Widzieliście go? Co on ma na sobie?
Elegancik! Koszula zapięta na
ostatni guziczek...
Skąd te czarne włosy? Czyżby
kolejny intruz z wyspy?
Nowy! Co robi w Betra właśnie
teraz?
Wojna! Kolejny tchórz ucieka przed
wojną!
Ciekawy...
Fascynujący...
Dziwny!
Błagam,
nie patrzcie na mnie. Na samą myśl o tym, że wlepiacie we mnie ślepia, chce mi
się wymiotować.
Nie
wiem, czy nie przechodzę korytarzem zbyt szybko, okazując w ten sposób strach.
Czy też zbyt powoli, co może sprawiać wrażenie, jakbym pragnął ich spojrzeń,
domagał się pełni uwagi.
Znów
uciekam, chyba już nigdy nie przestanę. Chyba za głośno stukam obcasami świeżo
napastowanych butów, za nerwowo poprawiam duszący mnie już od jakiegoś czasu
granatowy krawat. Poprawiam grzywkę, by wyglądać choć odrobinę zawadiacko.
Wystudiowane
gesty. Jestem wręcz stworzony do bycia aktorem, odgrywanie ról opanowałem do
perfekcji. Mam wiele twarzy, choć wielu twierdzi, że niezmiennie jedną. Tę,
która chce kochać i nienawidzić równocześnie.
Nie masz tu czego szukać.
Wracaj do swojej zapadłej
dziury....
Co z ciebie za patriota?!
*
Zamrugał
kilka razy, spostrzegł, że korytarz był pusty. Odetchnął ciężko, przetarł
dłonią spocone czoło, odgarnął odrobinę przyklejające się do niego włosy.
Podszedł
do drewnianych drzwi wyglądających na całkiem nowe, wciągnął powietrze. Wyrównał
jeszcze raz krawat, nieco rozluźnił. Przytrzymał mocniej walizkę w prawej ręce,
lewą zaś uniósł nieśmiało i delikatnie zapukał.
-
Proszę - odpowiedział mu piskliwy, kobiecy głos.
Dopiero
po chwili uniosła głowę znad papierów. Wyraźnie zadrżała na widok wysokiego,
szczupłego mężczyzny o czarnych włosach i bladej twarzy. Przenikliwe spojrzenie
jego szarozielonych oczu wywołało w niej niepokój, niemal przerażenie.
-
Przyszedłem się zapisać - usłyszała nieco wysoki, melodyjny głos.
-
Jaki kierunek? - ledwie wydobyła z siebie głos, wciąż pozostając w odrętwieniu.
-
Historia sztuki - odparł, na co sekretarka zdumiała się jeszcze bardziej.
No jasne. Nie dość, że Veryjczyk,
to jeszcze ubiega się o najbardziej niepożądane.
-
Nazwisko? - spytała, zaglądając na ekran komputera.
-
Naemi Oreidu Ate.
Odwróciła
znów na niego wzrok, zerknęła znad okularów.
-
Może pan powtórzyć? - spytała, nieco zakłopotana.
-
Naemi. Reszta nieistotna - odparł krótko.
Zastukała
kilka razy na klawiaturze, przesuwała myszką, wpatrując się uważnie w monitor.
Poprawiła kilka razy szkiełka, jej twarz co chwilę wykrzywiał grymas.
Jesteś irytująca. Gdybyś mogła,
wyprosiłabyś mnie, zanim jeszcze przekroczyłbym próg pomieszczenia.
-
Och, znalazłam! - pisnęła z entuzjazmem, jakby dokonała jakiegoś przełomowego
odkrycia.
Jestem cudzoziemcem. Brawo!
-
Nie wpłacił pan jeszcze zaliczki - westchnęła z udawanym przejęciem.
Nie
zdążyła dopowiedzieć, nim wydobył z walizki czarny, elegancki portfel i wyjął z
niego kilka papierków.
-
Ach, przepraszam niezmiernie, ale... nie przyjmujemy w garach - starała się
zgrywać zawiedzioną. - Tylko korony betryjskie.
- Oczywiście - odparł spokojnie, jednak znów
przenikliwiej mierząc kobietę niepokojącym ją spojrzeniem.
Nawet cudzy pieniądz wam śmierdzi.
-
Proszę, oto moje dokumenty - wydobył z tekturowej teczki kilka kartek i położył
na biurku.
Udawała,
że skupia się na ich studiowaniu, umysł jednak uparcie zaprzątała świadomość
tego, że mężczyzna przyglądał jej się z niebywałą uwagą.
Widzę, że słabniesz. Sprawiam, że
czujesz się bardzo niezręcznie w mojej obecności.
-
Co oznacza skrót ZKNW? - spytała ze zdumieniem.
-
ZKNV - poprawił ją beznamiętnie.
-
Co to? - poprawiła kilka razy okulary, przyglądając się bliżej napisowi.
-
Zjednoczone Królestwo Niepodległej Verii.
Wytrzeszczyła
na niego oczy, przyglądając się przez dłuższą chwilę. Nie zdziwiło go to
szczególnie, spodziewał się takiej reakcji na dźwięk swoich słów.
-
Ach, tak... - wyraźnie się zakłopotała, udając, że usilnie szuka czegoś w pliku
papierów.
Ignoranci. Cholerni zacofańcy.
Przez myśl by ci nie przeszło, kobieto, że Veria wciąż jest królestwem, a w
dodatku niepodległym.
-
Naemi to nazwisko, tak? - wolała się upewnić.
Przytaknął
wyraźnie. Miała wrażenie, że jego twarz nieco się rozpromieniła, że uniósł
lekko kąciki wąskich ust. Odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy.
Niezwykłe.
Nigdy wcześniej nie przypuszczała, że wschodnie rysy wydadzą jej się kiedykolwiek
interesujące. Szara zieleń kontrastowała z bladością i czernią włosów, co
sprawiało, że wydał się jej niezwykle urokliwy, wręcz ponętny.
Jestem jak dzikie zwierzę,
zamknięte w ludzkim ciele. Czyżbym nagle okazał się pociągający?
-
To wszystko? - wyrwał sekretarkę z zamyślenia.
-
Tak... - westchnęła bez przekonania. - Myślę, że tak.
W
milczeniu schował teczkę z powrotem do walizki, zamknął i chwycił prawą ręką za
jej uchwyt. Czuł, że kobieta śledziła każdy nawet najmniejszy jego ruch.
-
Do widzenia - mruknął bez entuzjazmu.
-
Do widzenia, panie Naemi - uśmiechnęła się ciepło.
Znów
to dostrzegła. Cień radości, zaledwie na ułamek sekundy uniesienie kącików ust.
Z nieznanych sobie powodów, ten drobny gest sprawił jej niemałą satysfakcję.
Betryjczycy. Ależ wy mnie
irytujecie...
*
Miał
zamiar odwiedzić pobliski kantor w celu wymiany gotówki, jednak coś zmusiło go,
by odłożyć to na później. W przypadkowym kiosku kupił Kulturalnych, jedyne czasopismo, w mniemaniu mężczyzny, warte
większej uwagi.
Przeszedł
przez park miejski, szukając wolnej ławki znajdującej się jak najbardziej na
uboczu. Minął obojętnie niewielki plac zabaw pełen dokazujących dzieciaków.
Trzymał ręce w kieszeni płaszcza, szedł ze spuszczoną głową, z pozoru nie
zwracając uwagi na otoczenie. Na świat, do którego zdawał się nie należeć.
Rozsiadł
się wygodnie, założył nogę na nogę. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę,
wsadził jeden do ust i odpalił. Skupił całą swoją uwagę na treści czasopisma.
Co
chwilę drżał prawie niezauważalnie, gdy do jego świadomości wdzierały się
odgłosy małolatów. Z całych sił starał się je ignorować, jednak krzyki i piski
coraz bardziej zaburzały prawidłowy tok myślenia.
Na
co najmniej kilka minut utknął przy pierwszej stronie gazety, wpatrując się
otępiałym wzrokiem w krótki komiks, najwyraźniej mający być, w zamierzeniu
autora, zabawny i groteskowy. Gdy w końcu udało mu się w pełni skoncentrować na
nieskomplikowanej treści, z żalem stwierdził, że czasy prawdziwego poczucia
humoru dawno odeszły w zapomnienie.
Nie
zdziwił go zbytnio brak jakichkolwiek wzmianek o Verii, poczuł jednak lekkie
ukłucie w klatce piersiowej. Mimo wszystko żyły w nim resztki nadziei na to, że
państwo niezmiennie pozostało ojczyzną kultury.
Betryjskie
teatry były w jego przekonaniu zbyt nastawione na niewymagających odbiorców.
Zapomniano o sztukach wysokich, problematycznych i poważnych na rzecz
prześmiewczych historyjek, jak się okazało, o wiele lepiej trafiających do
tutejszych widzów.
Lista
nadchodzących spektakli proponowała jedynie niezachęcające nawet tytułami
komedie, takie jak Ząb Zupa Zębowa, Czarna noc albo Gdzie się podziała wyspa Jofnad?. Ostatni aż wywołał dreszcz złości
na ciele młodego mężczyzny. Sztuka cieszyła się dużą popularnością ze względu
na śmiały i kontrowersyjny przekaz - wykpiwała ostry konflikt polityczny między
Betra a Verią sprzed kilkudziesięciu lat, zdecydowanie mieszając z błotem drugie
państwo.
Zacisnął
pięść prawej ręki, lewą zaś silnie zgiął kartkę czasopisma. Z uporem wpatrywał
się w wydrukowany małą czcionką tytuł przedstawienia, jakby próbując zabić go
wzrokiem, pozbawić racji bytu.
Gdy
złość nieco w nim ustąpiła, przyszło mu na myśl, że studia mogły być pierwszym
krokiem do zmiany obecnego stanu rzeczy. Wchodząc w środowisko znawców kultury
miał szansę wpłynąć nieco na jej kształt, spróbować powrotu do niemal
zapomnianej tradycji. Już po chwili jednak porzucił ten pomysł, uświadamiając
sobie, że to w ludziach tkwił problem, w ich mentalności, którą zawzięcie
kształtowała władza Betra.
Z
głębokiego zamyślenia wyrwał go nagle czyjś głos, jak gdyby znajomy. Nadstawił
uszu, skupił się na hałastrze dzieciaków. Tak, wołanie dochodziło stamtąd.
-
Ate! Ate fra himinn!
Nie
zdawało mu się, usłyszał wyraźnie swoje imię. Odwrócił się, szukając wzrokiem
krzyczącego dzieciaka. Było ich jednak zbyt wiele, by odróżnić jednego od
drugiego.
-
Ate! Mama, ate! - tym razem dołączyły się inne głosy.
No, jasne.
Spojrzał
w niebo, wystawił dłoń, czując kropelki narastającego deszczu. Przypomniał
sobie, że to właśnie oznaczało jego imię.
Wyciągnął
z walizki składany parasol, rozłożył go nad głową. Chciał schować czasopismo,
jednak w ostatnim momencie zmienił zdanie, rozgoryczenie nakazało mu porzucić je
na ławce.
Wyrzucił
do kosza wypalony papieros (nie ośmieliłby się porzucać go gdzieś na ziemi), poprawił
kapelusz na głowie i żwawym krokiem podążył wzdłuż ścieżki. Znów minął plac zabaw,
do jego uszu silniej wdarły się roześmiane głosy. Przyspieszył kroku, próbując
zwrócić myśli na odmienny ton.
Nagle
przystanął, odrętwiał na moment, jakby coś sobie przypominając. Zebrał się na
odwagę, by odwrócić wzrok w tamtą stronę. Zamarł z wrażenia.
Które
betryjskie dziecko mówiłoby o deszczu w języku wyspiarzy? Nie pomylił się,
ujrzał czarnowłosą kilkulatkę, podobną do niego jak każdy inny Veryjczyk.
Podeszła do niej kobieta, niewątpliwie matka, nałożyła na ramiona dziecka
różową pelerynkę.
-
Chodź, wracamy do domu - pociągnęła córkę za rękę.
Podniosła
głowę, zadrżała zauważalnie, gdy jej spojrzenie natknęło się na przenikliwy wzrok
ciemnowłosego mężczyzny. Na co najmniej dwie
sekundy nawiązali kontakt, po czym kobieta, jak gdyby nigdy nic, poprowadziła
dziecko w przeciwną stronę.
Poznałaś mnie. Rozpoznałaś brata z
dalekiego świata.
Znasz mnie lepiej, niż
przypuszczasz. Czujemy to samo, identycznie reagujemy na
Gdzie się podziała wyspa Jofnad?.
Czy to przypadek, że twoja córka
odnajduje się w grupie Betryjczyków? A może poddałaś się, przestałaś utożsamiać
z ojczyzną?
Z pewnością dla niej. Nigdy nie
zrozumiem, co znaczy poświęcenie dla dziecka.
Stał
w bezruchu, odprowadzając wzrokiem matkę i córkę tak długo, aż zupełnie
zniknęły mu z oczu. Spostrzegł, że pozostał sam pośrodku pustego parku, z jego parasola
ściekały strumienie wody.
Nie zapomni, będzie o tym
rozmyślać. Kto choć raz spojrzał mi w oczy, na długo nie zaznaje spokoju.
-
Szacowny coś zgubił.
Aż podskoczył z przerażenia na widok... tak,
kolejnej czarnowłosej dziewczynki, szarpiącej go za dolną część płaszcza. Zdumiał
się, gdy dostrzegł trzymaną w jej ręku przemoczoną gazetę.
-
Wyrzuć - mruknął bez entuzjazmu.
Poczuł
się nieco zakłopotany, gdy wlepiała w niego spojrzenie ogromnych, brązowych
oczu.
Nie daj się, Oreidu. Wojowniku, nie
ulegaj własnej broni.
-
No co? - spytał z wyraźną pretensją.
-
Szacowny powinien bardziej dbać o kulturę - powiedziała przemądrzale.
Irytował
go ten popularny w Betra zwrot grzecznościowy, w dodatku wypowiadany z wyraźnie
veryjskim akcentem.
-
A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać? - warknął.
Zaraza, wykłócam się z dzieckiem.
Nie daj się, Oreidu...
-
Szacowny też jest intruzem.
Wzdrygnął
się na dźwięk tych słów, brzmiących zbyt poważnie w ustach małolaty. Przyjrzał
jej się uważniej, w przenikliwym spojrzeniu dostrzegł niebywałą pewność siebie.
-
Nawet, jeśli jestem... co z tego? - wzruszył ramionami.
-
Nie lubią nas - westchnęła trochę smutno.
Śledził
każdy nawet najmniejszy ruch dziewczynki. Spojrzała na gazetę, odwróciła kilka
przemoczonych kartek, docierając do znanego jakby miejsca. Przyłożyła nos do
papieru, skupiając się na treści.
-
Gdzie się podziała wyspa Jofnad? -
przeczytała na głos, po czym znów zwróciła wzrok na mężczyznę.
Patrzyli
sobie przez chwilę prosto w oczy, jakby walcząc o to, które z nich pierwsze
ulegnie.
-
Gdzie się podziała?
-
Słucham? - zdumiał się.
-
Gdzie się podziała wyspa Jofnad? - zadała mu pytanie, na co pobladł nieco,
bardziej niż zwykle.
-
Nigdzie, leży tam, gdzie leżała - burknął po chwili, zniecierpliwiony
bezsensowną rozmową.
Dopiero
teraz spostrzegł, że dziewczynka nie miała parasola, stała więc zmokła do
suchej nitki. Zakłopotał się nieco, nie wiedząc, czy powinien użyczyć jej
osłony przed deszczem.
-
Szacowny nie zrozumiał pytania.
Spojrzał
na nią zdziwiony, chwytając się lewą ręką za idealnie gładki podbródek.
-
Chcę zobaczyć tę sztukę. Czy szacowny dotrzyma mi towarzystwa?
Wytrzeszczył
na nią oczy, nie odzywał się przez dłuższą chwilę. Dziewczynka również nie
przerywała ciszy, zdawała się być niezwykle cierpliwa.
-
Nie oglądaj tego chłamu, jesteś Veryjką - zabrzmiało to jak surowa nagana.
Błagam, niech to pomylone dziecko
sobie pójdzie...
Zdziwił
się, gdy nagle zaczęła uważniej lustrować wzrokiem jego twarz.
-
Szacowny nie był kiedyś aktorem? - spytała zaciekawiona.
-
Bardzo śmieszne - mruknął, z pozoru beznamiętnie.
-
Och, może szacownego z kimś pomyliłam - westchnęła smutno.
-
Z pewnością.
Spuściła
głowę, stała nieruchomo, coraz bardziej moknąc. Ate przełknął głośno ślinę,
poprawił nerwowo kapelusz.
-
Może chcesz... wejść pod parasol? - głos wyraźnie mu drżał.
Panuj nad sobą, to tylko dziecko...
-
Chętnie! - okrzyknęła z entuzjazmem, przysuwając się blisko mężczyzny.
Zadrżał
niezauważalnie, po czym zesztywniał, czując ciepło jej ciała.
Odsuń się odrobinę, dotykasz
mnie...
- Co ty tu w
ogóle robisz? - zdumiał się nagle. - Czemu nie jesteś w domu?
-
Mama nie chce mnie zabrać do teatru - zdawała się zignorować pytanie. - A
szacowny to widać, że na kulturze się zna, jak mało kto.
Myśli
zaczęły szaleńczo wirować w jego głowie, jakby w rytm wciąż narastającej ulewy.
-
Zapomnij - wydusił z siebie w końcu. - Teraz nie warto tam chodzić. Nie
nazwałbym tego teatrem...
-
A czym? - zaciekawiła się.
-
Cyrkiem. Albo bagnem - odparł beznamiętnie.
Zauważył,
że wyraźnie posmutniała, spuściła nieco głowę.
-
Skąd u ciebie takie zainteresowanie sztuką? - postanowił zapytać.
Machnęła
ręką, sugerując, żeby schylił się ku niej. Przyłożyła dłonie do ust, ewidentnie
chcąc powiedzieć mu coś na ucho.
-
Mamusia jest aktorką - szepnęła. - Ale nie pozwala mi o tym mówić.
Odwrócił
do niej twarz, zdumiony jeszcze bardziej, niż chwilę wcześniej.
-
Szacownemu ufam - mówiła po cichu. - Szacowny...
-
Błagam cię, skończ z tym szacownym -
burknął poirytowany.
-
To jak mam mówić? - oburzyła się.
-
Ate. Po prostu Ate - mruknął nieco nieśmiało, zdziwiony swoim zachowaniem.
Od kiedy mam w zwyczaju spoufalać
się z przypadkowymi ludźmi? A w dodatku dziećmi?
-
Deszcz - uśmiechnęła się szeroko. - To taki płacz nieba.
W
jego spojrzeniu odnalazła nagle głęboki żal. Twarz wykrzywiał mu ledwie
dostrzegalny grymas, jakby walczył z silnym uczuciem, gnieżdżącym się wewnątrz.
Rozgryzłaś mnie, mała.
-
A więc, Ate... to jak będzie z tym teatrem? - wyszczerzyła się.
-
Już mówiłem - burknął, co ewidentnie nie zniechęcało dziewczynki. - To strata
czasu. A teraz pozwól, że...
-
Nie! - krzyknęła, przytrzymując go za rękę.
Wystraszył
się, na jego bladej twarzy wyraźnie pojawiły się rumieńce. Uciekał wzrokiem,
nie chcąc natknąć się na przepełnione entuzjazmem spojrzenie małolaty.
-
Nigdy nie widziałam mamusi na scenie - westchnęła smutno. - Proszę cię, Ate...
Po co zdradzałem swoje imię?
Brzęczy mi w uszach jej delikatny głosik, wypowiada to zbyt...
-
Przykro mi - powiedział zdecydowanie, wewnętrznie jednak nie będąc do końca
przekonanym. - Może innym razem.
Wyswobodził
nadgarstek z jej dłoni, po czym odwrócił się i podążył wzdłuż ścieżki.
Nie patrz tam. Zostaw to dziecko,
poradzi sobie...
Spojrzał
jeszcze raz, ze znacznej już odległości. Dziewczynka stała nieruchomo,
ignorując jakby zalewający ją nieustannie deszcz. Ani na moment nie spuściła go
z oczu.
Kim jesteś i dlaczego wtrącasz się
do mojego życia?
*
Przekręcił
kluczyki w drzwiach, wszedł do schludnego pomieszczenia, zdecydowanie różniącego
się od zaniedbanej klatki schodowej starej kamienicy. Odłożył walizkę w kącie niewielkiej
szatni, zdjął i powiesił na wieszaku w szafie czarny płaszcz, schował kapelusz
do półki. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, przeczesał włosy palcami.
Czy powinienem częściej się
uśmiechać? Wyglądam idiotycznie...
Przyglądał
się przez dłuższą chwilę szczupłej sylwetce, pobladłej twarzy i przenikliwym,
szarozielonym oczom. Zostawił buty w dolnej szufladzie szafy, zabrał walizkę i
przeszedł do pomieszczenia obok.
Porzucił
na łóżku granatowy krawat i białą koszulę, po czym wrócił do szatni, spoglądając
teraz na odbicie nagiego torsu.
Odwrócił
się tyłem, przyglądając się przez ramię tatuażowi na górnej części pleców. Orle
skrzydła pokrywające oba barki, pośrodku nich zaś staroveryjska sentencja: Wznieś się, nim niebo zapłacze.
Nierozerwalny
ślad młodości przywoływał wspomnienia - głównie te przykre, które poprzedzało
zaledwie kilka pomyślnych.
Czemu myślę o sobie jak o starcu?
Minęło zaledwie siedem lat...
Wyciągnął
z szafy luźny podkoszulek, narzucił na siebie. Eleganckie spodnie zamienił na
szary dres, jednak zanim je schował, nie zapomniał wydobyć z kieszeni paczki
papierosów i zapalniczki. Stwierdził, że to bez znaczenia, czy zapali w
pomieszczeniu czy na zewnątrz, i tak nie zapraszał do siebie nikogo.
Wyjął
z lodówki kilka warzyw, pokroił w kostkę i podsmażył na patelni. Nie przepadał
za mięsem, ani gotowymi posiłkami, sama myśl o zjedzeniu takiego paskudztwa
przyprawiała go o mdłości.
Nie spodobałaby jej się żadna z
tych rzeczy, które właśnie zrobiłem.
Jadł
dość powoli, odpływając w głębokie zamyślenie. Utkwił wzrok w tablicy korkowej,
zapełnionej po same brzegi kolorowymi karteczkami z zapiskami. Większość z nich
okazała się przestarzała, spostrzegł jednak, że na niektóre najwyższy czas było
zwrócić szczególniejszą uwagę.
List do matki.
Zaliczka.
Praca.
Teatr.
Jego
twarz wykrzywił grymas zdegustowania. Bez wahania ściągnął ostatnią karteczkę,
zgniótł w dłoni i nerwowo odrzucił gdzieś w kąt.
Gnój, a nie teatr. Znieważanie
ojczyzny kultury, na dodatek w wykonaniu veryjskiej aktorki.
Przypomniał
sobie dziecko z parku. Zerknął z niepokojem na okno, zastanawiając się przez
chwilę, czy wciąż tam stała, nie zważywszy na ulewę. Coś skłoniło go do tego,
by na moment uwierzyć w taką ewentualność.
Dziwna.
Zjawiła się znikąd, nie wiedzieć czemu interesowała ją jego osoba. Wzdrygnął
się na myśl o przenikliwym spojrzeniu dużych, brązowych oczu i delikatnym
głosiku, któremu trudno było się oprzeć.
Nie
znał jej matki, jednak sam fakt, iż grała w najgorszej z możliwych sztuk,
skłaniał go do głębokiej pogardy wobec niej. Ku własnemu zdumieniu, zrobiło mu
się nawet żal dziewczynki, w której nikt nie krzewił szacunku do pokrzywdzonej
Verii.
Nie
powinien się dziwić, że chciała zobaczyć mamę na scenie za wszelką cenę. Aktorów
bardzo ceniono niemal w każdym zakątku świata, zawód ten cieszył się ogromnym
szacunkiem i poważaniem. Tymczasem dziecko nie chwaliło się rodzicielką, jak
gdyby kobieta miała ważny powód ku niezdradzaniu swojej profesji.
Może to jednak porusza jej
sumienie...
Z pewnością robi to dla niej. Nigdy
nie zrozumiem, co znaczy poświęcenie dla dziecka.
Umył
porządnie brudny talerz i sztućce, wytarł ścierką i schował do półki. Nie lubił
odkładać mokrych naczyń na suszarkę, wyglądało to w jego mniemaniu bardzo
nieschludnie.
Zerknął
jeszcze raz na tablicę korkową, zamyślił się przez chwilę. Czytał po kilka razy
zapiski, jakby próbując wbić je sobie głęboko w pamięć. Spojrzał również na
pozostałe, które wcześniej nie zwróciły jego uwagi.
Mail do Catii
Kulturalni
Szkice
Odetchnął
ciężko. Żadna z tych rzeczy nie wydała mu się zachęcająca. Zwłaszcza, że na drugiej
z nich zdążył się już zawieść.
Zmotywował
się, żeby pójść do sypialni i włączyć laptopa, w międzyczasie zaś nastawił w
czajniku wodę na kawę, wrzucił porzuconą wcześniej koszulę do kosza na pranie i
skorzystał z toalety.
Usiadł
wygodnie przy biurku, biorąc mały łyk gorącego napoju. Przez dłuższą chwilę nie
mógł się zdecydować, od czego zacząć. W końcu wybrał to, czego nie planował.
Szybko
odnalazł stronę internetową betryjskiego teatru, z repertuaru wybrał Gdzie się podziała wyspa Jofnad?, by
spojrzeć na obsadę aktorów.
Każdy
wymieniony był z imienia i nazwiska, z jednym tylko wyjątkiem. Odgrywająca
mniej znaczącą postać, jednak zwracająca uwagę nietypowym pseudonimem Sakkae. Zdumiał się nieco, nazwa bowiem
wydała mu się dziwnie znajoma. Patrzył przez długą chwilę na ekran,
bezskutecznie próbując sobie przypomnieć.
Wyszukiwarka
również nie dała mu odpowiedzi. Słowo to oznaczało w języku veryjskim tyle, co artysta, twórca, co wskazywało, że była to osoba, której szukał. Chyba
jedyna cudzoziemka, która próbowała robić karierę w Betra.
Zaniechał
więc poszukiwań, logując się na skrzynkę mailową. Nie bardzo wiedział, co chce
napisać przyjaciółce, czy też dziewczynie. Coś sprawiało, że nie lubił nazywać
tak Catii, jak gdyby nie czuł tego, co powinien.
W
przeciwieństwie do niej, nie płakał przed pożegnaniem, nawet szczególnie się
nie zasmucił. Przywiązał się wprawdzie do uroczej brunetki, jednak nie na tyle,
by tęsknić po rozstaniu. Zdawało mu się, że chyba dostatecznie często dawał jej
do zrozumienia, że nie jest gotowy.
Nigdy nie był i nie będzie.
Kamień
spadł mu z serca na widok otrzymanej wiadomości. Od niej.
Przeleciał
szybko wzrokiem dość obszerny tekst, będący głównie, w jego mniemaniu, dość
nudnawym bełkotem o sprawach osobistych, które niekoniecznie go interesowały.
Zainteresował się za to znikomym fragmentem, w którym dziewczyna opisała
sytuację w kraju.
W wioskach jest spokojnie, póki co nie
grozi nam krzywda. Ale miasta... mówią, że zostały tylko zgliszcza, ludzie
pouciekali albo poginęli na miejscu. Tak się cieszę, że udało ci się w porę
wyjechać...
Dalej
nie czytał, treść bowiem przechodziła znów w mało znaczące slogany w stylu tak bardzo tęsknię, myślę o tobie cały czas albo nie
mogę się doczekać, kiedy znów cię zobaczę.
Lekkie
wyrzuty sumienia mieszały się z nieodpartą obojętnością. Miła, dobra,
troskliwa...
coś
jednak sprawiało, że nigdy nie umiał jej pokochać.
Nagle
spostrzegł, że niczym niezmącona cisza zaczynała mu nieco doskwierać. Miał szczęście
być posiadaczem całkiem sprawnego gramofonu, jeszcze z czasów wielkiej wojny,
która pół wieku temu opanowała niemal wszystkie państwa, szczególnie Verię,
Betra i wysepkę Jofnad, o którą toczyły się wówczas największe walki.
Tylko
na moment przypomniał sobie o tragicznym konflikcie, zaraz po tym bowiem skupił
się na wyborze którejś z płyt winylowych. Zdecydował się na coś spokojnego, a
takim był album zespołu Himinn -
veryjskich muzyków poważnych.
Kolejna rzecz, na którą by
narzekała.
Majestatyczne
dźwięki fortepianu, zgrywające się z instrumentami smyczkowymi i dętymi, a
także znikomymi szumami i trzaskami gramofonu od razu wpłynęły na niego kojąco.
Nabrał nawet motywacji, by wysłać wiadomość do Catii.
Krótko,
zwięźle i na temat. Napisał jedynie, że ma się dobrze, tęskni za krajem i
pozdrawia dziewczynę. Ani słowa więcej.
Zamyślił
się przez chwilę, próbując przypomnieć sobie kolejną zamierzoną czynność. Jego
uwagę odwróciła muzyka, zdołał na moment zapomnieć o całym świecie.
Zadrżał
nagle, słysząc charakterystyczną, chwytającą go za serce część utworu, w której
wcześniejsza energiczność niespodziewanie ustępowała łagodnemu dźwiękowi samych
tylko skrzypiec. Fragment ten, o czym mężczyzna zdawał się jak dotąd nie
pamiętać, przywoływał w jego wyobraźni najwyraźniejsze obrazy przeszłości.
Zacisnął
mocno powieki, siedział w głębokim napięciu, dopóki utwór nie dobiegł końca.
Dłuższą chwilę zajęło mu, by się otrząsnąć i skierować myśli na właściwy tor.
Przez ułamek sekundy miał zamiar zapalić kolejnego papierosa, jednak szybko
uznał, że to i tak go nie odstresuje.
Ate Nei.
Najsłynniejsza sztuka powojennej Verii, która zdobyła popularność nawet w dalekich
krajach wschodnich. Niewystawiana, lecz z pewnością znana była również na
zachodzie, gdzie tylko morze dzieliło Verię od Betra. To właśnie w niej
wykorzystano kilka dzieł zespołu Himinn.
Spostrzegł,
że wciąż nucił w głowie skrzypcową część, zamiast wsłuchiwać się w kolejny
utwór. Sztuka, już od dłuższego czasu zniesiona ze scen teatrów, przypominała
mu o lepszych czasach, czasach świetności kultury veryjskiej i nie tylko. Od
zakończenia wielkiej wojny aż do wydarzeń sprzed niedawna państwo przeżywało
swoje złote półwiecze, rosło w znaczenie na tle innych krajów. Symbolem
świetnych lat stało się właśnie Ate Nei,
o którym żaden Veryjczyk nie miał prawa zapomnieć.
Tym,
co wyróżniało sztukę spośród innych, była znikoma ilość dialogów i zaledwie
jedna wyśpiewana piosenka, reszta zaś stanowiła niewerbalny przekaz
niebanalnych treści, udoskonalony muzyką. Sukces zagwarantowała przedstawieniom
pierwszorzędna gra aktorów, umiejętność ukazania emocji bohaterów. Żaden
reżyser nigdy wcześniej, ani później, nie stworzył czegoś podobnego.
W
dosłownym tłumaczeniu tytuł oznaczał smutny
deszcz, jednak znany był w innych zakątkach świata jako Płacz nieba, tak bowiem mówiono o
pamiętnym dla Verii wydarzeniu. Około pięćset lat temu, w czasie ostrego konfliktu
ze wschodnim mocarstwem Zuma, najważniejsza bitwa rozegrała się na polach Vinn,
niewielkiej wsi w południowo-wschodniej części wyspy. Wtedy to wojska veryjskie
pokonały wprawdzie wroga, jednak za cenę rozlewu krwi na niewyobrażalną skalę.
Państwo straciło wówczas ogromną liczbę żołnierzy, znaczna część jego
terytorium pozostała w zgliszczach. W końcowej fazie walk, gdy już jej
rozwiązanie było dla obu stron pewne, nastąpiła gwałtowna zmiana pogody -
słońce ustąpiło nagle ciemnym chmurom, z których przez kolejne kilkanaście
godzin nieustannie padał rzęsisty deszcz. Jeden z żołnierzy, którego imienia
nie uwieczniono w źródłach historycznych, miał nazwać to zjawisko właśnie płaczem nieba, jak gdyby jakaś siła
wyższa okazała swój żal nad znacznie osłabioną veryjską armią.
Ate Nei
skupiała się bardziej na historii dwojga ludzi, których życie mocno odmieniła wojna,
jednak niewątpliwie ważnym aspektem była bohaterska walka o wolność kraju.
Sztuki długo nie chciano wystawiać w Zumie, jednak z biegiem czasu państwa
zaczęły dążyć do porozumienia, zaś Płacz
nieba miał być przestrogą dla potomnych władców, by nie powtarzać błędów
przeszłości.
Naemi
Oreidu Ate obudził się nagle z zamyślenia. Po sprawdzeniu godziny na ekranie
monitora zdumiał się, gdyż minęło ponad pół godziny od wysłania maila. Przez
tych kilkadziesiąt minut siedział w bezruchu, pogrążony w rozważaniach.
Odetchnął
ciężko, schował na moment twarz w dłoniach. Im bardziej chciał zapomnieć o tamtych
czasach, tym silniej powracały one do jego pamięci.
Pięćset
lat zdawało się ani trochę nie odmienić ludzkości. Wojna domowa, wzniesiona
przez grupę Veryjczyków, pragnących, by państwo stało się częścią bogatego mocarstwa
Zumy, była niczym innym, jak tylko powtórką wydarzeń sprzed połowy tysiąclecia,
tyle, że tym razem brat walczył z bratem, co okazało się jeszcze bardziej
tragiczne. Z tego, co napisała mu Catia, we wsiach było bezpiecznie, czego
jednak nie mógł przyjąć za pewnik.
Miał
nadzieję, że choć matce, jedynej bliskiej mu osobie, nie stała się krzywda.
Żałował, że nie zdołał namówić jej do wyjazdu, z drugiej zaś strony wiedział
doskonale, że nie chciałaby opuścić ojczyzny nawet za cenę ocalenia.
Poczuł
się jak tchórz. Podczas gdy młodzi mężczyźni zaciągali się do armii, on
wykorzystał szansę studiów zagranicznych i najzwyczajniej w świecie uciekł od
niebezpieczeństwa.
A co, jeśli Veria upadnie? Kto
zachowa pamięć o niej, jeśli nie ocaleni obywatele?
Lepiej posłużę ojczyźnie będąc
żywym, niż umarłym.
Ate Nei.
Nie zapomniał, jak wiele niegdyś odmieniło w jego życiu.
*
Ucieszył
się, gdy po południu oddzwoniła firma fotograficzna, która przyjęła jego aplikację
do pracy w ich studiu. Wprawdzie szukali jedynie kogoś na miejsce asystenta,
proponując dość skromne wynagrodzenie, lecz Ate uznał, że lepsze to, niż nic,
zwłaszcza że mieściło się poniekąd w obszarze jego zainteresowań. Zawsze mógł
zatrudnić się jako kasjer albo pracownik fabryki, co jednak brzmiało
zdecydowanie mniej zachęcająco. Tak więc jego codziennością miała być praca w
tygodniu i studia w weekendy, w międzyczasie zaś doskonalenie rysunku, co
również mogło stać się dodatkowym źródłem zarobku.
Postanowił
już tego dnia nie wychodzić z domu i skupić się na zaczętym poprzedniego dnia
szkicu. Zainspirowała go widoczna zza kuchennego okna kwitnąca pera, drzewo
owocowe spotykane tylko na kontynencie, na tle wschodzącego słońca i
malowniczych kamieniczek, zdecydowanie różniących się od tej, w której
mieszkał.
Jednak
zamiast w pełni poświęcić uwagę dziełu, co chwilę przywoływał w pamięci wygląd
dziewczynki z parku. Pomyślał, że pamięta ją na tyle dobrze, by wiernie oddać
jej wizerunek na papierze.
Zaniechał
krajobrazu, wyciągnął z szuflady biurka czystą kartkę papieru. Z każdym
kolejnym ruchem dłoni przypominał sobie nowe szczegóły z oblicza dziecka.
Okrągła
twarz, którą okalały długie do ramion, lekko kręcone, czarne włosy, zmokłe od
deszczu. Duże, ciemnobrązowe oczy, mały nosek i wąskie usta, ułożone w szeroki
uśmiech. Wyraźnie zarysowane kości policzkowe i lekkie rumieńce.
Przerwał
ze względu na późną już porę, pozostawiając dzieło na etapie początkowym. Wziął
prysznic, przebrał się w krótkie spodenki. Stanął przed lustrem w łazience,
znów uważnie przyglądając się swojemu wizerunkowi.
Co one widzą we mnie? Delikatna,
chłopięca twarz, na niej ledwie widoczne zalążki zarostu, zbyt chuda
sylwetka... Wyglądam, jak wyrośnięty nastolatek.
Włączył
lampkę, położył się w łóżku, sięgając po leżącą na szafce nocnej książkę. Już
któryś raz z kolei czytał Niewolę
sumienia, opowieść o więziennym życiu pewnego rewolucjonisty, który z
czasem odkrywa, że buntujący się przeciwko władzy stali się tak naprawdę narzędziem
w jej rękach. Przepełniona pesymizmem historia przypominająca o tym, że wygrywa
zawsze silniejszy.
Ostatnim,
o czym pomyślał przed zaśnięciem, był błagalny wyraz twarzy kilkulatki.
- Chcę zobaczyć tę sztukę. Czy
szacowny dotrzyma mi towarzystwa?
*
O
świcie obudził go szum ulewy. Zdziwiło go nieco to zjawisko, deszcz
najwyraźniej padał bez przerwy przez całą noc.
Po
załączeniu laptopa pierwszym, o czym przeczytał w internecie, było ostrzeżenie przed
powodziami na północy kraju, gdzie obecnie przebywał. Zdążyło już nastąpić
kilka wypadków drogowych, a także zalania niektórych domów w terenach
dolinnych.
Ubrał
się dość szybko, nie zwlekał więc z wyjściem, spodziewając się niemałych
utrudnień w ruchu drogowym.
Nie
liczył na przyjazd tramwaju, lecz miał odrobinę nadziei, że choć autobus zdoła
dotrzeć. Już sam widok opustoszałego przystanku uświadomił go jednak, że szanse
były znikome.
Usiadł
pod zadaszeniem, schował ręce w kieszeni płaszcza. Miał wrażenie, że mimo to
czuł na sobie kropelki deszczu. Zadrżał z zimna, gdy doszedł go nagle gwałtowny
poryw wiatru.
Dziesięć,
piętnaście, dwadzieścia minut. Wyjął z kieszeni telefon, chcąc zadzwonić do
pracodawców. Przeklął pod nosem, gdy spostrzegł, że nie było zasięgu sieci.
Z
trudem udało mu się wrócić do kamienicy, coraz bardziej wzmagający się wiatr
uniemożliwiał mu bowiem otwarcie parasola. Zmoknął do suchej nitki, nadmiar
wody spłynął z niego na dywan w szatni. Przeczesał palcami posklejane włosy,
poczochrał nieco, by szybciej wyschły.
Najwyraźniej
zasięg powrócił, poczuł bowiem wibracje w kieszeni spodni.
No, jasne. Mogłem się domyślić, że
nawet nie otworzą studia.
Śledząc
na bieżąco wiadomości dowiedział się, że trudno było przewidzieć, kiedy opady
ustąpią. Westchnął ciężko na myśl o tym, że przez cały dzień skazany będzie wyłącznie
na dziewczynkę z parku lub kwitnącą perę.
Uruchomił
gramofon, następnie zabrał się do szkicowania. Szło mu nieco opornie, co jednak
nie miało dla niego w tamtej chwili większego znaczenia. Co chwilę przymykał
oczy, niskie ciśnienie powietrza zwykle wywoływało w nim bowiem paskudną
senność. Stracił nawet motywację, by zrobić sobie kawę.
Po
południu poczuł ulgę, słysząc, że deszcz powoli ustępował. Wiadomości również
okazały się pozytywne, zaniechano wprowadzania stanu nadzwyczajnego.
Położył
się wcześniej spać, znużony wielogodzinnym rysowaniem, przerywanym co jakiś
czas rozdziałem Niewoli sumienia.
*
Dotarcie
do pracy sprawiło mu jeszcze odrobinę trudności, pogoda nieco się polepszyła dopiero
po wyjściu ze studia. Nie czuł się zmęczony, zważywszy na to, że tak naprawdę niewiele
tam robił.
Udał
się w końcu do kantoru, by wymienić gary na korony betryjskie. Nie uszedł jego
uwadze cień grymasu na twarzy kobiety zza okienka na widok veryjskiej waluty.
No już, nie bój się, one nie gryzą.
Jakby
pod wpływem jego przenikliwego wzroku porwała szybko banknoty, kładąc na ladzie
odpowiednią sumę koron. Pożegnał ją lekkim uniesieniem kącików ust, na co
odpowiedziała mu szczerym, entuzjastycznym uśmiechem.
Zawsze działa. Obojętne, czy
Veryjczyk, czy nie Veryjczyk.
Coś
podpowiadało mu, by choć na moment odwiedzić park. Szybko przyznał się przed samym
sobą, że w głębi duszy chciał znów spotkać czarnowłosą dziewczynkę.
No i po co ci to było? Z dziećmi,
jak widać, same tylko problemy.
Usłyszał
znajomy gwar małolatów, które najwyraźniej nie zrażała mokra piaskownica. Przemknął
obok nich obojętnie, wpatrując się w ławkę, na której ostatnim razem
przesiadywał.
I co myślałeś? Że będzie tu
siedzieć i na ciebie czekać?
Poczuł
nagle ogarniające go zażenowanie. Stał przez dłuższą chwilę w odrętwieniu,
jakby nie wiedząc, co ze sobą począć.
Aż
podskoczył z przerażenia, czując na ramieniu czyjś dotyk. Odwrócił się
gwałtownie, trafiając na groźne spojrzenie jasnowłosej kobiety.
-
Czy to szacowny był tutaj dwa dni temu? - spytała nerwowo.
Przytaknął
nieśmiało, nieco zdezorientowany.
-
Ach, czyli rozmawiał z małą Yakai? Z pewnością wie, gdzie ona jest?
Pobladł
wyraźnie, wlepiając w kobietę przerażone spojrzenie.
-
Nie mam pojęcia, o czym pani...
-
To szacowny nie wie? - wytrzeszczyła na niego oczy. - Dziewczynka zaginęła, pan
jest najprawdopodobniej ostatnią osobą, która z nią rozmawiała.
Poczuł
nagle przyspieszony rytm serca i kropelki potu na skroniach. Oddychał ciężko,
nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
-
Ale... ja... eee...
-
Niech szacowny pójdzie na policję i wszystko, co wie, opowie. Dla spokoju
sumienia - powiedziała, po czym wróciła na plac zabaw, wypatrując swojego
dziecka.
Nie wierzę. Nie mam pojęcia, co się
dzieje...
Niezwłocznie
udał się na komisariat, gdzie przyjęto go z niebywałym entuzjazmem. Streścił
rozmowę z dziewczynką, na co policjanci odpowiedzieli mu zdumionymi
spojrzeniami.
-
Pan sobie żartuje? - spytał jeden, dopiero teraz uważniej przyglądając się jego
rysom twarzy.
-
Po co miałbym to robić? - odburknął, wyraźnie poirytowany. - Mnie również
zdziwiła ta sytuacja...
Patrzyli
na niego nieco podejrzliwie. Jeden zanotował coś jeszcze do zeznania.
-
Szacowny musi być świadom tego, że mimo najszczerszych intencji znajduje się na
liście podejrzanych.
Ate
rozwarł szeroko oczy, rozdziawił nieco usta.
-
Proszę się jednak nie przejmować, jeśli oczywiście szacowny ma czyste sumienie
- dodał policjant, pociągając nosem.
Już
przymierzał się do wyjścia, kiedy zatrzymał go jeszcze ten sam głos.
-
Z całym szacunkiem... ale najwyraźniej Veryjczycy winni trzymać się z daleka od
tego kraju. Nie brakuje wam wrogów.
Zacisnął
pięści, jednak zdołał stłumić w sobie złość. Wyszedł żwawo, nie odwróciwszy się
nawet.
Spochmurniał,
nie tyle nawet na myśl o tym, że zupełnie przypadkiem wplątał się w podejrzaną
sprawę, co z troski o dziewczynkę, do której, o zgrozo, po zaledwie krótkiej rozmowie najwyraźniej nabrał
sympatii.
Z
tego, co zeznał policji, wynikało tylko jedno - dziewczynka koniecznie chciała
odwiedzić teatr. Ta wiedza jednak na nic im się zdawała, zwłaszcza, że Ate,
zgodnie z obietnicą, dotrzymał tajemnicy.
Nie
wspomniał o tym, że matka dziewczynki była aktorką, policjanci zaś zdawali się
rzeczywiście o tym nie wiedzieć.
Kto w takim razie zgłosił
zaginięcie? Czy wyłącznie kobieta z parku okazała się na tyle spostrzegawcza?
Czy znała rodzicielkę dziecka?
Koniecznie
chciał dopytać ją o szczegóły, zawiódł się jednak, zastając po dotarciu opustoszały
już plac zabaw. Powoli zaczynało się ściemniać, co przypomniało mu, że powinien
załapać się na któryś z ostatnich autobusów.
Yakai.
Jej imię oznaczało noc lub ciemność, co nie kojarzyło mu się
zupełnie z jej pogodnością. Przejął się tą sprawą bardziej, niż by
przypuszczał, drżał na samą myśl o tym, co mogło zdarzyć się dziewczynce.
Miał
nadzieję nazajutrz spotkać w parku jasnowłosą kobietę. A jeśli nie..?
Pozostało
mu kupić bilet na Gdzie się podziała
wyspa Jofnad?.
*
-
Przepraszam, czy mógłbym pani zająć chwilę?
Odwróciła
się gwałtownie, ukazując mu najwyraźniej z natury nadąsaną twarz.
-
Ach, to szacowny... - westchnęła. - Rozumiem, że zrobił to, o co prosiłam?
-
Tak, tak, dziękuję za informację - mruknął niepewnie.
-
Skąd pani wiedziała o zaginięciu? Nawet we wczorajszych wiadomościach nie było
wzmianki...
-
Nie pojawiła się w szkole - przerwała mu stanowczo. - Jej matka wróciła
poprzedniego dnia późno do domu, nie zauważyła nawet, że dziecka nie było w
sypialni.
Zadrżał
na dźwięk tych słów.
-
Zna pani tę kobietę?
-
A co, szacowny, śledztwo przeprowadza? - oburzyła się nieco. - Tyle co nic,
pomylona babka. Gadają, że niby w teatrze pracuje, ale kto ją tam wie, czym
karmi dzieciaka...
-
Nie rozumiem... - podrapał się po głowie.
-
Szacowny, nie musi, co miał zrobić, to już zrobił. A teraz proszę wybaczyć,
wolę mieć własnego syna na oku.
Nie
zatrzymywał jej już, uznał, że nie było sensu dociekać tych niejasnych
określeń. Postanowił, że spróbuje bezpośredniej rozmowy z matką, co na
szczęście było w zasięgu ręki. Na szczęście dziewczynki.
*
Czuł
nieodpartą odrazę i zażenowanie, trzymając w ręku kolorowy bilet na wieczorny
spektakl. Miał cichą nadzieję, że nikt nie zwróci uwagi na jego veryjskie rysy,
nie zniósłby świadomości, że widzą w nim odszczepieńca od własnej narodowości.
Starał
się nie patrzeć na sprawdzającego wejściówki, nie nawiązywać kontaktu
wzrokowego. Jeszcze facet by go zapamiętał...
Specjalnie
wybrał miejsce w tylnym rzędzie, gdzie szybko usadowił się i niemal nie
poruszał, by przypadkiem ktoś nie spojrzał w jego stronę. Odetchnął ciężko
widząc rozsuwającą się kurtynę, zacisnął zęby.
Wytrzymaj. Wytrzymaj to dla niej...
Już
pierwsza scena, w przeciwieństwie do rozbawionej publiki, wywołała w nim
niemały wstręt. Nie tylko humor, ale również grę aktorską ocenił na dość
miernym poziomie.
Historyjka
o niczym, z elementami niedwuznacznych sugestii, że Veria, nazywana w przedstawieniu
oględnie Krajem sprzed pół wieku,
zasługiwała na pogardę. Dla Betryjczyków kultywowanie starych tradycji i sztuka
wysoka najwyraźniej były oznaką zacofania.
Nagle
wytężył wzrok, spostrzegając, że na scenie pojawiła się czarnowłosa kobieta, której
pochodzenie nawet z daleka potrafił rozpoznać. Nie był w stanie dokładnie
przyjrzeć się twarzy, jednak wydała mu się ona dziwnie znajoma.
Zadrżał,
usłyszawszy jej głos. Przyspieszony rytm serca i chwilowy zawrót głowy
świadczył o tym, że przypomniał sobie coś ważnego.
Ate Nei.
Miał wrażenie, jakby znów oglądał veryjską sztukę, a nie betryjski chłam. Nagle
w jego oczach znajoma postać przybrała główną rolę, zamiast pobocznej, skupił
całą uwagę tylko i wyłącznie na niej.
Ate Nei.
Jego ciało nieustannie drżało, na czole pojawiły się kropelki potu. Ten sam
głos, te same gesty, mimika twarzy. Mistrzyni języka migowego, jedyna, która
zdawała się traktować scenę teatralną na poważnie.
Nei. Byłem pewien, że nie
przeżyłaś...
Jak
szybko pojawiła się na scenie, tak prędko z niej zniknęła. Ate jednak do końca
spektaklu kierował myśli tylko w jednym kierunku. Znów powrócił do przeszłości.
*
Gdy tylko zasunięto kurtynę, zerwał się z
siedzenia i pomknął w stronę wejścia za kulisy. Zwykle nie było problemu ze spotkaniem
się z aktorami, tym razem jednak na drodze stanął mu gruby facet ubrany na
czarno, najwyraźniej pełniący rolę ochroniarza.
-
Czego tu? - burknął, robiąc krok do przodu.
-
Chcę porozmawiać z jedną artystką - wydukał.
-
Chcieć to ty możesz - odparł mu beznamiętnie. - Zmiataj stąd, zanim...
-
Sakkae - przerwał mu, niezrażony groźnym tonem. - Muszę się widzieć z Sakkae.
Gruby
spojrzał na niego podejrzliwie, uważnie zlustrował twarz.
-
No, jasne... - mruknął, jakby czymś olśniony. - Było od razu mówić, że chodzi o
Veryjkę.
Odwrócił
się, otworzył drzwi i zajrzał do środka.
-
Hej, Druska! Zawołaj czarnulkę!
Ate
zacisnął pięści, poczuł nagły przyrost adrenaliny. Sposób, w jaki mężczyzna
wyraził polecenie, a także wyraźnie pogardliwy ton głosu, zasługiwał co
najmniej na to, by wymierzyć mu policzek.
Westchnął
prawie niesłyszalnie, gdy stanęła naprzeciw niego. Ciemnobłękitne oczy, zadarty
nos i nieco wydatne usta - uroda, która zrobiła na nim nie mniejsze wrażenie,
niż lata temu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy.
Stali
długo w odrętwieniu, patrząc sobie głęboko w oczy. Żadne z nich nie potrafiło
wydobyć z siebie głosu, milczenie przerwała dopiero reakcja ochroniarza.
-
No już, wyłaź! - popchnął ją za próg nieco zbyt gwałtownie, niż by należało, po
czym z powrotem zamknął drzwi.
-
Chodźmy stąd - zdołał wydukać i zaprosić ją gestem ręki, nie mogąc jednak
zapanować nad drżeniem ciała.
-
To jakiś żart?! - wybuchnął gniewem, gdy oddalili się nieco od gburowatego
faceta.
-
Chyba ja powinnam o to zapytać - burknęła. - Co tu robisz?
-
Na pewno nie gram w tak haniebnej sztuce - odparł z nieskrywaną złośliwością. -
Niżej nie mogłaś upaść...
-
Hej, nie oceniaj mnie, dobra?! - zdenerwowała się. - Miałam umrzeć z głodu?!
-
A gdzie twój bogaty Betryjczyk? Znudziłaś się mu?
-
Jesteś świnią, Ate - westchnęła, chowając twarz w dłoniach.
-
Ja jestem świnią?! - podniósł głos. - Bo co? Bo traktowałem cię poważnie?
-
Przestań, wiesz, że nie o to...
-
Co miał on, czego ja nie miałem? - przerwał jej nerwowo. - Dwie rzeczy, prawda?
Wszystko to, co było dla ciebie najważniejsze.
-
Yakai to jego córka, prawda? - spytał spokojniej.
Skuliła
głowę, nie mając odwagi spojrzeć mu w oczy.
-
Yakai zniknęła - westchnęła prawie szeptem.
-
Wiem. I tylko dlatego tu jestem.
Uniosła
gwałtownie twarz, wlepiła w niego przerażone spojrzenie.
-
Jak to, wiesz?
-
Spotkaliśmy się przypadkiem, dzięki niej trafiłem tutaj - wyjaśnił.
-
Ona jest twoja.
-
Co? - nie zrozumiał.
-
Nie zauważyłeś? To twoje dziecko, Ate.
Przez
chwilę nie reagował, jakby nie przyjmując do wiadomości usłyszanych właśnie
słów.
-
Kiepski żart, wiesz? - zirytował się. - Przecież wiesz, że nie mogę...
-
Kto tak powiedział? - wtrąciła stanowczo. - Lekarze?
-
Daj spokój, Nei...
-
Nie - powiedziała z naciskiem. - Żaden dureń w kitlu mi nie wmówi, że jestem
ślepa. Ona nawet się uśmiecha tak samo jak ty! - podniosła głos.
-
O, właśnie tak! - pokazała na niego palcem, gdy uniósł lekko kąciki ust.
-
Dobrze wiedzieć, że mam siedmioletnie dziecko - mruknął z ironią.
-
Chciałam ci powiedzieć - westchnęła z żalem. - Ale, wiesz...
-
Poddałaś się - przerwał jej twardo. - Ate
Nei mogło przetrwać, gdyby nie te skandale...
-
Popełniłam błąd, to prawda - przyznała z powagą. - Co nie znaczy, że masz
zrzucać na mnie całą winę.
-
Zachowałaś się jak dziecko! - nie powstrzymał wybuchu gniewu. - Oboje mieliśmy
świadomość tego, że Ate Nei to nie
tylko sztuka - dodał, nieco spokojniej.
-
Ludzie oglądali nas, by historia nie odeszła w niepamięć - ciągnął z
przejęciem. - Potrzebowali źródła nadziei po wielkiej wojnie, a w teatrze mogli
czerpać ją całymi garściami. Zapominali o całym świecie, wzruszali się, niemal
stawali częścią fabuły.
-
Tytuł mówi więcej, niż nam się z początku zdawało. Połączyła nas więź, Ate Nei stało się scenariuszem naszego
życia. A ty tę więź zerwałaś.
Słuchała
go z uwagą, jednak wzrok skierowany miała gdzieś w dół. Nie odpowiadała długo,
wyraźnie zastanawiając się nad jego słowami.
-
Shimi, twojej bohaterce, wystarczył deszcz, by uświadomić sobie tragiczny
rozwój wydarzeń. Domyślała się, że jej ukochany Cain zginął w walce na polach
Vinn, jednak, jak oboje wiemy, tutaj sztuka się kończy, nikt nigdy nie
dowiedział się, czy rzeczywiście poległ, zostawiając Shimi samą.
-
A co, jeśli przeżył? Czy była na tyle cierpliwa, by pozostać wierna...
-
Dość - przerwała stanowczo, ocierając załzawione oczy.
-
Przepraszam, Nei - zmienił nagle ton na łagodny. - Ale sama przyznaj, czy
zasłużyłem na to? Czy Cain zasłużyłby, po tym wszystkim, co zrobił dla Shimi?
Nie
odpowiedziała, schowała twarz w dłoniach, głośno kwiląc i zanosząc się płaczem.
-
Jestem nie lepszy, wiesz? - westchnął smutno, co zwróciło jej uwagę. - Zwiałem
z Verii jak ostatni tchórz, a teraz mam czelność się wymądrzać.
Odsłoniła
nieco opuchniętą twarz, spoglądając na niego pytająco.
-
Osobno jesteśmy, jak widać, beznadziejni - kontynuował z przejęciem. - Ale
razem... Ate Nei może się odrodzić,
zaistnieć na nowo.
-
Co ty bredzisz? - jej twarz wykrzywił grymas.
-
Wyspa umiera - spochmurniał jeszcze bardziej. - Kultura umiera, mentalność...
czemu Yakai mówiła do mnie szacowny?!
- zdenerwował się nagle.
-
Nauczyła się w szkole - odparła ze smutkiem. - Za mało miałam czasu, żeby...
-
Osobno jesteśmy beznadziejni - powtórzył z naciskiem.
-
Prawda.
Milczeli
przez moment, pogrążeni w zamyśleniu.
-
Cholera, martwię się o nią... - przerwał ciszę.
-
Płacz nieba.
-
Hm?
-
Ostatnia ulewa. Tamtego dnia zniknęła.
Ate
nie odzywał się długo, zastanawiając sie nad jej słowami.
-
Z początku bałam się strasznie, że utknęła gdzieś albo utonęła, ale...
-
Ale?
-
Tutaj sztuka się kończy - odparła, ocierając resztki łez. - Od nas zależy,
jakie dopiszemy zakończenie.
Patrzył
na nią przepełnionym żalem wzrokiem.
-
To ty widziałeś ją ostatni - spoważniała.
-
Przez przypadek - mruknął z pretensją. - Ale nie martw się, powiedziałem o
wszystkim policji.
-
To znaczy?
-
Prosiła tylko, żebym zabrał ją do teatru, nic więcej. Bardzo chciała cię
zobaczyć na scenie.
Nei
nie odpowiadała przez chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając.
-
Chyba rozumiesz, czemu nie chciałam jej tu zabierać?
-
Rozumiem.
Mężczyzna
z obsługi teatru zasugerował im dyskretnie, że zamierza zamykać już placówkę.
-
Poczekaj na mnie - powiedziała, wracając się do garderoby.
Zaraz
wyszła z przewieszoną przez ramię torebką. Ate natychmiast podsunął jej swoje
ramię, zdziwiony swoim naturalnym odruchem. Jak gdyby robił to codziennie.
-
Odprowadzę cię.
-
Hm... - mruknęła.
-
Co? - zdziwił się.
-
U ciebie zawsze... na pewno jest przytulniej... - wydukała. - Jeśli wiesz, co
mam na myśli?
Przytaknął
wyraźnie. W tamtej chwili silniej uświadomił sobie, jak bardzo przez ostatnie
lata doskwierała mu samotność.
*
Wstał
możliwie jak najciszej, by nie budzić Nei z głębokiego snu. Przykrył ją kołdrą
po samą szyję i pogłaskał delikatnie po głowie. Uniósł kąciki ust, widząc za
oknem powoli ustający, lekko mżący deszcz.
Wróciło Ate Nei. Niebo już wkrótce
powinno przestać płakać.
Gdy
przekroczył próg kamienicy zdumiał się na widok rozpogodzonego nieba.
Tym
razem skręcił w inną niż na co dzień uliczkę, podążał bowiem w kierunku
uczelni. Przeszedłszy zaraz obok parku, odruchowo obejrzał się w jego kierunku,
próbując dostrzec znajome twarze. Zaraz jednak przypomniał sobie, że dzieci spędzały
czas w szkole, zaś Yakai... cudem byłoby spotkać ją gdziekolwiek.
Zapukał
i wszedł do pomieszczenia, zastając znajomą twarz sekretarki.
-
Ach, pan Naemi! - niemal okrzyknęła z entuzjazmem, wywołując w nim niemałe
zdziwienie. - W czym mogę panu służyć?
-
Przyszedłem wpłacić tę nieszczęsną zaliczkę - uniósł niepewnie kąciki ust w
odpowiedzi na jej szeroki uśmiech i nad wyraz serdeczne spojrzenie.
-
Przepraszam, że sprawiliśmy panu tyle utrudnień - wyraźnie się zmartwiła. - Nie
mam wpływu na decyzje z góry...
-
Oczywiście, rozumiem - rozpromienił się, ku własnemu zdziwieniu.
Przyglądała
się z niebywałą uwagą, jak wyciągał z portfela banknoty. Nie uszły jego uwadze
lekkie rumieńce na jej twarzy.
-
Jeszcze raz przepraszam pana za utrudnienia - westchnęła z przejęciem, chowając
pieniądze do szuflady biurka.
Coś w niej jest nie tak. Nie wiem,
co, nie wiem, dlaczego...
-
Coś jeszcze? - wyrwała go z zamyślenia, ewidentnie zauważając nieco podejrzliwe
spojrzenie.
-
Skąd pani pochodzi? - zaciekawił się, nie przestając lustrować jej wzrokiem.
-
Słucham? - wyglądała na nieco oburzoną. - Co to za pytanie?
-
Proszę odpowiedzieć - odparł łagodnie.
Milczała
przez dłuższą chwilę, wyraźnie zdezorientowana i zakłopotana.
-
Wychowałam się w Betrii, w północnej części - wydukała nieśmiało.
-
Pytałem, skąd pani pochodzi.
-
Czego pan chce? - zniecierpliwiła się. - Przesłuchuje mnie pan?
-
Szacowna nie przejęła chyba do końca tutejszych zwyczajów - odparł z naciskiem
na pierwsze słowo, uśmiechając się zawadiacko.
Pobladła,
spoglądając na niego z przerażeniem. Zdumienie odebrało jej mowę.
-
Zmylił mnie kolor pani włosów - powiedział, na co odruchowo zakręciła wokół
palca miedziany kosmyk.
-
Nie jestem Veryjką - odparła stanowczo. - Nigdy nawet tam nie byłam...
-
Wyspa potrzebuje wsparcia - przerwał zdecydowanie. - Jedni walczą z renegatami,
inni zaś żyją w odosobnieniu, zachowując narodową tożsamość - spostrzegł, że
przejęły ją jego słowa.
-
Nie zamierzam pani więcej pouczać, ale... do cholery, czy my naprawdę mamy się
wstydzić tego, kim jesteśmy?! - rzucił nerwowo, po czym odwrócił się i żwawo
opuścił pomieszczenie.
Zadrżała,
gdy gwałtownie trzasnął drzwiami. Pozostała na moment w całkowitym bezruchu.
Sięgnęła
po torebkę, nieśmiało wyjęła z jej kieszeni wąską, kolorową karteczkę.
Przyglądała się przez chwilę, po czym pewnym ruchem potargała bilet na Gdzie się podziała wyspa Jofnad?.
Odetchnęła ciężko, czując jak gdyby nagły przypływ ulgi.
Czarnowłosa kobieta z parku, jej
córka, sekretarka, Yakai, Nei i ja. Już jest nas sześcioro.
Próbował
pocieszyć się tą myślą, gdy błądził po budynku uczelni, szukając odpowiedniej
sali wykładowej.
Yakai... Czemu opuściłaś nas w tak
ważnym momencie?
Zdenerwował
się, chodząc tam i z powrotem przez opuszczone korytarze. Najwyraźniej był
jedynym, który nie trafił na czas na odpowiednie zajęcia. Zaklął pod nosem,
wracając do gabinetu miedzianowłosej sekretarki.
-
Na samej górze, trzecia od prawej - westchnęła nieśmiało, przerażona nieco
widokiem mężczyzny.
-
Dziękuję - mruknął beznamiętnie.
Zamierzał
już przekroczyć próg pomieszczenia, kiedy niespodziewanie odwrócił się jeszcze.
-
Ate Nei. Mówi to coś pani?
Pokręciła
przecząco głową, wyraźnie zdziwiona jego słowami.
-
No tak... - westchnął. - Może pani poszperać w sieci.
Wyszedł,
tym razem delikatnie zamykając drzwi. Nie wahając się ani przez moment, wpisała
nazwę w wyszukiwarce internetowej.
Z
trudem przetrwał pierwsze zajęcia, na których gruby profesorek beznamiętnie
opowiadał coś o architekturze, jakby jego samego nudziło to nawet bardziej, niż
studentów.
Spostrzegł,
że zwrócił uwagę nie tylko przez spóźnienie. Podczas niemal całego wykładu czuł
na sobie czyjś wzrok, a konkretnie trzech młodych dziewczyn, siedzących kilka
miejsc dalej. Zdawało się, że nawet nie próbowały udawać, że nie rozmawiają o
nim.
Nie
spodziewał się jednak, że postanowią zaczepić go na korytarzu.
-
To szacowny? - jasnowłosa dziewczyna szarpnęła go lekko za ramię. - Naemi
Oreidu Ate?
Rozwarł
szeroko oczy, widząc przepełnione entuzjazmem spojrzenia młodych kobiet. Przytaknął
nieśmiało.
-
Och, proszę wybaczyć tę natrętność - zasłoniła dłonią usta, lekko się
rumieniąc. - Ale nie mogłyśmy się powstrzymać... kilka razy widziałyśmy
szacownego w Ate Nei...
Zesztywniał
nagle, wlepił w studentki przerażony wzrok. Poczuł przyspieszony rytm serca.
-
Byłeś niesamowity! - odezwała się dziewczyna o rudych włosach, uśmiechając się
szeroko. - Nikt inny nie odgrywał nigdy wcześniej takiej roli!
-
Musiałyście wyjechać z Betra... - westchnął zdziwiony.
-
Co to dla nas za problem! - wtrąciła trzecia, podobna nieco do jasnowłosej. -
Veria jest pięknym krajem, z przyjemnością tam podróżowałyśmy.
-
Szacowny musiał stamtąd uciekać, prawda? - rudowłosa wyraźnie posmutniała.
-
A Nei? Co się z nią stało? - spytała znów pierwsza, nie dając mu dojść do głosu.
Milczał
przez dłuższy moment, wałkując w głowie wzbudzające silne emocje słowa.
...kilka razy widziałyśmy
szacownego w Ate Nei...
Veria jest pięknym krajem...
-
Zadziwiłyście mnie, dziewczyny - uśmiechnął się zawadiacko.
Zachichotały
głośno, przepełnione jeszcze większym entuzjazmem.
-
Z Nei wszystko w porządku - odpowiedział na pytanie.
-
Może Ate Nei wróci na scenę? -
rudowłosej zaświeciły się oczy.
-
Nie sądzę, żeby ktokolwiek w Betra...
-
Żartujesz sobie? - nie dowierzała. - Całe wycieczki pływały do Verii, żeby was
oglądać.
Z
trudem przyjął do wiadomości słowa dziewczyny, zdawały mu się one zbyt
absurdalne.
-
Myślałem, że władza nie jest przychylna...
-
A co nas obchodzi władza? - rudowłosa odparła arogancko. - W końcu Betra to
wolny kraj, czyż nie?
Zadrżał
na dźwięk słowa wolny, poczuł bolesne
ukłucie w klatce piersiowej.
Zjednoczone Królestwo NIEPODLEGŁEJ
Verii... Ile dziś znaczy ta nazwa?
-
Co ci jest, Ate? - jasnowłosa pogłaskała go po ramieniu, budząc z zamyślenia. -
Pobladłeś.
-
Nic - odsunął się lekko. - Dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze tęskni za Ate Nei - uśmiechnął się z wysiłkiem.
-
Chodźmy na zajęcia - oznajmiła rudowłosa, ujmując mężczyznę za ramię.
Poczuł
się trochę nieswojo, uznał jednak, że odsuwając od siebie dziewczynę zachowałby
się niekulturalnie. Pozostałe dwie szły przed nimi, co chwilę odwracając się i
chichocząc.
Jego
uwagę zwróciła nagle jasnowłosa. Ubrana była w zwiewną koszulkę na ramiączkach,
która nie zasłaniała górnej części jej pleców. Nie mógł nie zauważyć fragmentu
orlich skrzydeł i części napisu.
Wznieś się...
-
Ładny tatuaż.
Obejrzała
się za siebie, z zalotnym uśmiechem na twarzy.
*
-
Yakai. Czarnowłosa Veryjka.
Policjant
leniwym ruchem zamknął gazetę, ściągnął nogi z blatu biurka i zajrzał na ekran monitora.
Ate zacisnął pięści, powstrzymał się jednak od kąśliwego komentarza.
-
Śledztwo nadal trwa - mruknął beznamiętnie. - Nie jesteśmy w stanie bardziej
szacownemu pomóc.
Świetnie...
Szedł
powoli ulicami centrum miasta z rękami schowanymi w kieszeniach płaszcza, spuszczoną
głową i spochmurniałą miną. Przechodnie musieli odsuwać się, by wchodzić mu w
drogę.
Zerknął
kątem oka na park, jednak nie przyglądając się uważniej, czy był tam ktoś
znajomy.
To i tak jej nie pomoże...
-
Myślałem, że już poszłaś.
Gdyby
nie zawadiacki uśmiech na jego twarzy, uznałaby to za złośliwą uwagę.
-
Tu jest tak przytulnie - powiedziała z rozkoszą, przytulając go mocno na
powitanie.
Dopiero
po chwili uniósł nieśmiało rękę, obejmując jej biodra.
Nie lubię, gdy dotyka mnie
ktokolwiek poza tobą.
-
Nie powinnaś być w teatrze? - zdziwił się.
-
Zrezygnowałam - odparła z żalem. - Nie mogłabym dłużej tego znosić.
Odsunął
ją lekko od siebie, spoglądając głęboko w oczy.
-
Nie patrz tak na mnie - spuściła nieśmiało wzrok, wyraźnie zakłopotana.
-
Wciąż nie wiedzą niczego o Yakai - nieoczekiwanie zmienił temat.
Nei
odetchnęła ciężko, schowała na moment twarz w dłoniach.
-
Ale mam też dobre wieści - powiedział łagodnie.
Spojrzała
na niego pytająco.
-
Jest światełko w tunelu. A raczej pierwsza łza płaczącego nieba.
*
-
Zobacz, piszą o Verii! - zawołała mężczyznę, wskazując palcem na ekran
monitora.
-
Z tego wynika, że nasi zaczynają mieć powoli przewagę - ucieszyła się.
Ate
przyjrzał się uważnie, prześledził wzrokiem treść artykułu.
-
Mamy szansę - zaświeciły jej się oczy. - Z pomocą uczelni moglibyśmy...
-
Wątpię, żeby dyrektor teatru był temu przychylny - mruknął ze smutkiem.
-
Jeśli tylko znajdą się chętni... - mówiła z entuzjazmem. - W Betra jest teraz
wielu Veryjczyków, potrzebują duchowego wsparcia.
-
Spróbujmy, Ate - ujęła go za dłonie, spoglądając ciepło.
-
Spróbujemy - odwzajemnił uśmiech.
-
A co to? - zdumiała się, znajdując w szufladzie biurka niedokończony szkic.
-
Czy to... - nie dokończyła.
Głos
załamał jej się na widok własnego dziecka, uwiecznionego na papierze.
-
I ty chcesz mi wmówić, że widziałeś ją tylko raz? - otarła znikomą łzę z oka.
-
Mam dobrą pamięć - objął ją delikatnie ramieniem.
Przyglądała
się długo okrągłej twarzyczce, dużym ciemnym oczom i szerokiemu uśmiechowi.
-
Jak żywa - westchnęła, próbując powstrzymać płacz.
Wieczorną
ciszę zakłócał szum mżącego deszczu.
*
-
Panie Naemi! Panie Naemi!
Odwrócił
się gwałtownie, dostrzegając nadbiegającą ku niemu miedzianowłosą sekretarkę.
-
Panie Naemi, to jest niesamowite!
Nie
zdążyła zwolnić, wpadła na niego, popychając go lekko ku ścianie.
-
Och, przepraszam... - westchnęła zakłopotana, odsuwając się delikatnie i próbując
złapać oddech.
Zrobiłaś to specjalnie.
-
To koniecznie musi wrócić na scenę teatru! - mówiła euforycznie.
-
Chcę to zobaczyć! Powiedziałam o tym rodzinie, znajomym...
-
Naprawdę? - nie dowierzał.
-
To może być przełom w betryjskich sztukach! Czegoś takiego jeszcze u nas nie
było! - nie posiadała się z radości.
-
Rozumiem, że zgodziłby się pan znów zagrać? - wlepiła w niego przepełnione
nadzieją spojrzenie.
Uniósł
kąciki ust.
-
Nei również - odparł, na co sekretarka aż westchnęła ze szczęścia.
Zaśmiał
się, odprowadzając ją wzrokiem do samego końca korytarza. O mało się nie przewróciła,
pędząc na wysokich obcasach.
Niepojęte. Obudziłem w tej kobiecie
odrobinę patriotyzmu.
*
-
Nie musi szacowny tu codziennie przyłazić - burknął zniecierpliwiony policjant,
niechlujnie zagryzając podłużną bułkę.
-
Jak coś będziemy wiedzieć, zadzwonimy - dodał z pełnymi ustami.
Cholerni durnie.
Rozłożył
parasol, starając się utrzymać go na lekkim wietrze. Mknął szybko w kierunku
przystanku autobusowego, ignorując już zupełnie park.
Ate Nei... Płaczesz nad ojczyzną,
czy moją córką?
-
A ty co? - zdziwił się, zastając w mieszkaniu kobietę wypakowującą walizki.
-
Wprowadzam się - uśmiechnęła się szeroko. - Będzie więcej pieniędzy, jak
sprzedam mieszkanie.
-
A Yakai? Wzięłaś jej rzeczy?
Przytaknęła
smutno, pokazując nierozpakowaną torbę.
-
Ci gliniarze zaczynają mnie już denerwować - burknął, ściągając z siebie
płaszcz.
Odetchnęła
ciężko, w ślimaczym tempie składając ubrania w kostkę.
-
Niepokoi mnie ten deszcz - jego twarz wykrzywił grymas, gdy spojrzał przez
okno.
-
Znów pisali coś o powodziach - powiedziała smutno. - Podobno tym razem
pogorszyło się na południu.
-
Mam złe przeczucia.
Spojrzała
na niego z troską.
-
Skoro Płacz deszczu ma szansę wrócić
do teatru... - westchnął, unosząc kąciki ust.
Zakryła
twarz dłońmi, ogarnięta niebywałym entuzjazmem.
*
Ate Nei?
Nie może być!
Ate Nei tutaj? Że też dożyliśmy
takich czasów...
Veryjskie popłuczyny? Żarty sobie
stroicie?
Bilety
sprzedały się w niewyobrażalnym tempie, co jednak nie oznaczało, że wieść o
wystawieniu sztuki nie wzbudziła również krytyki.
Gości
już przy wejściu witał czarny plakat z wymalowanymi kropelkami deszczu i
wyróżnioną nazwą przedstawienia. Mimo wciąż niesprzyjającej pogody teatr
zgromadził niespotykane nigdy wcześniej tłumy.
Przybyli
ludzie niemal z całego Betra, zarówno tutejsi obywatele, jak i, oczywiście,
przebywający na kontynencie Veryjczycy. Zjawiło się nawet kilku cudzoziemców z
zachodnich krajów.
Urokliwy klimat, atmosfera mroku. Melodia
skrzypiec uzupełniana pojedynczymi dźwiękami fortepianu. Ciemność, w centrum
zaś oświetlone sylwetki. Jego i jej.
Gesty. Milczą, grając jednak całym
ciałem, niemal każdą jego częścią. Poruszają się jak w tańcu, z ich spojrzeń
można wyczytać nawet więcej, niż z samych ruchów.
Skrzypce stopniowo cichną,
ustępując fortepianowi. Akcja zwalnia, mężczyzna znika, pozostawiając na scenie
samą kobietę. Staje na wprost widowni, spogląda w górę i zaczyna śpiewać.
Z czasem wracają instrumenty smyczkowe,
dźwięki znów zaczynają narastać. Widownia wpatrzona jest w jedyną na scenie
postać, obserwuje każdy nawet najmniejszy jej ruch.
Trzask, niespodziewany hałas,
zaburzający płynność przedstawienia. Aktorka przestaje śpiewać, rozgląda się
nerwowo, wyraźnie zdezorientowana. Publiczność budzi się z zamyślenia, zaczyna wstawać
z miejsc.
Zgrzyt, wzniesiony stukot kroków, huk
wyważanych drzwi. Wrzask przerażonych ludzi, uciekających w popłochu przed
uzbrojonymi mężczyznami.
Strzał, jeden za drugim, wywołują
coraz większe poruszenie. Wybuch, kolejni wpadają z impetem, siejąc zamęt i
wprowadzając chaos.
Szum deszczu. Niebo opłakuje upadek
kultury.
***
Ciepły,
letni poranek na wyspie Jofnad. Czarnowłosa siedemnastolatka kołysała się na
ławce ogrodowej z tabletem w ręce, przeglądając stronę internetową Kulturalnych.
-
Cholera, czy oni nigdy nie przestaną? - burknęła do siebie, czytając repertuar
teatru na najbliższe dni.
Komedia,
komedia, dramat betryjski, Gdzie się podziała
wyspa Jofnad?... Ścisnęła nerwowo urządzenie, widząc przy ostatnim tytule
oznaczenie: bilety wyprzedane.
Już
chciała odłożyć go na bok i odpuścić sobie beznadziejne poszukiwania
wartościowszych treści, gdy nagle jej uwagę przykuł znajdujący się z boku
ekranu link do artykułu sprzed kilku dni.
Rocznica zamachu na Ate Nei.
Zadrżała,
niezwłocznie wyświetlając tekst. Czytała z przejęciem, czując gromadzące się w
oczach łzy.
Dziwne
zrządzenie losu sprawiło, że wówczas jej tam nie było. Ucieczka z ogniska
konfliktu nie była niczym innym, jak tylko cudem.
To
właśnie dzień ataku betryjskich nacjonalistów na teatr, w którym odgrywano
słynny veryjski Płacz deszczu,
uznawano za początek drugiej wielkiej wojny. Władze Betra, od jakiegoś już
czasu zawierające tajne porozumienia z Zumą, idealnie wykorzystały sytuację, by
zastraszyć Veryjczyków i rozpocząć surowe represje wobec nich.
Pięć
lat krwawego konfliktu, z którego bez strat wyszli chyba tylko mieszkańcy
wysepki Jofnad, która od razu ogłosiła neutralność. Veryjczycy ponieśli chyba
największe w historii straty, po raz pierwszy stając się równocześnie ofiarą
obydwu wrogów. Dopiero w trzecim roku wsparcia udzieliło im sąsiadujące z Betra
Mukan, osłabiając państwo od zachodniej strony, później zaś wschodnie państewka,
z których pomocą wycofały się wojska Zumy.
Gdzie się podziała wyspa Jofnad? -
pytano wówczas, gdy południowy ląd pozostał w cieniu konfliktu, życie toczyło
się na nim według starego, niczym niezmąconego porządku. Z początku przyjmowali
grupy cudzoziemców, jednak szybko zamknęli dla nich granice, by nie poddawać w
wątpliwość swojej neutralności.
-
Co się dzieje, złotko?! - dziewczynę obudził z zamyślenia znajomy głos
staruszki.
Porzuciła
niesioną wcześniej konewkę i całkiem żwawo podbiegła do czarnowłosej.
-
Nic takiego, babciu - westchnęła z trudem, ocierając łzy. - Przeczytałam o Ate Nei...
Nie
musiała dokańczać, obie zbyt dobrze wiedziały, co to dla nich oznaczało.
Przysiadła się obok wnuczki, obejmując ją mocno i przysuwając do siebie.
-
Barbarzyńcy - westchnęła nerwowo staruszka. - Veria już nigdy nie będzie taka,
jak kiedyś...
-
Jak to było, babciu? - przerwała jej nagle. - Kto mnie wtedy stamtąd zabrał?
Siwowłosa
kobieta zamyśliła się na dłuższą chwilę, podrapała po głowie.
-
Wiem, że błądziłam po mieście w czasie strasznej ulewy - zaczęła zdecydowanie,
zniecierpliwiona wolnymi reakcjami staruszki. - Pamiętam go, jakby przez
mgłę... nie wiedziałam jeszcze wtedy, że był moim tatą...
Przerwała
na moment, próbując przypomnieć sobie szczegóły.
-
Próbowałam go śledzić, w końcu jednak zniknął mi z oczu, ja zaś dotarłam do jakiejś
nieznanej mi dzielnicy - ciągnęła z przejęciem. - Nasilający się deszcz
ograniczał mi pole widzenia, stałam więc na środku chodnika i beczałam z
bezradności.
Zwolniła
nieco, widząc, że staruszka ledwie nadążała za opowieścią.
-
Wydostałam się z rzędu kamienic, w końcu po dłuższym czasie trafiłam na czyjąś
nieogrodzoną posesję, schowałam się pod wiatą... chyba nie mogłam nigdzie
znaleźć innego zadaszenia...
Szturchnęła
lekko staruszkę, budząc ją z nagłej drzemki.
-
Słucham cię, dziecko, mów dalej - mruknęła.
Czarnowłosa
odetchnęła ciężko, zebrała myśli.
-
Właściwie z tego, co było potem, zostały mi zaledwie strzępki wspomnień -
powiedziała smutno. - Możliwe, że zasnęłam tam albo zemdlałam, sama nie wiem...
w każdym bądź razie znalazł mnie tam jakiś facet, Betryjczyk. Pamiętam, że
byłam u niego w domu, o coś mnie wypytywał. Musiało minąć kilka dni...
-
Była tam też kobieta - przypomniała sobie nagle. - Taka trochę ruda, z
pewnością farbowana. Mam w głowie takie momenty, kiedy mnie karmiła, zmieniała
ubrania i nakładała zimne kompresy. Chyba byłam bardzo chora...
-
Później pamiętam szpital, białe ściany otaczające mnie z każdej strony - mówiła
z coraz większym przejęciem. - Dopiero tam odzyskałam siły i pełną świadomość,
przestałam gorączkować. Powiedziałam im, kim jestem.
-
Już wtedy się dowiedzieli? - staruszka o dziwo nadążała za wnuczką.
-
Naemi Sakkae Yakai. Tak im powiedziałam, choć teraz wiem, że mama oficjalnie
nie miała nazwiska po ojcu. Że nie byli małżeństwem...
Otarła
pojedynczą łzę, nie dała się ponieść przygnębieniu.
-
I dalej już nie rozumiem, babciu. Dlaczego nie odesłali mnie wtedy do rodziców?
Siwowłosa
posmutniała wyraźnie, milczała długo, bardzo powoli przywołując wspomnienia.
-
To wszystko było niebywałym cudem - zaczęła melodyjnie, wnuczka jednak
postanowiła jej mimo wszystko nie ponaglać. - Ten mężczyzna... już wcześniej
zamierzał wyjechać z Betra.
Dziewczyna
wlepiła w staruszkę zdumione spojrzenie.
-
Wbrew pozorom, był jakimś ważnym urzędnikiem, tacy to zwykle nie zwracają
uwagi...
Yakai
wpatrywała się w babcię z niebywałym skupieniem, jakby w ten sposób chcąc ją
pogonić.
-
W każdym razie, miał świadomość tego, że coś wisi w powietrzu, że szykowało się
jakieś zło. Wiedział, że należało opuścić kraj, zanim będzie na to za późno.
-
Zignorowałby cię, zostawił gdzieś na ulicy, nie zważywszy na to, czy
przeżyjesz, czy nie. Ale jego żona... była Veryjką. W dodatku znała twojego
ojca, sama chciała zobaczyć Ate Nei
na żywo...
Babcia
przerwała, odkaszlnęła ciężko.
-
No i? Co było dalej?! - zniecierpliwiła się wnuczka.
-
Poszłaby do teatru i zginęła, jak wszyscy, gdyby nie ten nieszczęsny facet -
mówiła bez pośpiechu, co coraz bardziej irytowało Yakai. - Kategorycznie jej
zabronił się w to mieszać, powiedział, że ma wyjechać razem z nim, zanim
wydarzy się coś złego. Dzięki jej prośbom poczekali, aż wyzdrowiejesz. A potem
zabrali cię ze sobą.
-
Tak po prostu? Nie mówiąc nic rodzicom? - oburzyła się.
-
Babciu? - szturchnęła ją mocno, wyrywając z odrętwienia.
-
Co? Ach, tak... to było już po zamachu, z tego co mówiła ta kobieta, wyjechali
w ten sam dzień.
Yakai
zadrżała, poczuła przyspieszony rytm serca. Słowa staruszki przywoływały nowe
wspomnienia, uzupełniały luki w pamięci. Strzępki rozmów, które zdołała
zapamiętać z tamtych wydarzeń, zdawały się układać teraz w spójną całość.
-
W Verii również zaczęło robić się nieciekawie, mieszkańcy wsi mieli jeszcze
największe szanse na ucieczkę - kontynuowała, nieco żwawiej. - Catia ma rodzinę
w Jofnad, a że utrzymywałyśmy wówczas bliski kontakt, umożliwiła mi wyjazd.
-
Ciocia była przyjaciółką taty?
-
A tam, przyjaciółką! - zaśmiała się babcia. - Gdyby nie wojna domowa i wyjazd
twojego ojca, może dalej mówiłaby do mnie mamo!
-
Żartujesz? - nie dowierzała.
-
A myślisz, że czemu byłyśmy sobie tak bliskie? Ech, wszystko mogłoby się
potoczyć zupełnie inaczej... - chwyciła się za głowę.
-
Co było dalej? - ponagliła staruszkę.
-
Uratowało cię nazwisko - uśmiechnęła się. - Mieszkałaś u nich jakiś czas,
dopóki nie okazało się, że twoja babka jest na wyspie!
Yakai
zdumiała się, gdy kobieta spuściła nagle głowę i zakwiliła, zalewając się
łzami.
-
Nie płacz... - mruknęła dziewczyna, przysuwając ją do siebie.
-
To był cud - siwowłosa z trudem wydobywała z siebie głos. - Najprawdziwszy cud!
Milczały
przez dłuższą chwilę, kołysząc się na ogrodowej ławce i przytulając do siebie.
-
Może podleję za ciebie te kwiatki? - wnuczka przerwała ciszę, wskazując na
porzuconą przez babkę konewkę.
Przytaknęła
wyraźnie, ocierając resztki łez.
*
Wieczorem
zaszyła się w swoim pokoju, siadając przy komputerze. Oderwała na moment wzrok
od ekranu monitora, przyglądając się ozdobom na ścianach.
Pomiędzy
starannymi rysunkami własnego wykonania wisiał podniszczony plakat z czasów po
pierwszej wielkiej wojnie. Kropelki deszczu na czarnym tle, pośrodku zaś tytuł
i data przedstawienia.
Ate Nei - Płacz deszczu
debiut Naemi Oreidu Ate i Kven
Sakkae Nei
03 - 14.06.1820
-
Jejku, nie becz... - mruknęła do siebie nerwowo, próbując wstrzymać łzy.
Spojrzała
z powrotem na ekran. Zalogowała się na Andlittcie,
popularnym serwisie społecznościowym. Nie korzystała z niego zbyt często,
uznając to za stratę czasu, tym razem jednak miała ważny ku temu powód.
Szybko
znalazła stronę grupy zrzeszonej pod nazwą Chcemy
powrotu Ate Nei na sceny teatrów.
Nie należało do niej zbyt wiele osób, jednak ta garstka, co wywnioskowała z wpisów,
ewidentnie pamiętała czasy międzywojenne, kiedy to sztuka cieszyła się
największą popularnością.
Uśmiechnęła
się na widok wstawianych tu zdjęć, na których ludzie chwalili się wytatuowanymi
na plecach orlimi skrzydłami z napisem pośrodku: Wznieś się, nim niebo zapłacze. Sama zamierzała w najbliższym
czasie zrobić sobie identyczne.
Zadeklarowała
chęć dołączenia do tej grupy, musiała tylko zaczekać na akceptację któregoś z
członków, co nastąpiło niemal natychmiast. Zaraz jednak spochmurniała, widząc
pierwszy kąśliwy komentarz.
Naemi Sakkae Yakai... i to jest
twoje prawdziwe nazwisko, tak?
Owszem.
Odpisała,
lecz szybko pożałowała, przerażona kolejnymi wpisami różnych osób.
Co w tym dziwnego? Nei miała wielu
facetów, Ate był pewnie nie lepszy...
Wybacz, ale wpisywanie nazwiska
swojego idola zamiast własnego jest dość dziecinne...
Mieszkasz w Jofnad? Z pewnością
jesteś wielką patriotką...
Nie
mogła na to patrzeć, nie chciała wierzyć w to, co widziała. Zmieszali ją z błotem,
nigdy nawet nie widząc jej na oczy, ocenili bardzo pochopnie. Nie wytrzymała,
momentalnie zalała się łzami.
Natychmiast
wypisała się z grupy i wylogowała z serwisu.
Nigdy więcej.
Chyba
po raz pierwszy poczuła się tak zażenowana. Zgubiła ją nadzieja na to, że
znajdzie tam ludzi podobnych do siebie, w dodatku kulturalnych.
Nie
szanowali nawet jej rodziców, których z pozoru uznawali za autorytety.
Jej
uwagę zwrócił nagle szum dobiegający zza okna. Mżysty deszcz zdawał się padać
już od dłuższego czasu.
Była
utwierdzona w przekonaniu o tym, że musiało zwiastować to coś złego. Płacz
nieba zawsze zdawał się ostrzegać przed czymś fatalnym.
Położyła
się do łóżka, zasnęła szybko ze znamiennymi słowami na ustach.
Wznieś się, nim niebo zapłacze.
*
Obudziła
się zlana potem. Bardzo chciała wierzyć, że sen był tylko wytworem wyobraźni.
Miedzianowłosa kłóciła się o coś ze
swoim mężem. Podnosili na siebie głosy, kobieta jednak wyraźnie znajdowała się
na przegranej pozycji. Sylwetki, widziane jak przez mgłę oczami chorego
dziecka.
W końcu wyszedł, gwałtownie
trzaskając drzwiami i pozostawiając żonę w głębokim odrętwieniu. W znikomych
przebłyskach świadomości kilkuletnia wówczas dziewczynka dostrzegała ją
przemykającą od jednego kąta mieszkania do drugiego, w wyraźnym roztargnieniu.
Pukanie do drzwi, obce głosy
zmieszane z przejętym tonem miedzianowłosej. Niewyraźna rozmowa, której
usłyszała i zapamiętała zaledwie strzępki.
- Nie, skądże. Jestem Betryjką.
- Z pochodzenia?
- Urodziłam się tutaj, to chyba
mówi samo za siebie, prawda?
- Oczywiście.
- A szukali pa... szacowni u
krewnych dziewczynki? Może któreś z nich mieszka w okolicy?
Zadrżała,
przywołując coraz wyraźniejsze wspomnienia. Przykryła się szczelniej kołdrą, po
samą szyję.
- Proszę pozdrowić męża.
Wyszli, usłyszała głośny stukot
stawianych kroków. Zamknęła oczy, by nie zdradzić przed nadchodzącą
właśnie kobietą, że nie śpi.
- Wybacz, Yakai. Może kiedyś
zrozumiesz, że chciałam dobrze.
-
Catia zawiezie cię do szkoły - z zamyślenia wyrwał ją głos babci.
Uniosła
wzrok znad talerza, przeżuwając głośno owsiankę.
-
To twój pierwszy dzień, nie chcę, żebyś tłoczyła się w autobusach - odparła z
troską, wycierając blat kuchenny mokrą szmatką.
-
Jedz, jedz, bo jeszcze mi tam zemdlejesz - ponagliła wnuczkę, na co ta spojrzała
na staruszkę z ukosa.
Każda babcia jest taka sama.
Włożyła
na siebie białą koszulę, kraciasty bordowy krawat i spódniczkę o podobnym
wzorze, do tego zaś jasne kolanówki i czarne lakierki. Przejrzała się w
lustrze, starannie przeczesując długie, ciemne włosy sięgające do połowy
pleców. Założyła je z prawej strony za ucho i przypięła do nich czerwoną
kokardkę.
-
Jesteś śliczna, wiesz? - staruszka spojrzała na nią z troską, podając skórzaną
listonoszkę.
Każda
babcia jest taka sama.
-
Kocham cię - pochyliła się nad wnuczką i ucałowała ją w czoło.
Ja ciebie też.
Po
tym co się dowiedziała, zaczęła spoglądać na Catię nieco inaczej, niż
dotychczas. Przez niemal całą drogę przypatrywała jej się odrobinę
podejrzliwie.
-
Mogę cię o coś spytać? - nabrała w końcu odwagi.
-
Jasne, kwiatuszku - odparła melodyjnie.
-
Co cię łączyło z moim tatą?
Zadrżała,
zatrzymała nerwowo samochód, przepuszczając jakiegoś pieszego. Nawet nie spojrzała
na dziewczynę, przez dłuższą chwilę się zastanawiając.
-
A co to za pytania? - powiedziała, jakby równocześnie ze śmiechem i lekką
pretensją.
-
Kochałaś go, prawda? Mieliście być...
-
Nie bredź - przerwała jej ostro. - Proszę cię, nie mów o nim w mojej obecności.
Yakai
milczała przez dalszą drogę, czując się nieco zażenowana zbyt śmiałym
dociekaniem. Odebrała jednak relację cioci
za jednoznaczną odpowiedź.
Nie
pożegnały się zbyt wylewnie, przez wzgląd na niezręczną atmosferę. Catia z
trudem zdobyła się na uśmiech.
Pomyśleć, że mogłaś być moją
matką...
Stanęła
na moment przed wejściem do szkoły średniej, czując przyspieszający rytm serca.
Czy wybaczyłam miedzianowłosej? Czy
cokolwiek usprawiedliwia jej czyn?
-
Hej, jak idziesz?! - wystraszyła się, wpadając na podenerwowanego chłopaka, z
pewnością nieco starszego od niej.
-
Przepraszam, ja...
-
Veryjka? - przyjrzał się jej uważniej.
-
Owszem - odparła dumnie, co wyraźnie go zdziwiło. - A bo co, masz z tym jakiś
problem?
-
Nie, nie, skądże... - zakłopotał się, słysząc jej zdecydowany ton.
-
Świetnie - odparła, po czym minęła go obojętnie i podążyła wzdłuż korytarza.
Nie, skądże. Jestem Betryjką.
Nagle
zabrzmiały jej w głowie słowa miedzianowłosej. Kłamstwo, które okazało się
całkowicie odmienić los dziecka.
Dlaczego nie oddałaś mnie wtedy rodzicom?
Nie
spostrzegła nawet, kiedy dotarła do właściwej sali. Budząc się z zamyślenia, silniej
odczuła stres, serce zaczęło szybciej bić.
Oczy
nastolatków skierowały się nagle prosto na czarnowłosą cudzoziemkę. Starała się
nie zwracać na to uwagi, przemknęła przez klasę ze spuszczoną głową, zajmując
miejsce w pustej ławce w ostatnim rzędzie.
Widzieliście ją? Veryjka...
Co ona ma na sobie?
Elegantka! Koszula zapięta na
ostatni guziczek...
Skąd te czarne włosy? Czyżby
kolejna z północy?
Ciekawa...
Fascynująca...
Dziwna!
-
Spóźniłem się?
Zamarła,
słysząc znajomy głos. Do pomieszczenia, gdzie nie było jeszcze nauczycielki, wkroczył
wysoki brunet, ten sam, którego kilka chwil wcześniej spotkała na korytarzu.
Spuściła głowę, by pod żadnym pozorem nie zwrócić na siebie jego uwagi.
Wyglądał na starszego...
-
Dzień dobry.
Wstali
natychmiast, widząc wchodzącą pewnym krokiem kobietę z dziennikiem w ręce. Na
pierwszy rzut oka wyglądała całkiem przeciętnie.
-
Rally Bai
-
Lina Hoss
Czarnowłosa
rozglądała się co chwilę, chcąc dostrzec, kto reagował na swoje nazwisko.
-
Yume Okaeni.
Zdumiała
się, gdy tym razem zgłosił się brązowowłosy.
Od razu słychać, że nie jesteś
stąd...
-
Naemi Sakkae Yakai.
Zesztywniała
nagle, gdy niemal wszyscy obejrzeli się w jej stronę, wlepiając zaskoczone
spojrzenia.
Nauczycielka
przerwała na moment, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak zaniechała tego szybko,
jak gdyby nigdy nic czytając dalej listę obecności.
Błagam, nie patrzcie na mnie. Na
samą myśl o tym, że wlepiacie we mnie ślepia, chce mi się wymiotować.
Nie
umiała się zbytnio skoncentrować, mając świadomość tego, że wciąż zwracała
uwagę otoczenia. Odetchnęła z ulgą, słysząc w końcu dzwonek na przerwę.
Pakowała
książki dość wolno, by mieć pewność, że ostatnia opuści salę. Tym bardziej zirytowało
ją, że wyrośniętemu chłopakowi wyraźnie się nie spieszyło.
Zauważył,
że się mu przyglądała, natychmiast spuściła wzrok, zażenowana przyłapaniem.
Postanowiła wymknąć się niezauważalnie, już miała przekroczyć próg korytarza,
gdy usłyszała za sobą łagodny, męski głos.
-
Naemi? - obejrzała się przez ramię, dostrzegając stojącego naprzeciw chłopaka.
- Ta od Ate Nei?
Rozwarła
szeroko oczy, wyraźnie niedowierzając.
-
Rzeczywiście, podobna jesteś - uśmiechnął się delikatnie, zanim zdążyła się
odezwać. - Podziwiam twoich rodziców.
Z
trudem zdołała unieść kąciki ust, wciąż jednak nie mogąc wydobyć z siebie
słowa.
-
Pomyślałem, że może zechcesz... że pamiętasz...
Przerwał
pod wpływem ogarniającego go zażenowania. Schował twarz w dłoniach, dziewczyna
zaś nie spuszczała z niego wzroku.
-
Yume? - wydukała nieśmiało, na co zareagował natychmiast.
-
Tak, wiem - uśmiechnął się, nieco zakłopotany. - Moja babcia była Veryjką.
Wiele razy widziała Płacz deszczu.
Zachichotała
lekko, sama nie wiedząc, co ją tak rozbawiło. Chłopak również wydawał się nie
mniej zaskoczony.
-
Przepraszam - westchnęła. - Ale nie często zdarza mi się słyszeć takie słowa.
-
Naprawdę?
-
Kultura veryjska umarła.
Przejął
się, widząc jej zatroskaną twarz. Stał nieruchomo, nie bardzo wiedząc, jak
zareagować.
-
Ja myślę, że nie wszystko jeszcze stracone - powiedział z wyraźną sympatią.
Odważyła
się spojrzeć mu prosto w oczy. Odnalazła w nich ciepło, niebywałą serdeczność,
ale też odrobinę zawadiackości.
-
Zamierzam zostać aktorem, wiesz? - wyraźnie się ośmielił. - Marzę o tym, żeby
móc kiedyś odegrać Ate Nei na scenie.
Niemożliwe... O czym ty mówisz,
człowieku?
-
Hej - pomachał jej przed oczami, budząc z zamyślenia.
-
Chodźmy już do klasy - oznajmił, przepuszczając ją w drzwiach.
Szła
u jego boku w milczeniu, ze spuszczoną głową, nie mogąc ukryć zawstydzenia.
Yume Okaeni. Sprawiłeś, że niebo nareszcie
przestało płakać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz