poniedziałek, 9 lutego 2015

Przebudzenie

Świtało już, gdy obudziłam się i wyjrzałam przez okno. Lekkie, orzeźwiające powietrze rozchodziło się po całym pomieszczeniu, odrobinę niwecząc zapach leków i kroplówek.
Trudno mi było nazwać uczucie, jakie towarzyszyło mi w chwili, gdy dowiedziałam się o swoim nieuchronnym końcu. Lekarze dawali mi tydzień, może dwa, nie więcej. Szczerze powiedziawszy, moja uwaga skupiła się nie tyle na sobie, a bardziej na boleści matki. Co innego ojciec - mając przed oczami jego postawę zastanawiałam się, kogo tak naprawdę dotknęła tragiczna wiadomość. Czasem nawet powątpiewałam w to, czy moja rodzicielka szczerze tak czuła, czy też tylko odgrywała, być może zupełnie nieświadomie, jedną z przypisanych sobie życiowych ról.
Nie byłoby w porządku zakończyć na tym swoje przemyślenia. Otóż, okazało się, że prawdziwego współodczuwania doszukam się w całkowicie, wydawać by się mogło, niestworzonych do tego osób.
"Nie martw się, i tak kiedyś wszyscy umrzemy" - komentarz brata, w dodatku wypowiedziany z niebywałą lekkością, z początku przyprawił mnie o zawrót głowy. Jednak szybko zorientowałam się, że to właśnie tego potrzebowałam - nazywania rzeczy po imieniu. Łukasz okazał się jedynym, który był w stanie okazać mi takie wsparcie, jakiego szczerze mi brakowało. Rozbrajająco potrafił podnieść człowieka na duchu.
Był jeszcze i Michał. Ostatnia osoba, której spodziewałabym się właśnie w takiej chwili. Zabrakło przyjaciół, jak nie fizycznie, to duchowo - wybuchanie przy mnie rzewliwym płaczem tylko pogarszało moje samopoczucie, ba, miałam nieodparte wrażenie, że robili to tylko i wyłącznie dla siebie, żeby spełnić jako tako swój obowiązek wobec mnie.
Co więc kierowało Michałem? Szczera miłość? Czy tylko współczucie i wynikająca z niego chęć umilenia mi tych ostatnich dni? Próbowałam mu wmówić, że pokochał niemalże trupa - a jednak, coś zmusiło go, żeby wyznać mi to właśnie w takich okolicznościach. Nie obwiniałam go. Wręcz przeciwnie, uwielbiałam chwile, kiedy siedział obok mnie, trzymając moje dłonie w swoich, a wszystko to w całkowitym milczeniu. Przerywałam je, gdy akurat miałam ochotę na rozmowę, co on przyjmował z pełną akceptacją.
Przestałam wątpić w szczerość tych uczuć. Patrząc na jego zbolałą twarz, niegdyś tak ciepłą i promienną, zastamawiałam się, kto tak naprawdę umiera...
To właśnie jego oblicze ujrzałam jako ostatnie. Jakby na osłodę tego, co nieuchronne, uraczył mnie chyba najpiękniejszym ze swoich uśmiechów. "Kiedyś obudzisz się, a wtedy ja znów będę obok". Tak bardzo chciałabym w to wierzyć...

"Uciekaj, Michał, uciekaj!" - czułam, jak z obolałego od krzyku gardła przestał wydobywać się dźwięk, zagłuszony moim szlochaniem. Nie zdąży, nie jest w stanie, nie przeżyje...
Obudziłam się zlana potem. W pomieszczeniu nikogo nie było. Dostrzegłam pudełko czekoladek na półce obok łóżka, pewnie Michał przyniósł mi je, kiedy jeszcze spałam.
Jest bezpieczny, pomyślałam. Nie ściga go zgraja upiorów, demonów, czy cokolwiek innego to było.
Udałam się do łazienki. Spojrzawszy w lustro niezmiennie widziałam wciąż tą samą pewną siebie dziewczynę. Prawda, nie miałam ochoty się poddawać ani przez moment, choć przecież wiedziałam, że tę walkę już na pewno przegram. Pomimo tego nie bałam się. Przemyłam twarz wodą i wtuliłam w ręcznik. Nie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pomieszczenia. O tej porze nie spodziewałam się jeszcze przecież niczyjej wizyty.
- Znów krzyczałaś przez sen. - powiedziała smutno pielęgniarka, poprawiając moją pościel i poduszkę. Młoda kobieta o rudych, zawsze spiętych w kucyk włosach, której imienia jednak nie udało mi się zapamiętać, zwykle nie mówiła zbyt wiele, lecz to właśnie za to niezwykle ją szanowałam i lubiłam. Miała w sobie coś, co wpływało na mnie uspokajająco, gdy rodzice czy znajomi doprowadzali mnie niemal do furii. Nie narzucała się, przychodziła zwykle tylko na moment, szybko i sprawnie wykonując powierzone jej zadania. Wkrótce po niej odwiedził mnie Łukasz, posiedział jednak zaledwie chwilę, tłumacząc, że ma jakąś ważną sprawę do załatwienia. Szkoda, bo akurat miałam wyjątkową ochotę na wspólne wygłupy.
Kolejne dwie godziny przeleżałam bezczynnie, zastanawiając się, czy świat choć odrobinę zmieni się, kiedy mnie zabraknie. O rodziców się nie martwiłam. Lecz czy chłopcy szybko pogodzą się z tym faktem? Czy Michał odnajdzie miłość gdzie indziej?
To właśnie on przerwał moje przemyślenia. Wyglądał całkiem dobrze, humor zdecydowanie poprawił mu się od wczoraj, kiedy to nie wypowiedział do mnie ani słowa. Dziś był wyjątkowo rozmowny, opowiedział mi dużo o swoich sprawach w szkole i w rodzinie. Po prawie trzech godzinach rozstaliśmy się w pogodnych nastrojach.
To właśnie wtedy usłyszałam od niego słowa otuchy, które to później dźwięczały mi nieustannie w głowie, jak gdyby wypowiadane na okrągło. "Kiedyś obudzisz się, a wtedy ja znów będę obok". Pocałował mnie w policzek i wyszedł.
Nie minęło wiele czasu, nim nadszedł ten moment. Nie wiem, jakim sposobem, ale czułam, że nastąpi to właśnie teraz. Uczyniłam znak krzyża, prosząc w myślach o błogosławieństwo na dalszą drogę. Powieki zaczęły wolno opadać. Poczułam, jak ogarnia mnie najgłębszy ze wszystkich snów...

Co się dzieje?! Czułam, jak nogi niosły mnie w biegu, jak gdyby niezależnie od mojej woli. Z trudem obejrzałam się za siebie i dostrzegłam te same upiory, które we śnie goniły Michała. Nie miałam sposobności, by dłużej się nad tym zastanawiać, bo zjawy zdawały się zblizać coraz bardziej. Biegłam prosto przed siebie, zupełnie nieświadoma tego, gdzie dotrę - głęboka ciemność otaczała mnie z każdej strony.
W końcu ujrzałam go. Mikroskopijny świecący punkt gdzieś w oddali, który z czasem okazał się wejściem do jakiegoś pomieszczenia. Wciąż jednak dzieliła mnie od niego ogromna odległość, przy czym zaczynało mi już zupełnie brakować sił. Mój lęk nasilił się jeszcze, gdy poczułam na sobie oddech jednego z upiorów. Nie miałam odwagi, żeby obejrzeć się za siebie, nie mogłam też oderwać wzroku od świecącego punktu, będącego w tamtej chwili jedyną moją nadzieją, cokolwiek by się za nim nie kryło. Gdy już zaczynałam niemal potykać się o własne nogi i zdawało się, że już po mnie, gdzieś w swojej głowie usłyszałam znajomy głos. Tak, nie myliłam się, to Michał wołał, żebym biegła, uciekała jak najdalej od upiorów! Siła perswazji okazała się wystarczająca, żeby zmusić mnie do wysiłku ponad moje możliwości.
Dotarłam do świecącego pomieszczenia.

Oślepiający blask aż odrzucił mnie do tyłu. Nie byłam w stanie otworzyć oczu, udałam się więc po omacku w niewiadomą stronę. Przyjemne ciepło dobywało się ze światła, a panująca wokół cisza wręcz brzęczała mi w uszach. Zaraz, a może to... Tak, to bzyczenie pszczół dochodzące z niedaleka. Wciąż z zamkniętymi oczami, udałam się w tamtą stronę. Z czasem zamiast suchego, twardego podłoża poczułam pod stopami miły dotyk świeżej trawy. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie mam na sobie obuwia. Nie przeszkadzało mi to jednak, podobnie jak skromny ubiór, czyli lekka, kremowa sukienka bez rękawów, z cienkiego materiału, niezwykle wygodna. Długie włosy opadały mi na plecy; spostrzegłam, że, zgodnie ze swoim zwyczajem, miałam przy sobie gumkę owiniętą wokół nadgarstka. Dla wygody użyłam jej do upięcia włosów w kok.
Teraz, gdy intensywne światło przestało mnie oślepiać, mogłam przyjrzeć się miejscu, w którym się znalazłam. Zorientowałam się, że doskonale je znam.
Przetarłam oczy kilka razy, aby upewnić się, że wzrok mnie nie mylił. Jakim sposobem znalazłam się na podwórku koło mojego domu? Wszystko wyglądało tak, jak należy - stara piaskownica pełna łopatek i zabawek, obok zaś huśtawka, jedyna w okolicy, a także specyficzne drzewo, na które z jakiegoś powodu każdy uwielbiał się wspinać. Za trzepakiem rozciągał się las, z niego zaś dochodził najpiękniejszy ptasi śpiew. I kwiaty, pełno i wszędzie, dopełniały tak wyjątkowy dla mnie krajobraz. Zastanowiło mnie tylko jedno - gdzie się podziały dzieci?
Długo nie musiałam czekać na odpowiedź - radosne krzyki wypływały z głębi lasu. Lecz gdy ujrzałam ich twarze, zorientowałam się, że kompletnie ich nie znam. Nie zwróciły na mnie większej uwagi - uśmiechnęły się tylko, po czym wróciły do zabawy, tym razem w piaskownicy. Przyjrzałam się im dokładniej. Jedno z nich wydało mi się trochę znajome. Chłopiec wyglądał zupełnie jak... jak Michał! Znów przetarłam oczy. Nie, to nie był on, lecz ktoś łudząco do niego podobny.
Nagle doszły mnie wspomnienia, dopiero teraz, kiedy nie miałam się z kim nimi podzielić. Przecież to w tym miejscu zobaczyłam Michała po raz pierwszy!
Tamten dzień jawił mi się przed oczami, jak gdybym przeżyła go całkiem niedawno. Miałam 6 lat. Łukasz, jako że starszy, od dawna odwiedzał podwórko i znał tam każdego. Nadszedł w końcu czas, żebym i ja pokazała się innym dzieciom. Mało towarzyska, nieśmiała i zamknięta w sobie, najchętniej nigdy nie wyściubiałabym nosa poza dom. A jednak, Łukasz był uparty, niemal siłą zaciągnął mnie w to miejsce. Chciałam uciec, schować się jak najdalej. Strach nasilił się jeszcze, kiedy wszystkie dzieci wlepiły we mnie przeszywające, bezczelne wręcz spojrzenia. Traciłam nadzieję, że ktokolwiek mnie tu polubi, zaakceptuje. Na moje szczęście uwaga szybko skierowała się na zabawę, a ja z czasem wpasowałam się do otoczenia. Nim to jednak nastąpiło, zwykle siedziałam samotnie w rogu piaskownicy i malutkimi rączkami nieudolnie próbowałam usypać jakąś budowlę. Wtedy to pierwszy raz usłyszałam jego głos:
- Dam ci moją koparkę. - obudził mnie z zamyślenia widok jasnowłosego, uśmiechniętego chłopca bez przedniego zęba. Musiał wyglądać zabawnie, lecz wtedy strach odebrał mi rozum. Wręczył mi swoją zabawkę, po czym wstał i pobiegł pograć w piłkę z kolegami.
Jednak to jedyny epizod, jaki pamiętam. Jego rodzina chyba szybko potem się wyprowadziła, zobaczyłam go więc ponownie dopiero w liceum. Choć rozpoznałam w nim "chłopca od koparki", nie zwróciłam na niego większej uwagi. Za to, on jak widać, doskonale mnie sobie zapamiętał...
Jest i koparka! Jeden z dzieciaków właśnie odłożył ją w kąt, zainetresowany widokiem kolegi wspinającego się na drzewo. Podeszłam bliżej, żeby przyjrzeć się zabawce - dałabym głowę, że to jedna i ta sama! A jasnowłosy chłopiec? Tak, to ten, który właśnie usiadł na wysokiej gałęzi, ku zdumieniu i zachwytom pozostałych.
Niespodziewanie spojrzał mi prosto w oczy - ten sam błękit, ta sama głębia. Zdało mi się, jakby on również coś we mnie dostrzegł. Lecz zanim zdołałam się nad tym zastanowić, obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami...
Kim jesteś, chłopcze?

Niebyt. Moje zmysły odbierały jedynie śpiew, niezwykle delikatny, niczym ćwierkanie ptaka. Lecz poza tym, jakby zupełnie mnie nie było, namacalnie właściwie nie istniałam. A jednak myślałam, czułam, a nawet słyszałam! Wsłuchałam się w piękną melodię. Po chwili do moich uszu (jeśli mogę tak powiedzieć, zważywszy na ich brak) doszły również słowa. Nie potrafiłam określić, w jakim języku ktoś je wyśpiewywał, o ile w ogóle był to któryś z istniejących. Co najdziwniejsze, doskonale rozumiałam przekaz zawarty w tym tekście. Ciepły, zachęcający głos wołał mnie, żebym do niego przyszła. Używając barwnych, bogatych w jakieś wyjątkowe znaczenie słów zapraszał mnie do siebie. Całkowicie dałam ponieść się niezwykłej muzyce, kiedy nagle, jak od strzału, zapanowała przeszywająca cisza.
I oto ujrzałam go. Biały, wzniosły ptak dostojnie rozpostarł przede mną szerokie skrzydła. Biel to jednak zdecydowanie za mało powiedziane - najczystszej, lśniącej barwy jego piór chyba żadne ludzkie oko nigdy nie ujrzało i pewnie nie ujrzy. To właśnie on śpiewał, byłam tego pewna, choć przecież już milczał, kiedy mi się ukazał. Jego widok sprawił, że dotychczas nie zauważyłam pustej przestrzeni otaczającej mnie niczym próżnia. Tylko on jeden - istota najdoskonalsza z doskonałych. Patrzył przez moment w moją stronę, wydawać by się mogło, że widział mnie mimo braku cielesności, po czym wzleciał na rozpostartych wcześniej skrzydłach. Szybko zniknął gdzieś w niebycie, wówczas to poczułam ogromną tęsknotę za nimi. Ogarnęła mnie głęboka frustracja, uczucie ponad wszelkie inne, jakie kiedykolwiek doznałam w życiu.
Lecz czy ja jeszcze żyję? To bez znaczenia, liczył się już tylko i wyłącznie niezwykły ptak.
Niespodziewanie odczułam przypływ emocjonalnego ciepła. Moje usta, choć przecież ich nie posiadałam, same zaczęły układać się w słowa ptasiej pieśni. Wydobyłam z siebie cudną melodię, pod wpływem której uniosłam się wraz z jej brzmieniem.
Ukazał mi się obraz - oto ujrzałam nasz świat z wysokości. Dosłownie ujmując, miałam widok z lotu ptaka, bowiem uświadomiłam sobie, że w tamtej chwili stałam się nim! I to właśnie tą najpiękniejszą istotą, o piórach czystszych niż biel, wcieliłam się w nią. Obejrzałam się wokół siebie - ptactwo, prawie dorównujące mi wzniosłością, leciało moim torem, powtarzając za mną słowa pieśni, niczym chór anielski.
Czułam się wolna, w żaden sposób nieograniczona. Podniebna podróż nie wymagała ode mnie najmniejszego wysiłku, jak gdyby samo powietrze unosiło mnie, a tylko wiatr lekko pchnął ku przodowi. Z potoku nieokreślonych wyśpiewywanych słów wyłonił się w końcu krótki fragment, który byłam w stanie dokładnie zrozumieć, a nawet przytoczyć:

Spróbuj wsłuchać się w szept,
W śpiew Ducha...

Wyobraziłam sobie, że to nie powiew wiatru, a muzyka unosi mnie wysoko ponad ziemią.

Zdziwiłam się nieco, kiedy coś zmusiło mnie, by obniżyć tor lotu. Po chwili znajdowałam się zaraz nad powierzchnią podłoża, spostrzegłam też, że inne ptaki przestały mi towarzyszyć. Postanowiłam przysiąść na pobliskim drzewie. Gałęzie skutecznie osłaniały mnie przed ewentualnym nieprzychylnym spojrzeniem.
Nie bez powodu wybrałam takie miejsce. Bo oto ukazał mi się koszmarny widok, zmuszający mnie do ponownego powrotu do wspomnień, tym razem tych mroczniejszych. Jakbym znów stanęła twarzą w twarz z tym samym okrucieństwem. Ból kobiety zdawał się być moim bólem.
Przypomniałam sobie tamten dzień, w którym to jako zaledwie dziewięciolatka, zapuszczając się wraz z koleżanką w nieznane nam jeszcze dzielnice naszego osiedla, trafiłam właśnie do tego domu. Pozostając w ukryciu byłyśmy świadkami sceny, w której to mężczyzna wyrzucił swoją żonę za drzwi. Potraktował ją wręcz bestialsko, szarpiąc za włosy i okładając pięściami. Julka, moja koleżanka, pisnęła przeraźliwie i uciekła, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Mimo strachu moja ciekawość była silniejsza, obserwowałam więc dalej rozwój wydarzeń. Z każdym uderzeniem czułam niemalże na sobie ból tej kobiety, jakbym przeżywała to razem z nią. Będąc jeszcze małolatem nie potrafiłam zrozumieć, co zmusiło mężczyznę do rękoczynu, później dopiero przekonałam się, że w niektórych rodzinach takie sytuacje są na porządku dziennym. Jednak w umyśle dziecka widok ten zagnieździł się do tego stopnia, że później wręcz panicznie reagowałam na całkiem niegroźne bójki kolegów czy stanowczość i złość nauczycieli. Bałam się ponownie ujrzeć podobną sytuację, nawet w filmach. Z czasem do tego przywykłam, co nie sprawiło jednak, że oglądałam takie sceny z zupełną obojętnością.
Czemu akurat w tamtym momencie zmuszona byłam ponownie zostać świadkiem całego zajścia? Strach zawładnął mną, jak niegdyś 9-letnią dziewczynką. Bałam się, że mężczyzna i tym razem dostrzeże mnie i niemal zwali z nóg potwornym, przeszywającym spojrzeniem, a ja drugi raz już nie zdążę przed nim uciec.
Narodził się jednak we mnie zalążek odwagi. Ptasia pieśń zabrzmiała z mego wnętrza, donioślej i piękniej niż jeszcze chwilę wcześniej. Tak też stałam się świadkiem niezwykłego zdarzenia. Mężczyzna przerwał swą okrutną czynność, wsłuchując się w mój głos. Wciąż mocno trzymając żonę za ramię, stał nieruchomo i skupiał się na muzyce. Trwali tak przez dłuższą chwilę, dopóki pieśń nie skończyła się i na powrót nie zapanowała cisza. Mężczyzna jeszcze przez moment nie mógł wyjść z osłupienia. Gdy już się otrząsnął, jak porażony prądem szybko odsunął rękę z ramienia żony. Ta spojrzała na niego pytająco, na co on pogładził ją nienachalnie i zdecydowanym krokiem wszedł do domu. Kobieta jednak stała wciąż w tym samym miejscu, rozglądając się i wyraźnie zastanawiając, skąd mógł pochodzić śpiew. Po chwili namysłu na jej ustach pojawił się zagadkowy uśmiech. Przeżegnała się, po czym zniknęła za drzwiami.

Z nieba usłyszałam wzywający mnie głos. Czas wracać, pomyślałam. Ale dokąd? Co ze mną będzie? Rozpostarłam skrzydła i skierowałam się ku górze. Chciałam w końcu dowiedzieć się, co mogły oznaczać wydarzenia, których okazałam się być uczestnikiem.
Tymczasem doznałam zaskoczenia. Poczułam, że traciłam siły, a skrzydła odmawiały mi posłuszeństwa, nie chcąc dalej mnie unosić. Zaczęłam spadać, z coraz większą prędkością kierowałam się z powrotem ku dołowi, bezskutecznie wymachując przy tym skrzydłami. Nie wydawało mi się, bym wcześniej na tyle wysoko się wzniosła, jednak upadek ciągnął się w nieskończoność. Chciałam zawołać, prosić o pomoc, lecz nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.
Kiedy już traciłam nadzieję na wyjście z opresji, nagle jakby cały świat stanął w miejscu. Zamarłam jakby w próżni, nie odważyłam się jednak otworzyć zasiśniętych oczu. Usłyszałam znów ten głos, te same kojące słowa. "Kiedyś obudzisz się, a wtedy ja znów będę obok". Poczułam na sobie znajomy dotyk, pod wpływem którego, niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki, wróciłam do rzeczywistości...
Otworzyłam oczy. Pierwsze co ujrzałam, to rozpromieniona twarz Michała.
- Witaj ponownie. - szepnął i delikatnie pocałował mnie w czoło.

- Co się stało, gdzie jesteśmy? - próbowałam oprzytomnieć.
- Wróciłaś do nas, zapadłaś tylko w śpiączkę. Lekarze od początku dawali ci duże szanse. Za jakiś czas będziesz mogła wrócić do domu. - mówił spokojnie, jego twarz nie skrywała jednak rozpierającego go entuzjazmu.
Przypomniała mi się pewna kobieta. Uśmiechnęłam się zagadkowo, przeżegnałam i zapadłam w sen. Bez obaw, obudziłam się z niego szybko, wypoczęta jak nigdy dotąd.
Byłam sama w pomieszczeniu. Ostrożnie podniosłam się z łóżka i wyjrzałam przez okno. Dostrzegłam ptaka o białych piórach, siedzącego na pobliskim dachu. W myślach próbowałam przypomnieć sobie melodię ptasiej pieśni, jednak na próżno. Za to, ku mojemu zaskoczeniu, w pamięć doskonale wryły mi się jedyne w pełni zrozumiałe dla mnie słowa utworu:

Spróbuj wsłuchać się w szept,
W śpiew Ducha...

Ilekroć w życiu dręczyły mnie wątpliwości, przypominałam sobie ten fragment. Wówczas byłam już pewna wszystkiego.

2 komentarze: