tu nie ma żadnego "ale". Pojechałaś razem z nami, więc musimy teraz trzymać się razem i razem wszystko robić.
- Bo... bo ja myślałam..., że jak pojadę z wami, to... to będziecie mnie musieli pilnować i... i... - płakała coraz bardziej.
- I chciałaś zwrócić na siebie uwagę. - dokończył za nią Paweł. - Słuchaj, Monia, nie możesz z tego powodu robić awantur, bo to niczego nie
zmieni. Teraz najważniejsza jest dla nas ta dziewczyna, a przecież nie zabraniamy ci z nami rozmawiać.
Monika zastanowiła się nad tym i już nic więcej nie powiedziała.
- To co, idziemy dalej? - spytałam.
- Chodź. - Paweł chwycił Monikę za rękę i poprowadził ją w naszą stronę. Dlaczego ja tak nie potrafię?? Czemu ja nie mam takiego podejścia
do dzieci??
- Jak ty to robisz? - spytałam go, gdy pozostali szli za nami.
- Ale że co?
- No, masz taki wpływ na Monikę...
- Nie wiem, po prostu staram się okazać jej zrozumienie i spokojnie z nią rozmawiać.
- W moim przypadku to nie działa. W domu dziecka zawsze się kłóciłyśmy.
- To może powinnyście spróbować inaczej się traktować?
Wcześniej zawsze śmiałam się z Bilba, z tej jego głupkowatej miny, uśmieszków i rudych włosów. A teraz zachowałam całkowitą powagę, podobnie,
jak on. Zmartwiło mnie to - wszystko zaczynało być takie ponure, nie śmialiśmy się, nie żartowaliśmy. Podzieliłam się tym odczuciem z Pawłem:
- Też nad tym ubolewam. Widzisz, jak to jest, czasem coś się wydarzy i trzeba zachować powagę i skupienie. Ale mam nadzieję, że wszystko się
dobrze ułoży.
Powiedział to trochę bez przekonania. Nie dziwię mu się - nie jest to czas, w którym człowiek jest pełen nadziei na lepsze jutro. Skoro
wcześniej wszystko dobrze się układało, to teraz, niestety, może się zupełnie zmienić.

8 grudnia

Spotkaliśmy się z Kubą w kawiarni na rynku. Dawno się nie widzieliśmy, więc nie brakowało radosnych powitań i uścisków. Usiedliśmy na zewnątrz
( ze względu na Maxa ). Drzewo jeszcze raz opowiedział nam o Mai:
- Jest w okropnym stanie. Gdy mnie zobaczyła, powiedziała tylko "Tatusiu, dlaczego dopiero teraz przyjechałeś, gdzie byłeś tak długo?". W
ogóle nie kojarzy ludzi, a przecież od dawna nie ma ojca. Pani, z którą rozmawiałem, jest jej przybraną matką i wdową.
- A co na to lekarze?
- Matka Mai na razie nie powiadamiała nikogo o tym. Te dziwne zachowania pojawiły się dopiero od niedawna.
- Trzeba coś z tym zrobić, przecież to nie jest normalne. A czy mówiła coś jeszcze?
- Podobno cały czas opowiada o jakimś psie - że go musi nakarmić, wyprowadzić na spacer i bawić się z nim. A jego tak naprawdę nie ma.
- Słuchajcie... - przełknęłam ślinę. - To mi wygląda na...
- Schizofrenię. - dokończył za mnie Paweł.
Wszyscy umilkli. Właściwie każdy od początku miał takie podejrzenia. W tej chwili nawet Monika się wzruszyła i przytuliła do Bilba. W takiej
sytuacji niezwłocznie trzeba było powiadomić psychologa.

Matka dziewczyny zadzwoniła. Doktor umówił się na jutro - przyjdzie do domu Mai i ją zbada. Jednak nikt nie spodziewał się nowych wieści -
tą chorobę bardzo łatwo było zdiagnozować. Tymczasem udaliśmy się wszyscy do domu naszego przyjaciela karła. Opowiedzieliśmy mu o wszystkim -
on także zaniemówił. Oczywiście zapewnił nam nocleg - gdyby nie on, męczylibyśmy się cały czas w tym małym namiocie!

9 grudnia

Po południu udaliśmy się do domu dziewczyny, aby porozmawiać z jej matką. Psycholog odwiedził rano pacjentkę, zaobserwował jej zachowania i
jednoznacznie stwierdził to, co my - dziewczyna cierpi na schizofrenię. Ustalił z matką Mai terminy badań - trzeba przecież dobrać
dla niej odpowiednie leki, ocenić, jaka dokładnie to jest przypadłość i zaplanować jakieś terapie.
- Czy mogłabym spróbować porozmawiać z Mają? - spytałam jej matkę.
- Wiesz, właściwie to możesz do niej pójść na chwilę. Ale lepiej idź sama - nie wiem, jak ona zareaguje na większą liczbę ludzi.
Udałam się więc po schodach w kierunku pokoju, w którym przesiadywała dziewczyna. Delikatnie zapukałam do drzwi.
- Przepraszam, czy mogę wejść? - spytałam grzecznie.
- Azorku, nie szczekaj tak głośno, choć do pani. - domyśliłam się, że mówi do "swojego psa".
- Maju, mogę wejść, jestem znajomą od twojej mamy.
- Ale ja cię przecież znam. Pamiętam twój głos...
Uchyliłam drzwi i przeżyłam chyba największy szok w moim życiu - Maja wcale się nie myliła...

* * * * * * * * * * *

Za jakieś pół godziny wróciłam do salonu, gdzie wszyscy siedzieli:
- Nie uwierzycie, co wam teraz powiem.
Spojrzeli na mnie przerażonym wzrokiem. Coraz więcej rzeczy zaczęło nas ostatnio zaskakiwać.
- Maja to moja stara przyjaciółka ze szkoły...

10 grudnia

Właściwie już jest następny dzień, bo swoją opowieść skończyłam po północy. Pobyt w pokoju Mai wyglądał mniej więcej tak:
"- Ajka, to ty!!! - krzyknęłam.
- Ciszej trochę, bo przestraszysz Azorska. - szepnęła.
- W porządku, przepraszam Cię. - starałam się mówić do niej spokojnie.
- Czyli, że ty też mnie pamiętasz?
- No oczywiście, że tak, Ajka! Tak się cieszę, że cię widzę!
- Podasz mi miskę z wodą od mojego psiaka? Stoi koło szafy. - nagle zmieniła temat.
Podniosłam naczynie i podałam jej.
- Możesz go pogłaskać, on nie gryzie.
Spróbowałam delikatnym ruchem ręki dotknąć Azorka, którego, niestety, nie byłam w stanie zobaczyć. Ajka żyła jakby w innym świecie.
- Maja, a pamiętasz Kubę? - spytałam niepewnie.
- Drzewo? Tak, pamiętam. I tego rudego wariata też nie zapomniałam.
- Mówisz o Pawle?
- O tak, właśnie o nim. Ale smutno mi - nigdy już Kuby nie będę mogła zobaczyć...
- Ależ możesz, jest tutaj w domu.
- Przecież jego już nie ma - zmarł niedawno, nie pamiętasz?
Zaczęło mnie to przerażać. Dziewczyna w ogóle nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, co jest prawdą, a co nie.
- A z mamą nie rozmawiasz? - spytałam.
- Czasem tak, ale ona nie bardzo mnie rozumie. - odpowiedziała. Cały czas mówiła wolnym, cichym i spokojnym głosem.
- Był tutaj lekarz u ciebie, prawda?
- O nie! Błagam, nie mów o nich! Zostaw mnie samą, proszę! - krzyknęła przestraszona.
- Dobrze, w porządku. Trzymaj się, cześć."
Wszyscy z zaciekawieniem słuchali tej opowieści. Ale równocześnie każdy miał w sercu głębokie współczucie względem Mai.
- Strasznie się sprawy pomieszały. - powiedziała poważnie Monika.
- Skoro niepokoją ją lekarze, to trudno jej będzie zrobić te badania. - odparł nagle Marcin. Aż dziwnie brzmi jego głos - bardzo rzadko
można go usłyszeć.
- Teraz może ja spróbuję pójść. - oznajmił Paweł.
- Powinna jeszcze nie spać. - powiedziała matka.
Bilbo udał się w kierunku pokoju Mai. Zapukał do drzwi:
- Cześć Maja, tu Paweł - ten rudy wariat.
- Dobrze, wejdź, ale uważaj, żeby Azor cię nie ugryzł.
Paweł więc wszedł powoli do pokoju i usiadł na łóżku.
- Co tam u ciebie słychać?
- Może być, nie jest źle. Tylko, że Azor dziwnie się zachowuje, boję się, że może być chory. Spróbuj go zawołać.
Bilbo wymawiał imię psa, aby ten do niego "przyszedł". Starał się wczuć w sytuację widzianą oczami Ajki.
- Chyba cię polubił. - uśmiechnęła się.
- Jak widać tak. - Paweł "głaskał i drapał" niewidziane przez niego zwierzę.
- Tęsknisz za Kubą? - spytała z troską.
- On jest przy mnie, cały czas. Jego dusza zawsze będzie z nami. - powiedział jej Paweł.
- No właśnie, on cały czas ze mną jest. - stwierdziła.
- A tobie go brakuje?
- Sama nie wiem. Nie pamiętam go tak dobrze. Widziałeś, jaką Azorek ma ładną kość? Musiał gdzieś ją sobie znaleźć w ogródku.
- Na pewno mu bardzo smakuje. - stwierdził.
- No właśnie ta chyba nie do końca jest dobra. Popatrz na niego, trochę wybrzydza.
Bilbo spojrzał, ale, niestety, mógł sobie tylko to wszystko wyobrazić.
W czasie tej krótkiej rozmowy o psie, Maja położyła się do łóżka i momentalnie zasnęła. Paweł więc zgasił światło, wrócił do salonu i opowiedział
nam o tej pogawędce.
I znów zapadła ta niezręczna cisza. Matka Mai zaprosiła nas na noc - z chęcią zostaliśmy. Pożyczyła nam jakieś stare pidżamy, przygotowała
ręczniki do kąpieli itp.. Bardzo uprzejma i sympatyczna pani. Ale nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, jak ona teraz się czuje -
zaadoptowała dziecko, które po niedługim czasie nagle staje się schizofrenikiem. Tacy ludzie, jak ta kobieta, muszą wykazać się
niesamowitą wytrwałością, żyją w niepokoju i z nadzieją, że to wszystko się dobrze ułoży. Ale prawda jest taka, że teraz już będzie tylko
gorzej.

Nie wspomniałam nic o Kubie. Serce mnie boli, jak widzę jego cierpienie. Bardzo polubił Majkę, tymczasem ona, widząc go, twierdzi, że zmarł i myli go
z zupełnie kimś innym. Nie piszę za wiele o tym, bo takich emocji dosłownie nie da się określić słowami. Tego nawet nie można sobie wyobrazić.

19 grudnia

Przez te wszystkie dni przebywaliśmy w domu Andrzeja. Dzisiaj miały odbyć się badania Majki, więc po południu udaliśmy się do jej matki.
- Nic nowego. Lekarz potwierdził chorobę i przepisał jakieś leki. Mam z Mają chodzić do niego na regularne zajęcia terapeutyczne.
Wspominał też coś o szpitalu psychiatrycznym. Najgorsze jest to, że ona bardzo boi się doktorów, więc nie wiem, jak będą przebiegać te wszystkie
jej kontakty z nimi. Dzisiaj prawie
udało jej się wybiec z gabinetu, wrzeszczała i płakała. Trochę się nie dziwię jej zachowaniu, bo lekarze nawet mnie specjalnie nie przekonują.
- Z tym akurat się zgodzę. - odezwał się Marcin. - U mnie podejrzewali depresję i jakieś zaburzenia psychiczne tylko dlatego, że rzadko się
odzywam.
- Ja nie mam zaufania również do nauczycieli, tak tylko przy okazji mówię. - wtrąciłam.
- No tak, mają podobne podejście do ludzi. - odpowiedział mi Marcin.
Trochę zmieniliśmy temat, ale szybko wróciliśmy do Mai:
- Jeszcze o jednym wam nie wspomniałam. - powiedziała z niepokojem matka Mai i łzy pociekły z jej oczu.
Naprawdę, nie potrafię opisać współczucia względem tej pani.
- Lekarz zauważył na jej ręce ślady pocięcia. Jednak ani jemu, ani mi, nie udało się dowiedzieć od niej, dlaczego to robi.
- To może ja spróbuję drugi raz z nią porozmawiać. - zaproponowałam.
Nikt się nie odezwał, więc poszłam do pokoju Mai. Zapukałam i weszłam. Dostrzegłam przyjaciółkę siedzącą przy ścianie z twarzą ukrytą w dłoniach.
Obok leżał nóż, trochę ubrudzony od krwi.
- Ajka, co się dzieje? - zapytałam spokojnie.
- Boję się, Aniu, wiesz. Boję się, że ten pan zabierze mi Azorka.
Podeszłam do niej i uśmiechnęłam się ciepło.
- Nie przejmuj się, nie oddamy mu twojego pieska.
Maja spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Jednak smutek znów do niej wrócił.
- Ale oni chcą mnie stąd zabrać... Do jakiegoś szpitala...
Łza zakręciła jej się w oku. Jednak niektórych rzeczy była świadoma.
- Obiecaj mi, że zaopiekujesz się Azotkiem. Musi jeść dwa razy dziennie i iść na spacer co najmniej trzy razy.
- Możesz na mnie liczyć. - powiedziałam i chwyciłam delikatnie jej rękę. Było jeszcze widać kilka kropel krwi na śladach pocięcia. Maja szybko
odsunęła ją.
- Nie mów o tym nikomu. Nie chcę, żeby ktoś wiedział. - odrzekła.
- Ale czemu to robisz, co cię dręczy? - starałam się być wobec niej jak najbardziej delikatna, mówić spokojnym, cichym głosem. Chciałam, żeby
mi zaufała, żeby się przekonała do mnie.
- Sama nie wiem. Boję się, że coś złego się stanie, że mnie zabiorą w jakieś straszne miejsce.
- Nie martw się o to teraz. - powiedziałam i nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Lubisz pieski, prawda?
- Kocham! Nie wyobrażam sobie życia bez Azorka.
- Może chciałabyś poznać mojego zwierzaka. Ma na imię Max.
- Masz pieska? To fantastycznie, z chęcią go zobaczę. - powiedziała radośnie.
- Azorek biega sobie w ogródku. Możesz tu przyprowadzić swojego Maxa.
Nasz czworonożny towarzysz, świeżo wykąpany, nakarmiony i niedawno szczepiony, chętnie poszedł ze mną do Mai. Gdy go zobaczyła, z początku trochę się wystraszyła.
- A on nie gryzie? - zapytała.
- Możesz być spokojna. Nic ci nie zrobi.
Pies, jak to pies, wyczuł niepokojącą sytuację - podziwiam u zwierząt ten zmysł. Podszedł do dziewczyny i szturchnął jej rękę, żeby go
pogłaskała.
- Ma inną sierść, niż Azorek. Taką bardziej puszystą. - powiedziała. Spodobał jej się Max.
Nagle dostrzegłam coś na jej biurku - a mianowicie obrazek. Maja od zawsze ładnie malowała, nie inaczej było w przypadku tego dzieła. Przedstawiało
mężczyznę ubranego w strój wojskowy. Obok niego siedział owczarek. Koło tego dzieła leżała paczka papierosów. Maja zauważyła, że przyglądam
się jej rzeczom:
- To jest mój tatuś i Azorek. - powiedziała. Rzeczywiście, jej przybrana matka wspomniała raz o tym, że jej mąż był żołnierzem.
- Tęsknię za nim. Ostatnio wydawało mi się, że nas odwiedził, ale coś mi się chyba zdawało. - chodziło jej o sytuację, gdy pomyliła przybranego ojca z Kubą.
- Dalej palisz papierosy? - zmieniłam temat.
- Mama mnie tego oduczyła, ale ostatnio znalazłam w szafie paczkę. Już zapomniałam, jak to jest.
Zaniepokoiło mnie to.
- Nie chciałabyś czegoś zjeść? - spytałam.
- Nie chcę, proszę, nie zmuszaj mnie do tego! - przestraszyła się.
Nie dość, że schizofreniczka, to jeszcze palaczka, anorektyczka i nie wiadomo, kto jeszcze.
- Cześć, Max, ładnym pieskiem jesteś, wiesz? - mówiła do niego. Chyba jednak widziała różnicę pomiędzy prawdziwym a zmyślonym zwierzęciem.

Zachciało mi się płakać. Stałam i widziałam młodą dziewczynę, nieświadomą zupełnie swojego stanu. Mimo że teraz była radosna, bawiła się z Maxem,
jak gdyby nigdy nic, niedługo może trafić do psychiatry, gdzie codziennie będzie musiała walczyć z różnymi lękami.
- Czemu płaczesz, Aniu? - spytała.
- Nie płaczę, nic się nie stało. - przetarłam szybko łzy.
- Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
Max w końcu wyczuł ślady cięcia na jej dłoni i zaczął je lizać. Maja odsunęła rękę.
- Chciałabym zobaczyć tatę. On by mnie zrozumiał...
I oto odkryłam kolejny powód, dla którego Ajka mogła robić sobie krzywdę.
- Maju, nie możesz tak się ciąć, do niczego dobrego to nie doprowadzi.
- Nie myślę o tym. Nikt mnie nie rozumie, a w tym szpitalu nie dam sobie rady.
- Wszystko będzie dobrze, pomożemy ci. Może prześpij się trochę, zmęczona jesteś.
- Dobrze. Do widzenia, Max, miły z ciebie piesek. Azorek powinien już wrócić z podwórka.
Otworzyłam drzwi, przez które "wbiegł" pies Mai. Wzięłam Maxa na ręce i wyszłam z pokoju. Oczywiście zdałam wszystkim relacje z pobytu u przyjaciółki.
Tym razem poznałam więcej szczegółów dotyczących jej problemów. Zaczynam bać się tego, że kiedyś Majka może zrobić sobie coś gorszego, niż tylko
cięcie sobie skóry...

22 grudnia

Postanowiliśmy, za namową Andrzeja, spędzić święta razem z nim. Sporządziliśmy listę zakupów i udaliśmy się do sklepu. Następnie rozpoczęliśmy
wstępne przygotowania dań. Ciocia Frania uczyła mnie trochę gotowania w domu dziecka, więc mogłam objąć stanowisko "szefa kuchni". Andrzej
oczywiście też ma pojęcie na ten temat, ale, z tego co wiem, gustuje w kupowaniu gotowych obiadów. Max również chciał nam pomóc, ale raczej bardziej
zależało mu na wyprzątaniu jedzenia z lodówki. Zabawny psiak!
Byliśmy wczoraj odwiedzić Majkę. Zauważyłam, że od czasu spotkania z Maxem, trochę inaczej się zachowuje. Gdy z nią rozmawiałam, nie wspomniała
ani razu o swoim Azorku, zaś na jej biurku dostrzegłam kilka obrazków, wyraźnie przedstawiających naszego psiaka.
- Polubiłaś naszego Maxa? - spytałam.
- O tak, bardzo! Chciałabym go znowu zobaczyć.
- Poczekaj chwilę, zawołam go.
Ajka była bardzo rozpromieniona na samą myśl o spotkaniu z psem. Przyszłam za moment z Maxem na rękach. Wypuściłam go, a on momentalnie podbiegł do
Mai. Skoczył na łóżko, a za moment wszedł dziewczynie na kolana.
- On jest taki miły. Najładniejszy piesek, jakiego w życiu widziałam. Chciałabym mieć takiego.
Max wyraźnie przywiązał się do Ajki. Polubili się bezinteresownie.
Posiedziałam z Mają przez chwilę, potem wyszłam i przyszedł do niej Paweł z Moniką i Marcinem. Porozmawiali z nią chwilę i wyszli razem z psem.
Dziewczynie ciężko było rozstać się ze zwierzakiem.
- Żegnała się z nim chyba z 10 minut. - powiedziała później Monika.
Już wtedy chodził mi po głowie pewien pomysł, ale dziś omówiliśmy go wszyscy razem i każdy jednoznacznie się z nim zgodził.
- Max będzie idealnym prezentem gwiazdkowym dla Mai. - potwierdził Andrzej.
Kuba przez ten cały czas milczał, nie poszedł porozmawiać z Mają ( skoro ona pogodziła się z jego nieobecnością ).
- Wszystko dobrze, kuzynie? - zapytał Paweł.
- Nic nie jest dobrze, wszystko jest nie tak. - odpowiedział smutno.
Bilbo już się nie odezwał. Żal mu było kuzyna. Pierwsza dziewczyna, którą naprawdę polubił, jest teraz zupełnie innym człowiekiem.
- Boję się, że ona rzeczywiście chce sobie odebrać życie. - powiedział Kuba i pokazał Pawłowi starego smsa od Mai, przez który podjął się
poszukiwania dziewczyny.
- Od kiedy zobaczyła Maxa, zauważyłam, że jej samopoczucie zdecydowanie się polepszyło. - wtrąciłam.
- Możliwe, ale to może nie mieć żadnego wpływu na jej zachowanie. - powiedział smutno Paweł.

Wieczorem nie umiałam zasnąć, a że Andrzej jeszcze nie spał, poszłam do jego sypialni. Siedział w fotelu z książką.
- Nie masz czegoś ciekawego do czytania?
- Zależy, co cię interesuje. - uśmiechnął się.
Nagle przypomniałam sobie o "Władcy Pierścieni", którego zaczęłam czytać.
- Oczywiście, że mam. Niedawno kupiłem, świeżo wydane.
Sięgnął do półki i podał mi pierwszy tom. Położyłam się do łóżka, znalazłam fragment, na którym zakończyłam czytanie w domu dziecka i kontynuowałam.
Zaśmiałam się, gdy hobbit Sam skakał z radości, bo Gandalf nakazał mu towarzyszyć Frodowi w jego podróży - przypomniałam sobie siebie i Pawła.
To było tak dawno! Od tego czasu bardziej go polubiłam, chociaż dopiero teraz sobie to uświadomiłam. Wtedy patrzyłam na niego tylko jak na
zabawnego, zwariowanego kumpla, a teraz dostrzegłam coś więcej. Czuję się przy nim bezpiecznie i pewnie - w końcu to on przez cały czas dowodził
naszą "ekipą". Niby jest pokręcony i śmieszny, jednak z drugiej strony potrafi być wrażliwy i cierpliwy. Zresztą od zawsze zadziwiała mnie
jego osobowość. Ciekawa jestem, czy gdyby nie ta nasza "misja", bylibyśmy tak bliskimi przyjaciółmi, jakimi jesteśmy teraz.
Zamyśliłam się nad tym głęboko i nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

24 grudnia

Po południu odwiedziliśmy Maję, żeby dać jej nasz prezent. Nie da się opisać radości, jaką odczuła w tym momencie. Podbiegła do mnie i przytuliła
mocno. Wzruszyło mnie to ogromnie, jej matkę również. Ajka przecież nie przestała być moją ukochaną przyjaciółką.
Kuba stał z boku, nie chciał być zauważony. Nie uszło to uwadze Mai
- Kim jest ten chłopak? - szepnęła mi do ucha i pokazała w kierunku Drzewa.
- Nie pamiętasz go?
Podeszła do Kuby, przyjrzała mu się uważnie, ale nie skojarzyła go.
- Cześć, nazywam się Maja, a ty? - podała mu rękę.
- Jestem Kuba. - powiedział niepewnie.
- Ładne imię, mój kolega też tak się nazywał. Nawet jesteś do niego trochę podobny. - zaśmiała się.
Jednak nikomu innemu nie było tak wesoło. W szczególności dotknęło to Kubę - ciężko mu było się z tym pogodzić. Szepnęłam mu do ucha:
- Może spróbujcie wszystko od nowa?
Drzewo uśmiechnął się do mnie.
- Podobno ładnie malujesz. Pokażesz mi jakieś swoje dzieła? - spytał wesoło.
- Zwykłe obrazki. Ale skoro chcesz je zobaczyć... Chodź ze mną.
Pociągnęła go za rękę do swojego pokoju. Byli tam jakieś pół godziny. Gdy Drzewo wrócił do nas, pożegnaliśmy się z mamą Mai oraz z już nie "naszym"
ukochanym psiakiem Maxem i poszliśmy na kolację wigilijną do Andrzeja.
- I jak było? - spytał kuzyn.
- Wiesz, całkiem dobrze. Oprócz tego, że myli fakty, wciąż jest tą samą Mają, którą była kiedyś. Jest szansa, że będziemy
znów się przyjaźnić. Chociaż... - nie dokończył i zasmucił się.
- To już nie jest to samo, prawda? - powiedział Paweł.
- Niestety. I nigdy nie będzie.
Doszliśmy w milczeniu do domu Andrzeja.         Dokończyliśmy przygotowania, aż wreszcie zasiedliśmy przy stole wigilijnym. Jedliśmy w bardzo miłej
atmosferze, każdy był w dobrym humorze. Tylko Monika siedziała smutna. Gdy zaczęliśmy dzielić się opłatkiem, podeszłam od razu do niej.
Spojrzała na mnie ponurym wzrokiem.
- Słuchaj, wiem, że różnie między nami było, ale wiedz, że, mimo wszystko, traktuję cię, jak siostrę.
- Trochę wam namieszałam. Przepraszam, że było ze mną tyle kłopotu.
Zdziwiły mnie te słowa. Nie sądziłam, że stać ją na takie szczere wyznanie.
- To co, między nami zgoda?
- Zgoda. Ale i tak będę ci czasem musiała trochę podokuczać. - zaśmiała się.
Zauważyłam, że przygląda nam się Paweł. Gdy spojrzałam na niego, uśmiechnął się. To był znów ten głupkowaty, ale szczery uśmiech.
- Wesołych świąt, Kalina. Dobrze, że jesteś. - tyle słów mi wystarczyło. Popatrzył na mnie swoimi zielonymi oczami i przytulił.
- Wesołych świąt. - tylko tyle byłam w stanie powiedzieć.
Te święta, chociaż spędzone w zupełnie innym miejscu, niż zwykle, należały do najlepszych, jakie w życiu przeżyłam.

Podsumowaniem tego wieczoru był niespodziewany telefon do Kuby.
- To mój ojciec. - powiedział niepewnie Drzewo.
Dyrektor mówił tak głośno, że słyszeliśmy całą rozmowę:
- Synek, co ty wyprawiasz, gdzie jesteś?! - był bardzo wkurzony.
- Jestem we Wrocławiu, ze znajomymi. Paweł ci nie mówił?
- Jakieś bzdury mi tam naopowiadał. Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Jak cię jutro nie zobaczę w domu, pójdziesz z walizkami do tych swoim znajomych!
Paweł i pozostali też mają wrócić, bo ich ze szkoły wywalę!!
- Dobra, będę! Wiesz, czasem wolałbym faktycznie się wynieść!!
I się rozłączył.
- Słyszeliście rozmowę. Wracamy, ekipo.
Posprzątaliśmy stół i pozmywaliśmy naczynia. Potem spakowaliśmy swoje rzeczy.
- Odprowadzę was na przystanek. - powiedział Andrzej.
W święta nie jeżdżą żadne pociągi, więc musieliśmy pojechać jeszcze dzisiaj. Udaliśmy się do domu Ajki, żeby się pożegnać.
- Maja jest w szpitalu. Znów się cięła i zemdlała. Znalazłam ją leżącą na ziemi z nożem w ręku i z zakrwawioną ręką. - powiedziała nam zapłakana
mama dziewczyny.
- Rozumiemy. My niestety musimy jechać. Może jeszcze kiedyś tu wpadniemy. Do widzenia. - pożegnaliśmy się po kolei.
- Jedźcie bezpiecznie! - powiedziała na koniec.

Dotarliśmy na dworzec. Nadszedł czas na rozstanie z Andrzejem.
- Trudno mi będzie bez was. Przyzwyczaiłem się do waszego towarzystwa. - nawet nie próbował powstrzymać łez.
- Nam też. Jesteś dla nas, jak ojciec. - powiedziałam i również się rozpłakałam. Przywiązałam się do tego karzełka.
Długo trwały pożegnania. Wreszcie nadjechał pociąg, więc ostatecznie musieliśmy się rozstać.
- Do zobaczenia, moi kochani! - krzyknął do nas Andrzej.
Czyżby planował ponowne spotkanie z nami?

25 grudnia

Dojechaliśmy rano. Musieliśmy, póki co, się rozstać. Udałyśmy się z Moniką do naszego domu dziecka. Jednak nie znalazłyśmy cioci Frani.
- Cześć, nie widziałeś gdzieś cioci Franciszki? - spytałam nieznanego mi chłopca, którego pierwszego napotkałyśmy.
- Nie znam takiej pani. Słyszałem tylko, jak ktoś o niej mówił, że była tutaj opiekunką.
- Dzięki, mały. - powiedziałam i pobiegłam szybko do naszego pokoju. Okazało się, że był zamknięty. Wtedy podeszła do nas znienawidzona przeze mnie
pani Ewa.
- A wy co tu robicie, łobuziary brudne?!
- Dzień dobry, szukamy pani Franciszki.
- Słucham?! Ona już tu nie pracuje od tygodnia. Może znajdziecie ją w G12, podobno miała tam szukać nowej pracy.
Nie zwlekając, pobiegłyśmy w kierunku gimnazjum nr 12, czyli mojej szkoły. Przed wejściem spotkałyśmy poszukiwaną przez nas osobę.
- Dziewczynki, co wy tu robicie?! - zaskoczyłyśmy ją.
- Szukamy cię. Podobno cię zwolnili.
- Tak, niestety. Dopytywali się o was, więc musiałam im powiedzieć, że wyjechałyście w sprawie znalezienia nowego domu. Nie ustaliłam tego dokładnie
z właścicielem domu dziecka, więc mnie zwolnił. Uznał też, że mam was przyprowadzić i potwierdzić waszą "przeprowadzkę".
- Przepraszamy cię, ciociu. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby to wyjaśnić. Jesteśmy ci ogromnie wdzięczne.
- Nie martwcie się o mnie, dziewczynki. Gdybyście mnie szukały, będę cały dzień w domu. - podała nam swój adres.
Postanowiłyśmy, że pójdziemy spotkać się z Pawłem i Kubą. Może oni nam coś doradzą.
- Może Andrzej by wam pomógł? - wymyślił Bilbo.
Zadzwonił do karła, ale ten nie odbierał. Napisał więc smsa. Za jakieś 10 minut dostał odpowiedź:
- Będę u was niedługo.

Nie wiedzieliśmy, co mamy na ten temat myśleć. Poszłyśmy więc do cioci Frani powiedzieć jej to, co, na razie, wiemy. Posiedziałyśmy u niej niecałe
2 godziny, gdy zadzwonił jej telefon.
- Chodźcie, dziewczynki, chyba wreszcie ta cała sprawa się wyjaśni. - powiedziała po skończeniu krótkiej rozmowy telefonicznej.
W domu dziecka spotkaliśmy nie kogo innego, jak Andrzeja! Rozmawiał o czymś z właścicielem domu dziecka i podpisywał jakieś papiery.
Gdy zobaczył mnie i Monikę, podbiegł i uścisnął nas mocno.
- Witajcie, moje kochane! - ucieszył się chyba jeszcze bardziej, niż my.
- Cześć! Jak miło cię widzieć!
- Dzień dobry, pani. - zwrócił się grzecznie do cioci Frani.
- Dzień dobry. - uśmiechnęła się.
- Słuchajcie, dziewczyny, potrzebuję waszej zgody - trochę samotny się czuję bez was, a skoro pan właściciel domu dziecka twierdzi, że
znalazłyście sobie nowy dom, pomyślałem, że mogę was wziąć do siebie...
- Naprawdę?! Dziękujemy, Andrzeju!! - obie z Monią nie posiadałyśmy się z radości.
Musieliśmy ustalić dużo spraw dotyczących adopcji. W międzyczasie Andrzej zapytał:
- Skoro dziewczynki znalazły dom, to może przywróci pan do pracy panią Franciszkę?
- Hm, właściwie zawsze dobrze się sprawowała. Ale o tym porozmawiamy później.
Po tym całym zamieszaniu musiałyśmy powiedzieć o wszystkim chłopakom.
- Czyli, że znów zmienisz szkołę? - zapytał Paweł.
- Na to wygląda. Ale przynajmniej będziemy szczęśliwe, mieszkając w normalnym domu. - uśmiechnęłam się, jednak zauważyłam, że Bilbo jest smutny.
- Co jest, panie Baggins, tęsknisz za przygodami? - zaśmiałam się.
- Bardziej ciebie i Moniki będzie mi brakować. - powiedział smutno.
- Andrzej ma telefon, będziemy się kontaktować. - próbowałam go pocieszyć.
- Słuchajcie, jak ja skończę gimnazjum, wynoszę się do was, do Wrocławia. - postanowił Kuba.
- Ale przecież tu masz dom i rodzinę.
- Mojego ojca trudno nazwać rodziną - on i tak nigdy nie ma dla mnie czasu, dziwię się, że zauważył, że nas nie ma.
- Smutne. - powiedziałam ze współczuciem.
- A wy co, chłopaki, pojedziecie ze mną? - zwrócił się do Pawła i Marcina.
- Jak jakaś dobra szkoła jest w pobliżu, to czemu nie?
- Świetnie, więc jesteśmy umówieni. Przygotujcie się we wrześniu na nasz przyjazd. - puścił do nas oko.
Po tym spotkaniu pojechałyśmy z Monią pakować nasze rzeczy.
- A więc jednak jesteś na mnie skazana. - zaśmiała się Monika.
- Na to wygląda. Nie wiem, jak to przeżyję. - uśmiechnęłam się.
Przez cały dzień nie myślałam o tym, że dziś są święta Bożego Narodzenia! Zapamiętam ten dzień do końca życia.

27 grudnia

Dyrektor mojej i Moniki szkoły ustalił już przeniesienie nas do podstawówki i gimnazjum we Wrocławiu. Mam nadzieję, że nie będzie przypominało
tego, w którym byłam na samym początku. Właściwie to nie przejmuję się tym tak samo, jak w przypadku wcześniejszej szkoły. Teraz mam
przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć. Dzięki nim tak wiele się zmieniło!

Ciocia Frania wróciła do domu dziecka. Cieszę się, że wreszcie mogłam się jej odwdzięczyć.

Wreszcie nadszedł czas na pożegnanie z chłopakami. To był najbardziej bolesny moment. Rozmawialiśmy chyba jeszcze z pół godziny przed
naszym wyjazdem: umawialiśmy się na ferie zimowe i inne wolne dni, że przyjadą do Wrocławia.
- Postaramy się poszukać jakiejś dobrej szkoły średniej w okolicach waszego miasta. - powiedział, zadowolony z tego pomysłu, Kuba.
Czekaliśmy jeszcze na Pawła, który poszedł zapalić. Niestety, nie udało mu się uwolnić z tego nałogu. Długo go nie było, więc poszłam
do niego.
- Co tak długo?
- Zapalniczka mi się psuje, nie umiałem odpalić. - skończył i wyrzucił papierosa na trawę.
- Nie udało ci się przestać. - stwierdziłam.
- Niestety. Mam nadzieję, że szczególnie ci to nie przeszkadza.
- Niby nie, ale jeżeli będziesz próbował z tym skończyć, docenię to.
- Zobaczę. Póki co, nie potrafię.
Zamilkliśmy na chwilę.
- Smutno mi będzie bez ciebie, wiesz? - wyznałam.
- Tak, dobrze o tym wiem. Jesteś mi bliższa, niż zwykła przyjaciółka.
I znów ten głupkowaty uśmiech. I jak tu go nie lubić??
- Chodź, zaraz wasz pociąg przyjedzie. - chwycił mnie za rękę.
Za chwilę nadjechał nasz środek lokomocji. Po ostatnich pożegnaniach wsiedliśmy do środka i machaliśmy do chłopaków przez okno. Łza
zakręciła mi się w oku.

Usiadłam przy oknie i zaczęłam myśleć o Pawle. Trudno nazwać więź, która nas łączy. Na pewno jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi. I co
dalej? Co będzie za kilka lat? Nie potrafię teraz tego przewidzieć.
- O czym myślisz? - spytała nagle Monika.
- O wszystkim i o niczym. - zaśmiałam się.
- Andrzej zasnął, więc nie mam z kim gadać. Nudzi mi się.
Nagle przypomniałam sobie najbardziej istotną rzecz.
- Monia, rozmawialiście może o Mai?
- Tak, spytałam o to, bo nikt inny o tym nie pamiętał. Podobno, jak na razie, wszystko dobrze, ale dziewczyna popada w coraz większą
depresję. Nie wiadomo, co z tego wyniknie.
- Coś czuję, że będziemy musieli działać w tej sprawie.
Nie potrafię siedzieć bezczynnie, gdy komuś dzieje się krzywda, a ja mogę pomóc. To jest jeden z powodów, dla którego zamieszkam we
Wrocławiu.
- Aha, podobno dopytywała się o Kubę. Chyba znów go polubiła.
Skoro wcześniej byli sobie tak bliscy, dlaczego nie mogą odnowić tej więzi? Zabawne!
Jednak strasznie jest pomyśleć o tym, że dla Mai nie ma już szans na wyleczenie. Nie będę teraz o tym myśleć - jak
przyjadę, dowiem się, w jakim stanie jest moja przyjaciółka i będę starała się jej pomagać. To jest teraz mój główny i, jak na razie,
jedyny cel. A co dalej? Co ze mną i z Pawłem? Jak będzie wyglądać nowa szkoła? Tego, być może, dowiem się już niebawem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz