sobota, 19 marca 2016

Carpe Diem

6:00 - 7:00

Jeszcze pięć minutek. Zdawało mi się, że powiedziałam to w myślach tylko raz, nim spostrzegłam, że minęło pół godziny.
Mgła. Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się, czy mleczna masa znów ogarnęła miasto, czy to tylko rozmyty obraz przed zaspanymi oczami.

To i tak bez znaczenia...

Ogarnęło mnie paskudne zaniepokojenie, będące najczęściej następstwem dziwnych snów. Co tym razem? Podrapałam się po głowie, co wywołało nieoczekiwany ból.
No jasne, siniaka nabiłam sobie wczoraj wieczorem, waląc głową o ścianę. Zaraz... Czy to jedna z tych nowatorskich terapii, o której przeczytałam w nieistniejącej gazecie? Oczekiwany efekt nastąpił natychmiast, zapomniałam o krzywdzie. No i straciłam przytomność.

La, la, la, czy to ja? Trzymam w objęciach cały wszechświat...

Zanuciłam jedną z sobie tylko znanych piosenek, wydostając się spod kwiecistej pościeli. Rzecz jasna, melodię i słowa wymyśliłam sama, żeby choć w odosobnieniu móc popisać się pomysłowością i oryginalnością.
Często nie rozumiem własnych myśli, a już szczególnie o świcie. Nazywam to etapem pośrednim między letargiem a świadomością, między snem a przytomnością.

Rozchwiany bajkopisarz, komentator codzienności

Patrzyłam na nabazgrany na ścianie łazienki napis, uważnie szczotkując zęby. Przyglądałam się równiutkim zębom, które już niedługo miały uwolnić się z objęć aparatu ortodontycznego. Mój pierwszy etap do bycia piękną.

Dlaczego w tym mieszkaniu jest pusto? Zadaję sobie to pytanie od miesiąca, od kiedy wprowadziłam się do niewielkiej kawalerki w lokalu na ulicy Pokrętnej. O ironio...

Kiedyś napiszę o tym powieść. O pokręconej dziewczynie, której świat chciałby obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni, tymczasem rzeczywistość stanęła w bezruchu, jak zegar z wyczerpaną baterią. Zatrzymana wskazówka wpatrywała się we mnie z szyderczym uśmiechem.

7:00 - 8:00

Carpe Diem. Taką nazwę nosiła moja ulubiona kawiarnia czytelnicza, jakby za każdym kolejnym razem próbując zmotywować mnie do działania. A ja, głupia, zawsze mam ochotę stanąć na wprost ozdobnego szyldu i wykrzyczeć: Memento mori!

Zamówiłam ulubioną kawę, siedząc przy ulubionym stoliku w prawym kącie. Sięgnęłam do niewielkiej biblioteczki, na oślep wybierając jakąś miłą w dotyku książkę.
Spojrzałam na wyraźnie podniszczoną okładkę dzieła, o charakterystycznym zapachu, wywołującym u mnie zawsze przyjemny zawrót głowy. Przyłożyłam papier do nosa, wciągnęłam powietrze kilka razy, napawając się niebywałym entuzjazmem.

Poezja? Zawiodła mnie zawartość książki, będąca jedynie bełkotliwym spisem czyichś rozważań o życiu. Robię to codziennie, a jakoś nikt mi za to nie płaci.

Odrzuciłam dzieło gdzieś w bok, chowając twarz w dłoniach. Odetchnęłam ciężko, czując ogarniające mnie zmęczenie.

Żyję nocą, świt jest momentem, w którym powinnam błądzić pomiędzy kolejnymi częściami snów, próbując odnaleźć jakąś wartość, jakieś nieznane wspomnienie.

Nagle obudziłam się z zamyślenia, spojrzałam na serwetkę leżącą zaraz obok filiżanki. Zdumiałam się na widok nieświadomie zapisanych przeze mnie słów:

 Jestem tylko początkiem i końcem, cząstka wyłącznie wykracza poza te granice.

Przymocowałam ją na ścianie, zaraz pod malowniczym obrazem z wizerunkiem jednego z tych pisarzy, którzy są tak sławni, że nikt ich nie rozpoznaje. Zawiesiłam, by ktoś przeczytał choć raz cząstkę mnie, język duszy ujęty w zrozumiałych słowach. 

Uniosłam głowę, zwracając nagle uwagę na osobę wchodzącą właśnie do kawiarni. Któryś z nieznanych mi zmysłów podpowiedział, że to właśnie JEGO zobaczę w TYM miejscu o TEJ porze.

Widziałam, że rozglądał się nieco nerwowo, szukając wolnego stolika. Dopiłam pospiesznie kawę, porwałam torebkę i wstałam szybko, podbiegając w jego stronę.
- Tu jest wolne - zagadnęłam, wskazując swój ulubiony kąt.
Mężczyzna spojrzał na mnie nieco zdumiony, przyglądał się przez dłuższy moment.
- Dziękuję - mruknął, wyraźnie zaskoczony.

Wyszłam pospiesznie, zanim zdążył dotrzeć do stolika. Stanęłam przy oknie, zerkając przez nie do środka lokalu.

Przynęta okazała się skuteczna. Od razu dostrzegł serwetkę, patrzył na nią z niebywałym zdumieniem. Czytał.

Uśmiechnęłam się do siebie, podążając w zamierzonym kierunku i nucąc znów swoją piosenkę.
Carpe diem, pomyślałam. Od tego wszystko się zaczyna.

8:00 - 15:00

Każdy przeciętny człowiek spędza ten przedział godzin w pracy. Ale nie ja!

Błądziłam, ale tylko wewnętrznie. Siedziałam na ławce w Parku kogoś tam, nigdy nie potrafię zapamiętać nazwiska tego gościa. A to bohater narodowy, tak przynajmniej mówią.

Wpatrywałam się w jego posąg, jakże wzniosły i otoczony szacunkiem. Ja w niego, a on we mnie, jakby chciał wywołać wyrzuty sumienia.

Za naród! Za wolność! Krew przelana za matkę ojczyznę...

Coś w tym stylu wołałby właśnie, gdyby nie był kamienną figurą. Ja i tak słyszałam jego okrzyki aż za dobrze.

Mogłabym zapalić papierosa, wyjąć gazetę albo komórkę, próbując sobie wmówić, że to nadaje życiu sens.

Zamknęłam oczy, znalazłam się nagle gdzie indziej.

Obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Mężczyzna z kawiarni również nie chce wejść w schemat początku i końca, uświadomił to sobie dopiero wtedy, gdy znalazł zapisaną serwetkę.
Znał mnie, ciekawe ile czasu zajęło mu, żeby się domyślić. Czy dojdzie do mnie, za wskazówkę obierając słowo nieskończoność?

To rzeczywiście trwa bez końca. Siedem godzin zamienia się nagle w siedem miesięcy, siedem lat... Może nawet siedem wieków?

Przecież pamiętam. Widziałam, jak ten z posągu oddawał życie, by ludzkość mogła cieszyć się wolnością, niezależnością. Mężczyzna z kawiarni prawie zapomniał, że życie jest bezcennym darem. Jeszcze niedawno chciał odejść z tego świata, dla samego tylko odejścia.

To ja napisałam ten zbiór bzdurnych wierszyków, na który, ku własnemu niezadowoleniu, trafiłam w Carpe Diem. Z pewnością facet odnalazł także i to.

To i tak bez znaczenia...

Zasnęłam, utonęłam w rozmyślaniach. Nie spojrzałam na telefon, nie chciałam wiedzieć, ile czasu upłynęło. Siedem godzin, miesięcy, lat... wieków?

15:00 - 17:00

Wróciłam na popołudniową, prawie wieczorną już kawę, siadając oczywiście w ulubionym kącie. Zdziwił mnie widok serwetki, niby tej samej, którą zostawiłam tu o poranku, jednak charakter pisma i treść zdecydowanie się różniła.

Głód rodzi ambicje. 
Głód rodzi nieznane pragnienia.
Głód prowadzi do osłabienia.

Aż zaburczało mi w brzuchu na myśl o jedzeniu. Zaraz jednak spostrzegłam, że przecież nie o taki głód chodziło autorowi.
Miałam to przyjąć jako odpowiedź? Otwartość na dyskusję? Czytałam po kilkanaście razy krótki tekst, próbując nauczyć się go na pamięć.

Potrzebował pokarmu, czegoś, co wypełniłoby go po same brzegi. Bohatera z posągu ucieszył zaledwie (albo AŻ) niepodległy kraj, wyrwany z ucisku. Mężczyzna szukał czegoś więcej.
Ten z kamiennej figury nie obawiał się śmierci, zamknięcia w schemat początku i końca. Zamknęli go, owszem, ale w nazwie znanego parku, co równało się niemal z nieśmiertelnością.

Co zaspokoi głód mężczyzny z kawiarni? Czego szuka w Carpe Diem?   

Zanim wyszłam, zostawiłam swoją odpowiedź. Ten sam co o poranku zmysł podpowiedział mi, że facet będzie na nią czekał.

Czekając bezczynnie, możesz zagłębić się w wieczną niemoc. By później żałować.

17:00 - 22:00

Spojrzawszy na kalendarz, odetchnęłam z ulgą. Nie wykroczyłam poza jeden dzień.

Dla kogo piszę? Z pewnością się nie powstrzymam, zostawię pamiętnik w prawym kącie kawiarni czytelniczej, włożę do biblioteczki w widocznym miejscu.

Czy znajdzie go ten sam mężczyzna? Wolałabym wierzyć, że nigdy tam nie wróci, że nie odpowie na moją wiadomość. Że Carpe Diem zadomowiło się już w jego duszy.

Znajdzie go kolejny zagubiony śmiertelnik, prawdopodobnie nie rozumiejący z tego ani słowa. Zniechęci się, ale szybko potem zajrzy ponownie, podejmie się wyzwania. Pierwszy krok, by popracować nad samym sobą.
Skuje skrzywioną duszę w taki aparat ortodontyczny, skuje choćby dla samego piękna. Już nigdy nie będzie wstydził się szerokiego uśmiechu, emanowania radością.

22:00 - 6:00

Pora snu, która do tego nadaje się najmniej. Umysł budzi się do życia, rodzi niestworzone rzeczy, pisze niemożliwe historie.

Jedną z nich jest posąg Za wolność! Za kraj!. Drugą nieznany pisarz z obrazu w kawiarni, któremu anonimowość najwyraźniej nie przeszkadzała, skoro przetrwał, zamknięty w ramach malowidła. Inną mężczyzna z kawiarni, którego głód zaspokoiła serwetka.

I wreszcie ja. Na imię mi Nieskończoność.


Dla nich to tylko słowo. Dla mnie zaś zaledwie krótki sen, który ustąpi godzinom życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz