6:00
- 7:00
Jeszcze pięć minutek. Zdawało mi się, że
powiedziałam to w myślach tylko raz, nim spostrzegłam, że minęło pół godziny.
Mgła. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam
się, czy mleczna masa znów ogarnęła miasto, czy to tylko rozmyty obraz przed
zaspanymi oczami.
To i tak bez znaczenia...
Ogarnęło mnie paskudne zaniepokojenie,
będące najczęściej następstwem dziwnych snów. Co tym razem? Podrapałam się po
głowie, co wywołało nieoczekiwany ból.
No jasne, siniaka nabiłam sobie wczoraj
wieczorem, waląc głową o ścianę. Zaraz... Czy to jedna z tych nowatorskich
terapii, o której przeczytałam w nieistniejącej gazecie? Oczekiwany efekt
nastąpił natychmiast, zapomniałam o krzywdzie. No i straciłam przytomność.
La, la, la, czy to ja? Trzymam w objęciach cały wszechświat...
Zanuciłam jedną z sobie tylko znanych
piosenek, wydostając się spod kwiecistej pościeli. Rzecz jasna, melodię i słowa
wymyśliłam sama, żeby choć w odosobnieniu móc popisać się pomysłowością i
oryginalnością.
Często nie rozumiem własnych myśli, a
już szczególnie o świcie. Nazywam to etapem pośrednim między letargiem a
świadomością, między snem a przytomnością.
Rozchwiany bajkopisarz, komentator codzienności
Patrzyłam na nabazgrany na ścianie
łazienki napis, uważnie szczotkując zęby. Przyglądałam się równiutkim
zębom, które już niedługo miały uwolnić się z objęć aparatu ortodontycznego.
Mój pierwszy etap do bycia piękną.
Dlaczego w tym mieszkaniu jest pusto?
Zadaję sobie to pytanie od miesiąca, od kiedy wprowadziłam się do niewielkiej
kawalerki w lokalu na ulicy Pokrętnej. O ironio...
Kiedyś napiszę o tym powieść. O
pokręconej dziewczynie, której świat chciałby obrócić się o sto osiemdziesiąt
stopni, tymczasem rzeczywistość stanęła w bezruchu, jak zegar z wyczerpaną
baterią. Zatrzymana wskazówka wpatrywała się we mnie z szyderczym uśmiechem.
7:00
- 8:00
Carpe
Diem.
Taką nazwę nosiła moja ulubiona kawiarnia czytelnicza, jakby za każdym kolejnym
razem próbując zmotywować mnie do działania. A ja, głupia, zawsze mam ochotę
stanąć na wprost ozdobnego szyldu i wykrzyczeć: Memento mori!
Zamówiłam ulubioną kawę, siedząc przy
ulubionym stoliku w prawym kącie. Sięgnęłam do niewielkiej biblioteczki, na oślep
wybierając jakąś miłą w dotyku książkę.
Spojrzałam na wyraźnie podniszczoną
okładkę dzieła, o charakterystycznym zapachu, wywołującym u mnie zawsze
przyjemny zawrót głowy. Przyłożyłam papier do nosa, wciągnęłam powietrze kilka
razy, napawając się niebywałym entuzjazmem.
Poezja? Zawiodła mnie zawartość książki,
będąca jedynie bełkotliwym spisem czyichś rozważań o życiu. Robię to
codziennie, a jakoś nikt mi za to nie płaci.
Odrzuciłam dzieło gdzieś w bok, chowając
twarz w dłoniach. Odetchnęłam ciężko, czując ogarniające mnie zmęczenie.
Żyję nocą, świt jest momentem, w którym
powinnam błądzić pomiędzy kolejnymi częściami snów, próbując odnaleźć jakąś
wartość, jakieś nieznane wspomnienie.
Nagle obudziłam się z zamyślenia,
spojrzałam na serwetkę leżącą zaraz obok filiżanki. Zdumiałam się na widok
nieświadomie zapisanych przeze mnie słów:
Jestem tylko
początkiem i końcem, cząstka wyłącznie wykracza poza te granice.
Przymocowałam ją na ścianie, zaraz pod
malowniczym obrazem z wizerunkiem jednego z tych pisarzy, którzy są tak sławni,
że nikt ich nie rozpoznaje. Zawiesiłam, by ktoś przeczytał choć raz cząstkę
mnie, język duszy ujęty w zrozumiałych słowach.
Uniosłam głowę, zwracając nagle uwagę na
osobę wchodzącą właśnie do kawiarni. Któryś z nieznanych mi zmysłów
podpowiedział, że to właśnie JEGO zobaczę w TYM miejscu o TEJ porze.
Widziałam, że rozglądał się nieco
nerwowo, szukając wolnego stolika. Dopiłam pospiesznie kawę, porwałam torebkę i
wstałam szybko, podbiegając w jego stronę.
- Tu jest wolne - zagadnęłam, wskazując
swój ulubiony kąt.
Mężczyzna spojrzał na mnie nieco
zdumiony, przyglądał się przez dłuższy moment.
- Dziękuję - mruknął, wyraźnie
zaskoczony.
Wyszłam pospiesznie, zanim zdążył
dotrzeć do stolika. Stanęłam przy oknie, zerkając przez nie do środka
lokalu.
Przynęta okazała się skuteczna. Od razu
dostrzegł serwetkę, patrzył na nią z niebywałym zdumieniem. Czytał.
Uśmiechnęłam się do siebie, podążając w
zamierzonym kierunku i nucąc znów swoją piosenkę.
Carpe
diem,
pomyślałam. Od tego wszystko się zaczyna.
8:00
- 15:00
Każdy przeciętny człowiek spędza ten
przedział godzin w pracy. Ale nie ja!
Błądziłam, ale tylko wewnętrznie.
Siedziałam na ławce w Parku kogoś tam, nigdy nie potrafię zapamiętać nazwiska
tego gościa. A to bohater narodowy, tak przynajmniej mówią.
Wpatrywałam się w jego posąg, jakże
wzniosły i otoczony szacunkiem. Ja w niego, a on we mnie, jakby chciał wywołać
wyrzuty sumienia.
Za
naród! Za wolność! Krew przelana za matkę ojczyznę...
Coś w tym stylu wołałby właśnie, gdyby
nie był kamienną figurą. Ja i tak słyszałam jego okrzyki aż za dobrze.
Mogłabym zapalić papierosa, wyjąć gazetę
albo komórkę, próbując sobie wmówić, że to nadaje życiu sens.
Zamknęłam oczy, znalazłam się nagle gdzie
indziej.
Obrót o sto osiemdziesiąt stopni.
Mężczyzna z kawiarni również nie chce wejść w schemat początku i końca,
uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy znalazł zapisaną serwetkę.
Znał mnie, ciekawe ile czasu zajęło mu,
żeby się domyślić. Czy dojdzie do mnie, za wskazówkę obierając słowo nieskończoność?
To rzeczywiście trwa bez końca. Siedem
godzin zamienia się nagle w siedem miesięcy, siedem lat... Może nawet siedem
wieków?
Przecież pamiętam. Widziałam, jak ten z
posągu oddawał życie, by ludzkość mogła cieszyć się wolnością, niezależnością. Mężczyzna
z kawiarni prawie zapomniał, że życie jest bezcennym darem. Jeszcze niedawno
chciał odejść z tego świata, dla samego tylko odejścia.
To ja napisałam ten zbiór bzdurnych
wierszyków, na który, ku własnemu niezadowoleniu, trafiłam w Carpe Diem. Z pewnością facet odnalazł
także i to.
To i tak bez znaczenia...
Zasnęłam, utonęłam w rozmyślaniach. Nie
spojrzałam na telefon, nie chciałam wiedzieć, ile czasu upłynęło. Siedem
godzin, miesięcy, lat... wieków?
15:00
- 17:00
Wróciłam na popołudniową, prawie
wieczorną już kawę, siadając oczywiście w ulubionym kącie. Zdziwił mnie widok
serwetki, niby tej samej, którą zostawiłam tu o poranku, jednak charakter pisma
i treść zdecydowanie się różniła.
Głód
rodzi ambicje.
Głód
rodzi nieznane pragnienia.
Głód
prowadzi do osłabienia.
Aż zaburczało mi w brzuchu na myśl o
jedzeniu. Zaraz jednak spostrzegłam, że przecież nie o taki głód chodziło
autorowi.
Miałam to przyjąć jako odpowiedź?
Otwartość na dyskusję? Czytałam po kilkanaście razy krótki tekst, próbując
nauczyć się go na pamięć.
Potrzebował pokarmu, czegoś, co
wypełniłoby go po same brzegi. Bohatera z posągu ucieszył zaledwie (albo AŻ)
niepodległy kraj, wyrwany z ucisku. Mężczyzna szukał czegoś więcej.
Ten z kamiennej figury nie obawiał się
śmierci, zamknięcia w schemat początku i końca. Zamknęli go, owszem, ale w
nazwie znanego parku, co równało się niemal z nieśmiertelnością.
Co zaspokoi głód mężczyzny z kawiarni? Czego szuka w Carpe Diem?
Zanim wyszłam, zostawiłam swoją
odpowiedź. Ten sam co o poranku zmysł podpowiedział mi, że facet będzie na nią czekał.
Czekając
bezczynnie, możesz zagłębić się w wieczną niemoc. By później żałować.
17:00
- 22:00
Spojrzawszy na kalendarz, odetchnęłam z
ulgą. Nie wykroczyłam poza jeden dzień.
Dla kogo piszę? Z pewnością się nie
powstrzymam, zostawię pamiętnik w prawym kącie kawiarni czytelniczej, włożę do
biblioteczki w widocznym miejscu.
Czy znajdzie go ten sam mężczyzna?
Wolałabym wierzyć, że nigdy tam nie wróci, że nie odpowie na moją wiadomość. Że
Carpe Diem zadomowiło się już w jego
duszy.
Znajdzie go kolejny zagubiony
śmiertelnik, prawdopodobnie nie rozumiejący z tego ani słowa. Zniechęci się,
ale szybko potem zajrzy ponownie, podejmie się wyzwania. Pierwszy krok, by
popracować nad samym sobą.
Skuje skrzywioną duszę w taki aparat
ortodontyczny, skuje choćby dla samego piękna. Już nigdy nie będzie wstydził
się szerokiego uśmiechu, emanowania radością.
22:00
- 6:00
Pora snu, która do tego nadaje się
najmniej. Umysł budzi się do życia, rodzi niestworzone rzeczy, pisze niemożliwe
historie.
Jedną z nich jest posąg Za wolność! Za kraj!. Drugą nieznany
pisarz z obrazu w kawiarni, któremu anonimowość najwyraźniej nie przeszkadzała,
skoro przetrwał, zamknięty w ramach malowidła. Inną mężczyzna z kawiarni,
którego głód zaspokoiła serwetka.
I wreszcie ja. Na imię mi Nieskończoność.
Dla nich
to tylko słowo. Dla mnie zaś zaledwie krótki sen, który ustąpi godzinom życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz