Strony
- Strona główna
- O mnie
- „Biały i Czarna”
- LubimyCzytać
- Nowa Fantastyka
- Kreatywni
- Penana
- ResearchGate
- Magazyn „Biały Kruk” (numer specjalny)
- Ekstrakty. Tom drugi (Fantazmaty)
- Obcość (Zapomniane sny)
- Magazyn „Biały Kruk” (redakcja i korekta)
- Beza wśród korzennych ciastek
- Połów. Poetyckie debiuty 2019
- Sztuka jest kobietą
- Suplement (2017–2021)
piątek, 28 kwietnia 2017
782. Doctus
oprawili we wdzięczność, nocą podświetlają
neonową modlitwą, rozmywam ciemność dla nich.
Chcę ich marzenia
o uleczalnych błędach, wysłuchiwać poufnie,
lepić z nich poezję, polerować sumienia -
oto człowiek, perfekcyjnie niedoskonały.
Maskuję się, przybieram kolory miejskie,
w deszczu się rozpuszczam, macie mój ślad
na parasolach utkanych z samoobrony
przed kroplą ckliwości. Raz za jakiś czas
dajcie się utopić, kąpiel zmywa pozy,
oczyszcza od wewnątrz, wywiewa stare brudy
zza komory sercowej, uwiera tylko z początku.
Czytaj, gdy przechodzisz obok,
może akurat wpasuję się w twoją pustkę.
czwartek, 27 kwietnia 2017
781. Coś się kończy, coś się zaczyna
przywdziać kamień, błogosławić skończoność,
nawet w zaciszu poskromić słone wyznania.
Miałam zrzucić przeszłość, spełnić tęsknotę
za człowiekiem wolnym od zobowiązań.
Będę śpiewać, lecz nie powstrzymam drżenia
zerwanego ze smyczy głosu, nagle nie zna tonacji,
jednak szuka jej w minionych koncertach.
Jeszcze długo będę je nucić,
choćby w tajemnicy, zawieruszą się pod nosem
niby zaledwie wgryziony w usta nawyk.
Kiedyś wyznam bez konsternacji,
że zaspokajały głód, choć lubiły zmieniać smaki,
skrajnie mnie rozpoznawać,
w konkluzji malować najtrafniej.
Koniec ma swój urok,
każe smutek swatać z natchnieniem.
Pamiętam tylko najlepsze,
żywię się zdrowo, czynię sobie dobry wstęp
na czekające mnie kolejne "od" "do".
środa, 26 kwietnia 2017
780. W obcej skórze
daleko mi do centrum epizodów
mimo to
docieram piechotą
rozciągam czas do cienkiej linii
żyję ubogo, lecz dłużej
mogłabym oszczędzić
narodzić się u źródeł
na wyciągnięcie ręki mieć
co marzy się prowincjonalnym
przeważyć już na starcie
egzystując w obcej mi skórze
lub w większy się uwikłać
niedostatek, z jednej miski jeść ochłapy
z przyjaciółmi nieszczęścia
po równo dzielić wikt i opierunek
płakać przy ich okazyjnych wizytach
przegrać już na starcie
egzystując w obcej mi skórze
szczypię się przy każdej
bezwstydnej kalkulacji, zażywam lek na
zazdrość, chowam się pod własnym kocem.
poniedziałek, 24 kwietnia 2017
779. Lot ponad ziemią
zawczasu pomyśleć o plonach
okopać stopy przyziemnością
ograniczyć błądzenie bez celu
do niezbędnego minimum
a ja karmię się przez uszy, zwiększam ryzyko
choroby ulotności, lekkość może zdmuchnąć mnie
w odmęt nicości, pragnę tego lotu, pierwszą miłość dopełnić
z ryzykiem, otrzeć się o pustkę dnia jutrzejszego
ogród wyhoduję na starość
gdy sekundy liczyć będę z dokładnością
ziarenka, ubywać niebezpiecznie szybko
niedziela, 23 kwietnia 2017
778. Bądź wierny biegnij
glob jest wystarczająco duży, by zmieścić w nim twoje
dystansy, wyjęte z księgi fantazmatów
możliwości będące w stanie unieść ciężar
rozmyślań, bez których nijak
z którymi nijak
ustawić się do początku.
Argument siły to słaba broń,
wypala się w przedbiegach, trzeba ci czegoś
z napędem na przykazania, wyłącznie w celach
samo i cudzoobrony.
Pamiętaj, by patrzeć pod nogi,
niejeden przed tobą potknął się o kamień milowy,
złorzeczył z gębą przy bruku,
że galopują mu przez plecy.
W porę podnieś głowę, daj im tę dodatkową
przeszkodę, niech kulawi mierzą się z intelektem.
Drepcz jak ci wygodnie,
tylko nie przystawaj, nęcony widokiem
odległych krajobrazów, fatamorgan dla zdesperowanych.
Pędź, byle nie do utraty tchu,
nie wiesz bowiem, w jakiej skali mierzona jest twoja odległość.
To już
nie licz okrążeń,
jesteś wystarczający,
wiąż ciasno sznurówki, w tych butach
przemierzyć musisz całość. Weź butlę
modlitwy, popijaj czasem, gdy wyschnie ci w gardle,
bez wytchnienia biegnij,
mów, że jesteś sportowcem,
zawodnikiem o najwyższych notach,
mów, choćbyś kłamał, nikt nie domyśli się,
że metę pierwszy przekroczył amator.
sobota, 22 kwietnia 2017
777. Misja
piątek, 21 kwietnia 2017
776. Noc
migających dusz. W jego zwierciadle widać najklarowniej,
co unosi się nad powierzchnią
mętną od zakłóceń,
a co dryfuje, niezdecydowane na upadek,
głuche na modlitwy cichych marzycieli.
Pływamy sobie
każdy w swoim gwiazdozbiorze,
migrujemy cyklicznie,
układamy się kreatywnie,
nierzadko tęsknimy
za tymi z przeciwnej półkuli,
gdy przyjdzie nam wypaść z obiegu,
świecić indywidualnie.
Szukam swego Oriona,
bliska więź, powszechnie znajoma
konstelacja na skraju świata,
doskonała tylko w pełni.
Stopami dotyka dna,
a wzrokiem sięga poza odmęt
zagubionych w wiecznym pędzie,
strapionych każdym świtem,
gdy muszą schować się za słonecznym tłumem,
czekać na ponowny kontrast,
kiedy spać kładzie się ślepa zdolność widzenia,
a podskórne ciała niebieskie zbudzić się mogą na nowo.
czwartek, 20 kwietnia 2017
775. Gdyby Hamlet był muchą
osiem nóg
przy moich dwóch
sprawiedliwość mierzy
w niepozornych odstępach
plotą pajęczyny bzdur
kuszą ślepe muszki
zawodników skreślonych na starcie
biorą podstępem
najpierw ucinają skrzydełka
by dalej ukrócać bez przeszkód
szaleńczy lot
za głosem zapachu
kończący się wraz
z kryształową pułapką
wtorek, 18 kwietnia 2017
774. Relacja
z miłośniczką refleksji, matką odosobnienia,
wieczorami wysłuchiwać jej rzewnych pieśni
o tym, jak niebezpiecznie poruszać się
w tłumie mniej lub bardziej znajomym.
Skarżę się jej na każde przerwanie ciszy,
czułe przeprosiny, choć wyrazem są grzeczności,
zbywam milczeniem, nie wdaję się w tak dalece
zaangażowane wymiany słowne.
Jeszcze zarażę się chorobliwym przywiązaniem,
ulotnym jak pory roku,
wracającym cyklicznie, lecz
niekonsekwentnym w oddziaływaniu,
uwodzącym, gdy walczę o trzeźwość.
Spowiadam się jej z każdego grzechu,
przerażona myślą,
że ciało obce parzy tylko na początku.
poniedziałek, 17 kwietnia 2017
773. Przedwcześnie
772. Zakazany owoc
że pod tym uśmiechem nie kryje się nic dobrego.
Słodycz drażni zmysły, wprowadza w stan
błogosławiony, chcę go więcej,
z wiekiem świadomość zaciera bezpieczne granice.
Jeśli spróbuję tylko raz,
a wmówiłam sobie, że próby nie wlicza się w rachubę,
niedziela, 16 kwietnia 2017
771. Arbiter
jak kochają się skowronki, choć świadome nieuchronnych
migracji pór roku. Zdziwione, że zabawiam się samotnie,
pod skorupką piszę życiorys.
Czasem figluję czasem
wyszywam z niego obrus, nakrywam okrągły stół,
spraszam nieznajomych, częstuję kawą na podniesienie
ciśnienia, ten moment szczytowy
po następnych łykach obniża hierarchię.
Co chwilę uchylam i wietrzę im głowy,
by nie truli się zaduchem. Potem stawiam bukiet
na przeprosiny dla pani (pod pozorem pana),
z nim zaś wypijam kieliszek
wysokoprocentowego uznania.
Jutro znów będą mi ćwierkać za oknem,
ignorować przyziemność. Tym sposobem znów wylądują
u arbitra na dywaniku.
piątek, 14 kwietnia 2017
770. Shinigami
nad twoje odwiedziny. Kiedyś o zmierzchu
zatańczysz mi życiorys, przypomnisz jak
w szóstej klasie deptałam mrówki na chodniku,
stopą uczyniłam apokalipsę. Potem tą samą
kopałam piłkę do kolegi - tak, by trafiła prosto w nos,
by płakał bardziej niż dzień wcześniej jego młodsza siostra
podczas zabawy w posłuszeństwo.
Tylko tobie mogę zaufać,
tylko ty nie zdradzisz, odmawiając umówionej wizyty
lub zapominając o nadchodzącym terminie.
Przyjdziesz, jak powinien ten, którego kiedyś kochałam,
z bukietem wspomnień - czarnych i białych róż,
a na każdej kolce. Jak przyjemnie boleć
w tak miłym towarzystwie, o tak późnej dla mnie porze
ostatni już raz.
Tylko ty nie kłamiesz,
uczciwie nie zdradzasz dnia naszego zjednoczenia,
pamiętasz - mówiłam, że lubię niespodzianki,
milczysz - wiesz, że pragnę pożegnać się w ciszy,
spowiadasz - potrzebuję wyznać wszystko,
co dusiłam jak dotąd w kruchym pudełeczku.
Ciało zbyt ciasne było, by zmieścić mnie z całym dobytkiem.
Ile to razy zamknęli ci przed nosem drzwi,
bluźnili wielbiciele niespełnionych obietnic,
że bezlitośnie się rozliczasz, nie przyjmujesz łapówek,
bierzesz tylko nieprzeliczalne,
ignorując talenty drzemiące głęboko pod ziemią.
Na wstępie ostrzegasz bez wyjątku każdego,
że nie zaistnieje nigdy lek na twoją miłość.
Kto nie zapomni, ten przywita cię z uśmiechem
jako przyjaciela, przewodnika od poczęcia,
twardą rękę w miękkim systemie wartości.
Kto weźmie cię za kolejnego z fałszywych proroków,
a radzi sobie świetnie, ten będzie próbował
u ś m i e r c i ć,
to jak włamać się do mieszkania bezdomnego.
środa, 12 kwietnia 2017
769. Kontra niepogoda
to nie poza potknięcia, lecz
gotowość na linii startowej,
proces dążenia ku niewysłowionym
lotom centymetr nad przepaścią.
Nie opieram się westchnieniom
Inicjatora wszechrzeczy,
bo nie dmucha na zimne,
wrzuca w sam środek trąby powietrznej,
gdzie tańczą ze sobą miłość i zaraza.
Z tą samą siłą zrywają dachy z domów,
narażając na atmosferyczny gniew.
Z płaczem nieba dzielę nastroje,
pochmurnieję, lecz zbieram przy tym energię
na kolejny w dziejach potop,
wyładowanie napięć
jeszcze cichych przed burzą.
Kroplami zapisuję białą kartę,
życiorys narażam na przeziębienie
celowo, by zahartować go
na wahania przeciwpogodowe.
wtorek, 11 kwietnia 2017
768. Potomek
niedziela, 9 kwietnia 2017
767. Pomnik poety współczesnego
Późną jesienią czasów wciąż zbierają żniwo
wczorajszych i wiosennych, ci kwitną na nowo,
pętlą owijają wieczność (skąd się bierze
choroba magiczna, od której rodzi się dziś
więcej niż powinno czarodziejów słowa?)
Było się
za późno jest się i będzie
nowym sekretem, podejrzanym o powielenie,
bezkarną kradzież form doskonałych.
Jednym z wielu trzeba się nazwać,
stanąć w kolejce, jak litera w alfabecie.
Mogę okazać się przypadkiem
lub kraksą - dziurą w asfalcie
i samobójczym po niej kroczycielem,
we własnej głębokości utopić potencjał.
Idę poboczem,
drogą okrężną, tą z dala od zgiełku
maszyn osobowych o głowach pełnych
lęku przed staromodną formą poruszania się pieszo.
Podróżuję samotnie
z tobołkiem wersów, dobrych na każdą okazję,
by sklecić z nich sobie świetlaną przyszłość,
na wzór przeszłości,
lecz niepodobną do tu i teraz.
sobota, 8 kwietnia 2017
766. Wyścig szczurów
piątek, 7 kwietnia 2017
765. Dialog
wiem, bo sama je tam wkładam
raz na tydzień, przepijam po godzinach
między smutkiem a smutkiem
bez dodatku cukru.
Marzniemy w dziurawej kurtce,
ucieka ciepło, choć trzymamy się na ręce,
czuję przez skórę, jak fabryka tłoczy krew,
nie do wiary, że
dopowiadamy temu znaczenie.
Skarżysz się na bóle
w uchu lewym i prawym, obojętne z której
wystosuję kryteria, przepłynie od jednego do drugiego,
wypadnie w szaleńczym biegu,
tak tłumaczysz niefrasobliwość.
czwartek, 6 kwietnia 2017
764. Przysposobienie
w swojej własnej skórze,
gdy nie mogę patrzeć
zdrowym okiem
bez zadrapań na powiekach.
Najdogodniej w splotach sennych
gubić się
bez ograniczeń
patrzeć w niebo,
błękitnieć, choćby pochmurnie,
kropić drobno
lub niszczycielskim gradem
obijać się
o nieważne, bo zaledwie...
świt wyznacza wyrok
czekającym na rehabilitację,
kolejka krótka, bo mało kto się przyznaje,
czym nasyca braki
w przysposobieniu bytowym.
wtorek, 4 kwietnia 2017
763. Cylinder
niedziela, 2 kwietnia 2017
762. List do Kornela
pamiętasz tamten wieczór?
ubrana byłam
w skromną obojętność
wobec spraw cudzych i własnych
na niskim obcasie
pięty twoje
sięgały poza mój zasięg
mieszkałeś w kącie świadomości
spałeś wygodnie
choć otulony chłodną dedukcją
raz otarłam się przypadkiem
w roztargnieniu grzebiąc
w piwnicy mglistych wspomnień
otwarłeś na nowo
zasób kokieterii
jak pięknie
pomyślałam
zanurza się ręce
w znanej z pocztówek rzece
cwałowaliśmy równolegle
nie na wyścigi, choć spragnieni sukcesu
głodni potwierdzenia
wzajemnych dociekań
o istocie bytu
w zdystansowanej bliskości
oddychałam bez przeszkód
zzieleniałą wrażliwością
chlorofil uczuć czerpał świat garściami
wydmuchując wiersze
podszyte zaledwie
"dopiero" lub "już" zakochaniem
chowałam w literkach
znaną wszystkim tajemnicę
częstowałam się niezachłannie
delektowałam przez lata
trwałością bez zobowiązań
szyłam nam przyszłość wspólną nicią
w zaciszu mieszkania
z przestrzenią dla wolnej poezji
czy przypominasz sobie, Kornelu,
by nasza młodość dożyła kiedyś starości?
sobota, 1 kwietnia 2017
761. Wiecznie żywe
odgarnęło kosmyk z oczu
odfrunęło mi zaślepienie
obnażając nagość widzenia
szwendam się jak kot
ocieram tylko o znaną dzielnicę
w tym dusznym półświatku czułam się bezpiecznie
do chwili, gdy przekroczył granicę
przeciął mi oddech
tępym ostrzem śmiechu
nie ze mnie, lecz
nie dla mnie też
musnął zaledwie
dłonią bez czucia
frazą bez tkanki
wykopaną spod ziemi
do dziś nie dała plonu
skostniała tylko
pod wpływem zobojętnienia
jedynie kwietne było pożegnanie
zasiane prywatnie, w ciszy pod poduszką
zdążyło jednak uschnąć
schować się pod zimą
papierowe jak listy gończe
łatwopalne
i nieodnawialne
choć lubi się czasem przypomnieć
zaglądać z pierwszych stron gazet
dobre na podpałkę
gdy samotność ziębi zbyt dotkliwie